czwartek, 21 października 2021

Biesy -

Miał być wyjazd, męski, alkoholizowany z dużą domieszką testosteronu, jakoś tak wyszło że tylko dzieci jeszcze nam zabrakło ;)

Zaczyna się jak zwykle od pogaduszek w pracy przy kawie, a potem temat jakoś tak sam się rozwija. Powoli klaruje się liczba uczestników, wymarzona trasa, z realnymi drogami skrócenia w razie potrzeby, i oczywiście który nieszczęśnik będzie musiał prowadzić. Zgadnijcie na kogo trafiło?

Skład rozbudowany, do tego dziewczyny też chcą i mogą jechać, łącznie 7 osób, czyli ekonomiczna jazda jest T5, a to znaczy że ja siadam za kółkiem. Jako miejsce startowe wybieramy Kalnicę. Docelowo chcemy zejść do Ustrzyk Górnych, czyli zaliczamy: Smerek, Wetlińską i Caryńską. Ale to plan max i na maxa wyżyłowany czasowo. Mamy świadomość że lekko nie będzie.

Ania nocuje w Tarnowie. O drugiej pobudka, ablucje, kawa... o tak KAWA!!!! i wyjeżdżamy przed trzecią nad ranem. Po drodze zbieramy Izę i Piotra, za moment Jacka, potem jeszcze Jarka i Mariusza. Już w komplecie wypadamy na autostradę i mkniemy w kierunku wschodzącego słońca... znaczy mknąć, to mkniemy (dzień wcześniej udało mi się wymienić rurę do intercoolera - cena nominalna 150 zeta, ale rury w tej cenie mają tę wadę że ich  nie ma, natomiast kupuję taką za 250 zeta i oto już w kabinie nie śmierdzi spalinami, można też sobie pozwolić na nieco większe obroty) tylko słońca nie ma. Nie powinno to dziwić, wszak jesień i słońce później wstaje... całkiem późno.

W Rzeszowie jesteśmy błyskawicznie, potem zjazd na Sanok i wkrótce dojeżdżamy do Kalnicy. Szybciutko. Nawigacje są jednak niezawodne! Potęga mówię Wam.

Przystajemy na poboczu, akurat na przystanku stoi autobus pracowniczy, więc Piotr wyskakuje zapytać kierowcę o parking przy szlaku. W sumie ciemno jak diabli jeszcze i głupio tak szukać po omacku gdy można się zapytać. Reszta powoli się szykuje do wędrówki. Wraca Piotr i... to ku...a!!! Nie ta Kalnica!!! Mówię Wam nawigacja GPS to potęga. pod warunkiem że wujowi Googlowi nie odbije! Na szczęście kierowca autobusu wskazuje nam gdzie jechać - znaczy "prosto za drogą". No to jedziemy prosto! Tyle że akurat w tym miejscu "prosto za drogą" znaczyło "skręć ostro w lewo" - ale jedziemy prosto... jakiś kilometr, potem droga się kończy, zaczyna się las... i nawet nie bardzo wiadomo jak zawrócić! Rozstawiam chłopaków z czołówkami  na krawędziach rowów i na trzy razy wykręcam, lekko nie ma, T5 to jednak kawał pudła na kołach. Dojeżdżamy do miejsca krytycznego, autobusu już nie ma, ale realizujemy opcję "prosto za drogą" w wersji "skręć ostro w prawo". Przed nami jeszcze czterdzieści kilometrów.

Powoli świta.

Tym razem trafiamy bez pudła, zajeżdżamy na parking nad Wetliną (potokiem nie miejscowością!). Szykujemy się do drogi, wdziewamy buty, rozkładamy kije, sprawdzamy plecaki i w drogę... Przechodzimy przez dopływ Wetliny i kierujemy się do szlaku.

Zaraz na początku... WTOPA!
Dochodzimy do szlaku. Przy drodze Budka poboru opłat, rzecz jasna gdy jeszcze prawie ciemno zamknięta. Przy budce piękne kierunkowskazy na Smerek. Kierunkowskazy w kierunku Smreka! Owszem ale nie napisane czy wsi czy szczytu! Wygląda na to że wsi, bo kierunek pasuje, więc idziemy prosto. Piękna, fajna droga, coś w stylu drogi przez Chochołowską. Za jakiś czas spotykamy wielki kawał kupy! Potężny, z kłakami... Czyli na 100% wilcza. Hmmm. powinno budzić zaniepokojenie... moje budzi, ale idę z tylu więc liczę na to iż czołówka prowadzi po szlaku. W pewnym momencie droga się kończy, jest kolejna kupa kupy i kamulce... A potem jakaś dziwna ścieżka, niby ludzka, ale całkiem nie szlakowa... Pytamy tych z przodu kiedy widzieli ostatni raz znaki szlakowe, mówią że nie widzieli, ale szli bo skoro się nie odzywamy to pewnie my je widzieliśmy... I godzina w plecy...

Wracamy pod budkę poboru opłat i po wzajemnych wyśmianiu się... informujemy parę młodych wędrowców, że popełniają ten sam błąd co my. Tam w ogóle wydaje mi się że szerokość tej drogi wynika głównie z ilości ludzi którzy idą na wprost.

Ale to nic - przynajmniej wilcze kupy żeśmy sobie pooglądali ;)

Ten pokazuje z sensem

A tu już świta - to widok jaki mieliśmy wracając z niefortunnego marszu na wprost.









