piątek, 1 października 2021

Rowerandka!

Połączenia kolejowe Mielca ze światem przywrócono początkiem września. Jeszcze marne i niemrawe ale już są. Dla Aneczki to oczywiście wezwanie do przygody, no bo jak? Połączenia są, w pociągach są miejsca dla rowerów czyli... Czyli Ania ma pomysły równie zwariowane jak moje. Bo wiecie co zaproponowała?

Ni mniej ni więcej tylko randkę w Czarnej  w Pietro Party! Ona sobie pojedzie pociągiem do Dębicy, a stamtąd do Czarnej i potem do domu, a ja sobie prosto po pracy przyjadę do Ani. Proste... Znaczy tak prawie proste, gdyż albo dokładam szmat drogi dookoła miasta albo tracę masę czasu próbując się przez to miasto w godzinach szczytu przebić. Tak czy siak dupa zbita. Wybieram jednak drogę przez Tarnów - z założeniem takim iż, przestrzeni nie pokonam, a w centrum miasta mogę mieć szczęscie choćby na światłach... ęie miałem!

Normalnie zgroza, wszystkie czerwone światła moje, co zyskałem jadąć to traciłem czekając. A tam gdzie jechałem poza ścieżką rowerową, to zawsze się jakaś motomenda trafiła która za stosowne uznała zajechać mi drogę. Nie wnikam czy z głupoty, czy z zawiści.  

Ponad półgodziny minęło nim się przez miasto przebiłem do drogę na Wolę Rzędzińską, dopiero tam mogłem się naprawdę rozkręcić. Nie próbuję żadnych kombinacji, walę prosto przed siebie póki jest asfalt, a gdy się kończy odbijam na serwisową "gruntowkę" wzdłuż torów i nią zmierzam ku Czarnej. Czasami nawierzchnia bywa drażniąca, zwłaszcza tam gdzie wysypano ją nowym klińcem ale go nie ujeżdżono, poza tym jest ok.
 

U Pietro jestem o 16, 15... niezły wynik. Ale ma mi się do kogo śpieszyć.  

Wybrałem drogę przez środek Tarnowa, paradoksalnie i tak była mniej zakorkowana niż tzw. objazdy.

Jadąc przez miasto zdjęć nie robiłem, ale już poza miastem mogłem sobie pozwolić na kilka fotek bez przerywania jazdy





Ania już na mnie czekała, nie długo, ale czekała, było o zresztą nieuniknione. W Dębicy była tuż przed godziną 15 a z Dębicy ma zaledwie 15 km. Mapy podają godzinę 15 minut, ale jak znam Aneczkę to przejechała trasę w godzinę niecałą


Impreza na całego ;)

Ale żadne szczęście nie trwa wiecznie, poza wiekuistym, więc my też musimy się rozstać. Oboje mamy jeszcze spore kawałki do domów. Postanawiam nieco pokombinować i znaleźć jakieś nowe szlaki przez las. W zasadzie mi się udaje znaleźć nowe, jednak bynajmniej nie są to skróty. 


Widzicie to wybrzuszenie na środku wykresu? To wynik niemożności sforsowania (bez utaplania w potężnym błocie i ogromnej daniny krwi dla komarów)pewnej maleńkiej rzeczki ktora pomimo swoich marnych rozmiarów nosi aż trzy nazwy! Czarna, Czarnianka i Grabinianka ( w sumie to ta anka mnie chyba prześladuje ;) )





I to jest ta wzmiankowana Czarnianka. Niby niewiele ale jednak nie skłania do przeprawy.

Co oczywiście nie znaczy że jazda była mniej ciekawa od przeprawy, warto było zrobić i jedno i drugie, ale ponieważ się wykluczały... ale mam już namiar na to urokliwe bądź co bądź miejsce i jeszcze pewnie nie raz tu zaglądnę. 

A powoli zbliża się zmierzch, to już wszak druga połowa lata...




Jeszcze jadąc przez Wolę Rzędzińską, na moment zaglądam do Marzenki, na krótką modlitwę i potem już prosto do domu... 
Tylko wiecie... 
pizzę w Czarnej zjecie... 
na rowerze pojedziecie... 
znów głodni będziecie!!!

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Najprostsze z możliwych, częstochowskie mogą przy nich uchodzić za szczyty wyrafinowania ;)

      Usuń