wtorek, 15 czerwca 2021

Dwa dni - trzy szczyty, dwa spacery, jedna wizyta.

Zawsze starałem się wykorzystywać każą chwilę na przygody, nie zawsze było to łatwe, ale się starałem. Odkąd poznałem Anię wszystko się zmieniło, teraz każdą wolną od przygód chwilę staram się wykorzystać na odpoczynek ;)

A tak na serio to pięknie jest i jak dla mnie mogło by tak trwać...

Jak wiecie zdobywamy Koronę Gór Polski, Koronę Beskidu Niskiego, Koronę Pienin i Górskie Odznaki Turystyczne, a także Kolarskie Odznaki Turystyczne. Ania już coś napomina o zbieraniu pieczątek ze wszystkich polskich schronisk, a mi się marzy odznaka Turystyki Kajakowej... Kurza twarz... nie ma lekkości!

Zatem w ramach radosnego zdobywania kolejnych punktów i szczytów wybraliśmy się do Szczyrku! A co? Tak w ogóle to już kilka dni przed wyjazdem spędzałem mnóstwo czasu, analizując zdjęcia satelitarne i street view aby znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu. W miarę blisko szlaków, ale takie pewniaki na których zawsze jest miejsce, niech by i płatne, byle były. A wiecie co? Całkiem niepotrzebne. Bo Ania wylukała nam takie miejsce z którego na szlaki wychodziliśmy praktycznie bezpośrednio! Coś jak mieszkanie na Grodzkiej, gdy chce się zwiedzać Wawel... no bliżej się już nie da!

Jedynie pierwszy szczyt, wymagał znalezienia lokacji, ale wiedząc że akurat Beskid Mały nie jest specjalnie oblegany, liczyłem niebezpodstawnie na sukces w znalezieniu parkingu. I faktycznie! zaraz po wjeździe do Wilkowic, znaleźliśmy czarny szlak, prowadzący wzdłuż drogi, a potem jechaliśmy za nim, aż do miejsca w którym można było legalnie zaparkować. Niestety Traseo mi się zbiesiło  dokładnego zapisu nie będzie. Ale jest taki rysowany ręcznie z pamięci:

Przy okazji rozkminiłem ciut zagadkę sterty śmieci na szczycie Czupla (Czupela?) Najpewniej jest tak z racji tego iż gminy nie dogadały się co do tego która ma na nim utrzymywać porządek. Ktoś przede mną zabrał ze sobą całą reklamówkę śmieci, nie byłem gorszy i schodząc zrobiłem to samo. Czy jest czyściej? Nic a nic - dalej sterta śmieci, ale przynajmniej sumienie mam czyste. 

Oczywiście the bille z serwisu Bloggera nadal nie poprawiły algorytmu wstawiania zdjęć i pojawiają się w odwrotnej kolejności. Ale nic próbuję po raz kolejny


Parkujemy obok tej tablicy i oczywiście pierwsze kroki kierujemy na Skałę Czarownic

A otóż i ona, skała czarownic wzmiankowana na wstępie. Kawałek kamienia w środku lasu. Mając w okolicy czy to "Diable Skały" czy "Skamieniałe Miasto" czy pomniejsze wychodnie, dość nawykły jestem do takich widoków - nie mniej jednak cieszą zawsze.


Nie jestem pewien, ale wygląda na to że pod nami Jezioro Żywieckie a w oddali Babia Gora



Czupel zaliczony - kolejna pieczątka do książeczek, kolejne zdjęcia do wydrukowania i wklejenia.



Atmosfera wewnątrz także nie przypomina tej schroniskowej, bardziej smakuje jak restauracja z czasów PRL





I znów wyszedłem na Rogacza ;)
A swojo drogo - nie wydaje sie wom że te dziołchy beskidzkie to musowo śtrosznie kochliwe som? No bo, kiejby takie chyntne nie były, to skont by tu tyle rogoczy było?!


A to już na powrót miasto i taka ciekawa kapliczka. Słabo znam ten styl, więc jak by ktoś, coś więcej wiedział, to chętnie poczytam.