Punkt o którym marzy każdy kto po Bieszczadach wędruje. Wyjście powyżej ściany lasu. Cieszcie się tymi widokami póki możecie. Wkrótce znikną! Nie na skutek globalnego ocieplenia, czy innej ekokatastrofy jakimi nas straszą, ci którzy chcą naszych pieniędzy. Znikną bo Bieszczady zarastają lasem, jak niegdyś Beskid Niski. Zarastają bo już kiedyś całe pokryte lasem były, zarastają bo już nie ma tu wypasu owiec, zarastają bo nie ma komu tego kosić... Zatem cieszcie się widokami póki możecie.


Ja się cieszę.





Pierwszy na Smreku!
Wyprzedziłem cała moją grupę, tę parkę o której wspomniałem wcześniej i jeszcze jakaś dziewczynę, która dość dzika była i nawet przywitać się na szlaku kosztowało Ją wiele wysiłku. Ale żebyście widzieli ile mnie wysiłku kosztowało odpalenie papierosa?! W pozycji na machometanina, zakryty kurtką usiłowałem na tyle osłonić się od wiatru by zadziałała zapalniczka. W pewnym momencie już przestało mi się chcieć palić - chodziło już tylko o czystą zawziętość... ale wygrałem z wiatrem ;)





Po drodze na szlaku, napotkana żmija. Wabiąc ją na kijek (ale atakowała!) odciągamy ją z drogi, tak by i inni mogli bezpiecznie dla siebie i gada przejść.

W drodze powrotnej kolega rozmawia z żoną przez telefon: -"byliśmy na Smreku, potem na Połoninie Wetlińskiej. dwie żmije na szlaku..."
- "proszę nie obrażać dziewczyn!" Odpowiedziała ze wzburzeniem jego żona...






od lewej Ania, Jarek, ja, Iza, Mariusz, Piotr, Jacek














Pod Chatką Puchatka









Odrobina przygody "ekstremalnej" ;)



Dziewięćsił bezłodygowy - żebyście wiedzieli ile mnie sił kosztowało znalezienie tej nazwy, bo zapomniałem i przypomnieć się nie dawało. 
Jakiś czas temu był ściśle chroniony, teraz chroniony jest "częściowo" - ze strony ludzi wiele mu nie grozi, natomiaat grozi mu brak ludzi, zarastają połoniny, zarasta i dziewięćsił - zaprzestano wypasu i oto kolejny tego efekt.
Kalina



Powoli schodzimy w dolinę... nie chce się, uwierzcie że cholernie się nie chce. Ale tak już jest, że po jednej stronie wzniesienia jest droga na górę, a potem jest zawsze zejście - a na szczycie zostać nie można - jakiś czas można, ale potem i tak trzeba zejść - wszelkie analogie do życia jak najbardziej uzasadnione, aczkolwiek tak trywialne że nie chwalcie się nimi w towarzystwie.


Plan maksimum zakładał, przejście przez Caryńską do Ustrzyk Górnych. Ale z różnych przyczyn okazał się nierealny, nie chodzi nawet o tę straconą godzinę na starcie, po prostu niektórym nie wytrzymały nogi. No nic wracamy.
Tylko że towarzystwo głodne. Dopytujemy na miejscu o jakiś sensowny lokal i owszem dwa kilometry dalej jest Zajazd u Górala, więc raźnym krokiem zmierzamy właśnie tam. 

Towarzystwo chciało iść za drogą!!! Rany, to pomyłka jakaś, tak się w Biesach ie chodzi!

Z całą premedytacją prowadzę ich na skuśkę przez łąki. W sumie to nie muszę prowadzić, jest ścieżka, już ktoś tędy tak szedł.

Tyle że dawno i już mało widoczna... ale jest!

W sumie to nieźle ilustruje co stało się w Bieszczadach - wędrowców zastąpili turyści! Wędrowiec po prostu idzie, czasem mając jakiś cel, a czasami celem jest sama wędrówka. Turysta maszeruje szlakiem, mozolnie zaliczając przygotowane dlań miejsca - szlakowskazy, tabliczki, punkty, wiaty wypoczynkowe... Wiem że inaczej już się nie da, ale jednak trochę żal.

Ale zawsze jeszcze można zejść z drogi i przez trawy mała grupą dojść gdzieś gdzie ta droga prowadzi.






Czy przy szlaku znajdziecie jeszcze taką stareńką jabłoń?

A to już Zajazd u Górala Pyszna żarło z pięknymi widokami

Przed nami jeszcze powrót - jesteśmy umówieni z kierowcą busa. Facet jest absolutnie niezawodny, do tego to pracownik BdPN. Opowiada nam mnóstwo ciekawostek choćby związanych z ASF i podaje namiary na kolejne miejsce które może posłużyć za bazę do wypadów w teren. Dziewczyny skrzętnie notują co i gdzie. Na parkingu pod Smrekiem zamieniamy samochody, płacimy za postój, przebieramy buty i... no cóż trzeba jechać do domów.
Trzy godziny jazdy w wesołym towarzystwie mijają jak jeden moment.

6 komentarzy:

  1. O i zmijka i wilcze kupki. Wilczki zostawily Wam pozdrowienia ;) Piekne foty i super ekipa. Lubie czytac o Bieszczadach i ogladac zdjecia. Byloby fajnie jakby byly mniej zatloczone te Bieszczady nie? Jak 30 lat temu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie rzeczy się nie wrócą, dziś tak jak 30 lat temu w Biesach jest jeszcze w Niskim, tylko połonin brak...

      Usuń