wtorek, 29 sierpnia 2017

Augustowskie noce III - pieszo

"bo w pierwszym szeregu podąża na bój, piechota ta szara piechota" - Sowieci nazywali to "rozpoznanie walką". Puszczamy gromady piechoty, masa padnie, ale będziemy wiedzieli gdzie i co ukrywa przeciwnik... proste.
Tak i my w pierwszy dzień ruszamy na miasto piechotą. Tyle że wcześniej trzeba było dojechać.

Już u rogatek Augustowa odzywa się telefon Marzenki, Dzwonią z ośrodka, czy będziemy na kolacji, bo wydają tylko do siódmej po południu? Będziemy. Tylko wpierw trzeba dojechać (mantra), a wskazówki płynące drogą telefoniczną bynajmniej tego nie ułatwiają... Zataczam koło przez osiedle mieszkaniowe i zaczynam kierować się własną logiką plus mapą. W zasadzie jedyna rada która się okazała przydatna, to ta że trzeba jechać i patrzeć za znakiem przestanku autobusowego, tam zakręcić w dróżkę prowadzącą w las. - no tego to bym się nie domyślił. Ale trafiłem. Zaparkowałem auto  - rany jaka ulga - od jakiegoś czasu na kierownicy pojawiło się drżenie i nieprzyjemny hurgot w zawieszeniu, narastało to o tyle powoli że uszło mojej świadomości... ale nie moim rękom i układowi nerwowemu. Nic to, w tej chwili, iść się zameldować, coś zjeść, zadekować w domku i walnąć sobie kawę, już nawet z tego wszystkiego nie kupiłem piwa na wieczór.

Kolacja!
RANY!!!! KOLACJA!!!
Potężna porcja placków ziemniaczanych, chrupiące bułeczki, kupa wędliny, sery... wyżera!!!
W ogóle jak się potem okazało - papu w "Skowronku" - bo tak się ten ośrodek nazywa, jest świetne, łamane przez dużo. Gotują Białorusinki - świetnie gotują, smacznie. Tak że "smakuje jak u babci" ale z nutką nowości.

Potem rozpakowanie betów, kąpiel, papierosek na werandzie...  o żesz w mordę!!! Ale tu komary tną - wściekłe, zajadliwe, podstępne i jak się potem dowiedziałem "tresowane"... W sekundzie dwa razy mnie ucięły i to na linii trampek! Nie dając mi praktycznie możliwości obrony. Czas pokazał że zużyliśmy całe opakowanie środka z DEET (jakoś te "ekologiczne" nie zadziałały) i pół tubki maści na ukąszenia.

Walimy się spać. Nasz domek też się wali...  To w ogóle temat na osobny post, ale żeby tego nie rozdymać, opowiem tę historię następnym razem.

Rano...
Piękne, słoneczne, pośród drzew, kawa i idziemy na śniadanie...
Ba ale żeby było! Bo nie ma! Dopiero od dziewiątej! Nie żebyśmy jakoś specjalnie głodni byli, nie mniej jednak reżimy posiłkowe mają koszmarne! Pasuje posiłek zjeść, ale to sprawia że pomiędzy jednym a drugim zostaje nam bardzo mało czasu. Trochę nam to zawadza, w ogóle chcieliśmy obiadokolacje, ale w "skowronku" nie oferują. Miałem choć nadzieję że interwał pomiędzy posiłkami będzie większy, niestety - będziemy zmuszeni urządzać nasze wypady z dużym pośpiechem.
Zatem w końcu jest ta dziewiąta, wpadamy na jadalnię - papu ekstra - jemy jak wygłodniali dzicy. Żeby tylko jak najwięcej czasu zaoszczędzić na spacer po Augustowie i Puszczy Augustowskiej.

Zasuwamy malowniczym odcinkiem Green Velo, tym samym zresztą będziemy wracać - choć ja wolał bym leśną przecinką.

A sam Augustów?
Jednym się podoba, innym nie. Na pewno jest czysty, zadbany, otwarty na turystów i wczasowiczów, pozbawiony tandetnych kramów instalowanych w celu wyłudzenia od przyjezdnych pieniędzy w zamian za nic niewarty towar, za to ze stoiskami handlarzy starociami, lokalną biżuterią, całkiem gustownymi pamiątkami. Dużo tu też pomników zbrodni komunistycznych dokonanych na mieszkańcach tego regionu, co rusz to tablica, lub stosowna nazwa ulicy. Tak zdecydowanie Augustów mi się podoba.
Nie ma tu już tirów (znaczy tylu ile było wcześniej), jadą "obwodnicą" wariant o 300 milionów droższy niż pierwotne założenia, znacznie też dalszy, więc ruch tranzytowy osobówek i tak wali przez miasto... brawo zieloni... brawo - grunt to postawić na swoim, a inni niech rachunki płacą!