Cukiernia Gęsi Pipek... słodziutkie!

A potem już do Szczyrku... prosta fajna trasa... znaczy taka prosta prawie dosłownie... bo wujas Googiel już się nauczył, że jeżdżę głównie rowerem i prowadzi mnie szlakami dostępnymi głównie dla rowerów, w efekcie droga jest najprostsza z możliwych lecz... niekoniecznie prosta do pokonania ;)

Meldujemy się na kwaterze, oczywiście po drodze mając korowody z parkowaniem naszego T5. Ale nic to.

Jest taki mem powszechnie uznawany, że oto "przeciwieństwa się przyciągają"... powiedzmy sobie prawdę, to mit. Przyciągają się podobieństwa. Otóż na kwaterze zjadamy na szybko po kawałku bułki z pasztetem i parówce z zupką chińską, do tego jeszcze szybsza kawa i... I co z tego wynika? Ano to, że Ania ma to samo co ja - adrenalina i endorfiny związane z wyjazdem, skutecznie zabijają u nas głód (znaczy poza głodem przygód i przeżyć, bo ten wzmagają).

Oboje postanawiamy "coś zjeść na mieście", jednocześnie oboje zdajemy sobie sprawę, że NIC nie zjemy, bo nam będzie szkoda na to czasu i pieniędzy najwyżej kupimy jakieś "chrupadło" do pokoju, żeby sobie podgryzać w czasie gdy będziemy wrzucali swoje zdjęcia i relacje do Internetu.

Widok z naszego okna - prosto na Skrzyczne, a w prawo od tego widoku, popatrujemy sobie na kiwające się gondole kolejki linowej...
W moim dotychczasowym życiu, znałem tylko JEDNĄ osobą która miała taki dar wynajdywania świetnych lokacji na wyjazd.

A propos tego zdjęcia - aparat opieram o prowadnicę bocznych drzwi T4 - te VW to jednak uniwersalne maszyny!






Pisałem Wam już że jechaliśmy prosto po mojej nocnej zmianie? Aneczka dotarła do Tarnowa, zaparkowała u nas w garażu, a potem ruszyliśmy Transporterem. W efekcie, wieczorem byłem już cokolwiek padnięty. Z planów: "siądziemy sobie i oglądniemy film", wyszło nic. Swoją drogą Wi-Fi było tak podłe, że pewnie oglądnąć by się nic nie dało (dla nas ok, nie po to tu przyjechaliśmy aby siedzieć w Internecie, ale dla rodzin z dziećmi, w momencie pogorszenia pogody... już nie fajnie). No nic dojadamy po kolejnym kawałku bułki, zagryzamy paluszkami i czipsami, a potem pod prysznic. Ania już na łóżku, chłopcy też, a mnie jak nie weźmie febra ze zmęczenia... normalnie nie byłem w stanie słowa wypowiedzieć bez jąkania i szczękania zębami. Walę pod kołdrę i...

Więcej z tego dnia już nie pamiętam...

Rankiem, przebudzenie. Marzę o kawie, ale nie chcę ich budzić... Ania jest mniej wrażliwa i wstaje kawę parzyć. Suuper, no to i moje skrupuły znikają i także wstaję. Łazienne ablucje i można brać się za życie.
Śniadanie... bogate i wykwintne, dojadamy parówki i ... to co zostało z wczoraj, a czego nie ma sensu trzymać do jutra. Kawy za to dwie... Ruszamy.

Do szlaku mamy jakieś 200 metrów w kierunku na Przełęcz Salmopolską. A potem już wspaniała wspinaczka, trasą wiodącą przez stok narciarski (kocham te rozwiązania... w lecie ok, ale w zimie... wjedzie i zabije, czy uda się przemknąć bokiem?... na Palenicy czy Jaworzynie Krynickiej jest podobnie). Wkrótce docieramy do Kuflonki - taka restauracja przy pośredniej stacji wyciągu. A potem dalej do góry. W międzyczasie, podziwiamy trasy zjazdowe dla kolarzy!  Trzeba przyznać... świetna robota, cała masa skoczni, wiraży i muld, ale tak wykonana, by dostarczywszy adrenaliny zjazdowcom, nie dostarczała pracy chirurgom i grabarzom. Ania coś przebąkuje, że kiedyś... może... że się jej to podoba... o ja nie mogę, klęska, samej Ani nie puszczę, a widmo śmierci niebezpiecznie snuje mi się przed oczami...