Niemniej jednak Augustów, to miłe oku i stopom miasto. Szczególnie urzekła mnie w nim wyjątkowa tolerancja dla rowerzystów - mogą jechać przez przejście, slalomem między pieszymi, po ulicy, "nikt złoego słowa im nie pałaknie".  Co innego jazda tam, gdzie prowadzi trasa tranzytowa - tam to już igranie ze śmiercią - cóż z tego że mają na przejazdach rowerowych pierwszeństwo - skoro motomatołki tranzytowe - nie mają mózgów?

Rozpisałem się... No tak już mam. Dlatego nie idzie mi nagrywanie filmików na YT, bo zawsze zaplatam się we własne dygresje i z minutowego szorta, robi się półgodzinny wykład o wyższości bełkotu nad andronami...lub odwrotnie...

Zatem sami popatrzcie.
Charakterystyczne dla Augustowa kamienie runione (Staszic) zwane także eratykami, lub po prostacku głazami narzutowymi, z wmurowanymi stosownymi plakietkami. Świetny, estetyczny i nawiązujący do lokalnej charakterystyki geologicznej pomysł. 
 Tu pamiątka dość ... no właśnie - 200 lat podniesienia Augustowa do rangi powiatu.
Dziad leśny - Mówię Marzence, że na emeryturze też zapuszczam brodę i włosy...

Bazylika Mniejsza Najświętszego Serca Jezusowego.

ibid
ibid - tyle że wewnątrz. 

Rynek Zygmunta Augusta
I kolumna upamiętniająca samego założyciela miasta.




Stragany handlarzy starociami.

choć niektóre przedmioty całkiem ciekawe, lub zgoła prezentujące kunszt wyższy niż rzemieślniczy.

Stanica wodna PTTK
klimat całkiem inny niż w zwykłych marinach. 

I to się nazywa spojrzeć łajbie prosto w oczy!


Na pierwszym planie Netta, dalej Necko.

Nadal Netta tylko w środku


Bulwary nad nettą

A to już port.

I mieszkańcy portu.

Odpływ wody do Kanału Bystrego.
Rzeczywiście występuje w nim nurt... nie zawsze, i trzeba się cierpliwie wpatrzeć - ale można niechybne oznaki nurtu dostrzec. 
Dla nas przyzwyczajonych do tego że jak woda nie przewraca z nóg, to pewnie jesteśmy w zastoisku - sama nazwa "Bystry" brzmi jak szyderstwo - nie mniej jednak woda tam faktycznie płynie.
Świetnie rozwiązana kładka nad jedniami, z wyjazdem rowerowym, tarasem widokowym i ogólnie szalenie malownicza.

Port pasażerski w pęłnej krasie z tarasu widokowego.

Netta otwiera się w kierunku Necka.
Czujecie ten zew przygody?

A to już początek Kanału Augustowskiego.

Kościół Miłosierdzia Bożego

Muzeum Kanału Augustowskiego
Ibid (chyba) w kazdym razie ten sam teren.

Pamiątka Przedmieścia Baraków 1918 rok...


I znów fajny kamień runiony z plakietkami budowniczych kanału.

Śluza na Augustowskim

Na koniec 
Kamień królewski z plakietką i insygniami Króla Zygmunta Augusta.

Wrażenia z pieszej wędrówki po Augustowie?
Jak by to powiedzieć... jednym słowem...
NIEDOSYT.
Nazajutrz ruszyliśmy w trasę rowerami.


           

Augustowskie noce. Część II - Protoplasta

Dziś krótki post, bo co tu dużo pisać.
Idąc ulicą i zaczepiając przypadkowych przechodniów z pytaniem o znanych im fotografów przyrody, (po uchyleniu się od ciosu, rzecz jasna), otrzymamy jedną na dziesięć odpowiedź - Włodzimierz Puchalski! (pozostałe będą oscylowały wokół stwierdzenia spier...daleko).

Zapytani o innych nawet tych jednych z dziesięciu odpowie że... w tej chwili nie pamiętają.
I faktycznie tak będzie! Nazwiska innych, pomimo iż ich osiągnięcia były niejednokrotnie większe od Puchalskiego, ich zdjęcia ładniejsze i bardziej medialne, nie przedarły się do opinii publicznej.

Wszystko dlatego że Puchalski był protoplastą - był pierwszym który uprawiał bezkrwawe łowy - aczkolwiek wykorzystując swoje doświadczenie myśliwskie.

A wiecie gdzie trafiłem na jego pomnik?! Jedyny zresztą jaki spotkałem w życiu.

No tak część z was wie... ale reszta nie wie i to tekst dla nich!

TYKOCIN
 gdzieś na poboczu drogi, nie rzucające się w oczy.

 Nie czekają na motoświra - nie są dla niego - są dla wędrowca, takiego co wyjdzie z puszki, rozejrzy się, zaciekawi... odkryje smaki krainy które dla innych zostaną na zawsze niepoznane.
 np pomnik Puchalskiego.



  Albo ten niewielki krzyż postawiony ojcu przez synów dumnych ze swego dziedzictwa...
czterysta lat temu...

Takie rzeczy tylko tu! 

Następny post już z Augustowa.

Augustowskie noce. Część pierwsza - Zamki po drodze.

Zdarza wam się robić coś "po drodze"? Albo w "międzyczasie" - ja jestem mistrzem międzyczasu; wstaję, nastawiam na kawę, idę odwiedzić porcelankę, myję zęby, kawa już się zrobiła, więc mogę iść się ubrać. Bez międzyczasu był bym kilka minut "do tyłu". Arcymistrzynią międzyczasu jest Marzenka - słodko sobie leżakuje w międzyczasie gdy ja parzę kawę...
Tak samo "po drodze" - czy warto telepać francowatym autem przez 500 kilometrów po to by zobaczyć jakieś ceglane pozostałości w środku... (cisnęły mi się na klawiaturę inne słowa) mazowieckiej równiny? No nie bardzo - ale po drodze na Suwalszczyznę... no to już zaledwie niecała setka dołożona. Opłaca się. Zwłaszcza że jak będziemy wracali na szlak do Augustowa, to po drodze drugi zamek się odnajdzie i wtedy to już całkiem będzie się opłacało.
Zatem tak robimy. Za Lublinem, a przed Białymstokiem odbijamy na zachód i jedziemy w kierunku Warszawy. Tak wiem, z Tarnowa do Augustowa krócej było by jechać na Warszawę, tylko że ja mam alergię na tamte okolice, a zwłaszcza na samochody z literką "W" na rejestracji...
Dlatego jadę okrężną drogą. Jest super - znaczy do momentu gdy zjeżdżam z Wyżyny Lubelskiej i ląduję na stolnicowatym kawałku ziemi.
Przygnębiająco otwarty horyzont wywołuje u mnie fobię, nic na to nie poradzę. Próbuję prowadzić z zamkniętymi oczami, ale to niezbyt skuteczna metoda, zwłaszcza gdy z przeciwka jadą auta z niebudzącą zaufania literką "W" na tablicy...
Ratuję się zerkając co i raz na krągłości siedzącej obok Marzenki - zaiste chronią mnie one przed traumą i możliwym PTSD. W końcu docieramy.

Przed nami

LIW

Zamek Liw to pozostałości po XV wiecznej warowni granicznej. 
Wieża w ciągu murów kurtynowych szumnie zwana dziś "zbrojownia" to w zasadzie jedyna cało stojąca cześć założenia. 

 Zamek otoczony był fosą, do której wodę doprowadzała ta rzeczka czyli Liwiec. Obecnie proponuje się tu turystom spływy kajakowe... 
To tak pod kątem Hegemona.

 Na majdanie usadowił się dworek barokowy dworek - a ścislej jego rekonstrukcja, bo oryginał był się spalił w połowie XIX wieku. 

 Na odtworzonych murach ekspozycja kilku dział z różnych epok i niekoniecznie związanych z tym miejscem.

 Sama zbrojownia zaś także nie jest oryginalna. Jej odbudowę rozpoczęli jeszcze Niemcy w czasie okupacji, bo uwierzyli że to zamek krzyżacki (stąd charakterystyczny wygląd tego elementu fortyfikacji, słabo nawiązujący do polskich wzorów z epoki...delikatnie mówiąc), a skończyli w latach 60 XX wieku Polacy. Obecnie szczyci się jedną z największych w Polsce kolekcją dawnych militariów.
Niestety w poniedziałek nieczynne... jak większość muzeów w Polsce, przynajmniej tych które chętnie bym zobaczył - jak chociażby to w Wiślicy.   

Lufa działa, od środka.

Nie mam pojęcia jak powstał ten pasek - pewnie jakiś błąd matrycy albo zapisu. 
Miałem usunąć, ale sobie pomyślałem że będzie to niezła dokumentacja wrakowatości mojego sprzętu, a także swoiste curiosum

wodopój ? ;-D

I jeszcze ostatni rzut oka na zamek...
wchodzimy do pobliskiej karczmy nazwanej (jakże by inaczej)
Karczma przy Zamku, w nadziei że mają tam widokówki - może mieli, ale w obiekcie był tylko około dziesięcioletni chłopiec który za cholerę polskiego słowa "widokówka" nie jarzył, pewnie dlatego że pochłaniały go boje toczone na smartfonie, a babci akurat nie było.

Ale karczma zadbana, wydaje się że na "popas" podczas spływu Liwcem, lub rowerowej eskapady była by w sam raz. 

A potem znów w drogę, azymut północny wschód.
Oddycham z ulgą.
Tym razem czeka na nas położony na północ od Białegostoku 

TYKOCIN

Sam zamek to także rekonstrukcja (odbudowa praktycznie od zera), ale już współczesna, sięgająca także do innych wzorców (na podstawie oryginalnych planów), nadająca budowli bardziej ludzki a mniej koszarowy charakter. 

A propos. Wiele osób nadal nie zdaje sobie sprawy że np. zamki krzyżackie nie były zamkami w sensie rozumianym współcześnie (rezydencja, księżniczka, dzielni rycerze itp.) tylko zwykłymi koszarami, budowanymi przez ludzi o mentalności zupaka dla ludzi o mentalności trepa.
   
Jednak Tykocin nie był jedynie koszarami - owszem pełnił rolę fortyfikacji, z czasem coraz to bardziej rozbudowując swój potencjał obronny - ale był też rezydencją królewską, a to implikowało takie a nie inne rozwiązania - choćby zdobienia, pomieszczenia dla dworu czy służby. 


Powstawał na pogorzelisku drewnianego zameczku Gasztołdów. 
(Po wygaśnięciu linii męskiej tereny stały się królewszczyzną). Od początku budowany był jako zamek renesansowy, próżno tu szukać uroczych gotyckich wykuszy, delikatnych portali, uduchowienia. Był jak cały renesans; poświęcony człowiekowi, zapatrzony w człowieka... Bogu oddający tylko "to co boskie" i ani krzty więcej, w efekcie przysadzisty, przyziemny, przyciężkawy.
  

Jest to zresztą jeden z nielicznych zamków w Polsce który nie został zniszczony przez Szwedzką protestancką dzicz, grabiącą co się dało, a jak się nie dało to palącą za sobą resztki... zaiste duma być "typem nordyckim".
Czemuż jednak tak się stało?  
A to akurat jest proste, bo zamek został obsadzony przez Szwedów i sprzymierzonego z nimi Bogusława Radziwiłła.
(Litwini twierdzą że Radziwiłłowie zostali "zmuszeni do polonizacji" - doprawdy? A jakaż to moc inna niż boska lub śmierć, mogła Radziwiłłów do czegokolwiek zmusić?) 
Zresztą tenże Bogusław kilkukrotnie ratuje szwedzkie tyłki przed zagładą, znosząc oblegające tykociński zamek siły wierne królowi i Polsce.  


Po zakończonym "Potopie" zamek w uznaniu zasług ofiarowany zostaje Stefanowi Czarnieckiemu,
który np. więzi tu jeńców moskiewskich, a następnie w jako posag jego córki wraz przechodzi w ręce Branickich.
W 1753 roku płonie, a kilkanaście lat później Jan Klemens Branicki nakazuje jego rozbiórkę. Cześć budulca "idzie" na powstający w okolicy klasztor (jak w Tarnowie) resztę rozbierają miejscowi chłopi "na chlewiki" (jak to pięknie ujął swego czasu Papcio Chmiel w jednym ze swoich komiksów).


Podczas I wojny relikty murów posłużyły wojskom pruskim do utwardzania drogi, zaś ziemia z bastionów do sypania grobli. Potem jakiś bałwan na początku lat 60 XX wieku nakazał przekopać zamkowy dziedziniec, co skutecznie uczyniło prace archeologiczne tam bezsensownymi.
 Dlatego tak pieczołowicie eksponuje się choćby takie szczątki ułamków zabytków z tego miejsca.
To co widzimy obecnie to prywatna inicjatywa, za ogromne pieniądze ale z archeologami ratującymi co tylko się da i w/g planów z epoki. Oczywiście wygląd jest domniemany, ale możliwy do akceptacji.

Obecnie to pensjonat, ale z możliwością zwiedzania, ciekawy, malowniczy, świetnie przygotowany dla turystów, z pamiątkami, kartkami pocztowymi, kawiarnią restauracją i bezpłatnym parkingiem!!! 

W ogóle sam Tykocin szalenie mnie urzekł.
Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie, ale musiałem choćby na kilka sekund wyrwać się z samochodu i pobiegać po okolicy. 
W koło masa sakwiarzy, rowerzyści okupują sklepiki, placyk i punkty z pamiątkami. 
Gwarnie i kolorowo. Fajnie tam! Chce się wracać.

Zdjęcia robię w biegu, bez ustawiania, byle zarejestrować jak najwięcej, na pamiątkę.
Kiedyś może się tu wróci rowerem lub kajakiem...

 Bardzo chce się wrócić...

Następny post specjalnie dla fotografów przyrody.