Taki "kurczaczek" nam wyszedł ;)







Schronisko na Skrzycznem.


Zdjęcia ze szczytem we wszystkich możliwych kombinacjach, ale tu daję tylko "gołe", bo były z nami, z kubkami, z książeczkami... Jak kto zainteresowany, to odsyłam na nasze profile fejsbukowe. 

Posiłek zdobywców - pajda chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym (10 zeta - drogo jak diabli, ale za to doładowanie plus 50% mocy, więc warto), do tego piwo i jesteśmy w raju.






Pora schodzić, wszak to nie wszystko na dziś.

Moja krew... ;)


I jesteśmy na dole...


Raźnie maszerujemy na kwaterę... Oczywiście wczoraj było gadanie, jak to wracając wstąpimy na pierogi, bo restaurację (z niezłą stylówą) mamy zaraz na wyjściu ze szlaku... ale, nie ma czasu na jedzenie! W pokoju kawusia, coś dla Chłopców, sami coś tam jemy, ale nie bardzo pamiętam co i... ruszamy znów na szlak! Tym razem i Bartosz i Miłosz zostają w pokoju. Jak będą chcieli, to sobie wyskoczą na miasto coś kupić, ale sporo przekąsek mają pod ręką.

A Ania i ja znów w trasę! Nie ma lekko! Chciałeś chłopie to masz... a skoro ci tak dobrze, to... dobrze ci tak!!!


W opcji optymistycznej (niczym marzenia o finale dla reprezentacji Polski w piłce kopanej) była jeszcze Szyndzielnia, ale... pewnie byśmy dali radę, tyle że na następny dzień też plany (jedziemy do Cieszyna, do mojej Cioteńki i trzeba jakoś wyglądać, a nie niczym mój wujek po zjechaniu z lawiną ze szczytu K2). Ale i tak jest mega bogato i mamy prawo czuć się z siebie dumni!

Lokalne władze w jednym się wykazały na 100%, wyznaczyły szlaki łącznikowe do głównego szlaku wiodącego na Klimczok. Jeden z nich wiedzie jakieś 100 metrów od naszego noclegu. Do tego wiedzie naprawdę ciekawymi miejscami i bogatymi przyrodniczo

Ja spotykam kukułkę

A Ania wymarzoną od lat salamandrę

A potem razem spotykamy taką lokację... oj cieszą oczy te wilki, cieszą, choć to tylko rzeźba, ale klimat jest!


i widoki są

i kapliczki są

i szlakowskazy są

w ilości dużej...

Nawiasem mówiąc podejścia też są i to... niemałe! Ale za to widoki...

A nad Klimczokiem słoneczko powoli zachodzi. Znacie zasadę kciuka na wyprostowanej ręce?
Otóż ile razy kciuk zmieści się między słońcem, a terenem (horyzontem) tyle kwadransów zostało do zachodu. Tu jak widać zachód za pięć minut.

Słońce zaszło za Klimczok, ale przecież nie za horyzont, więc jest jeszcze całkiem jasno

A pod Klimczokiem taka wystawka kamieni. Fajnie utrzymana, zadbana - ktoś miał nielichy pomysł i zacięcie do realizacji!



Ania zbiera materiały do swoich relacja na Insta a ja biorę się za podważanie teorii w myśl których Tatry są za Skrzycznem patrząc od Klimczoka... Osobiście uważam owe teorie za pseudonaukę, co wyraźnie udowadniam powyższym zdjęciem. Tatry są wyraźnie przed a nie za najwyższym szczytem Beskidu Śląskiego.

Schronisko "Klimczok" ale pod Magurą... weź tu człowieku bądź mądry i pisz bloga ;)


Tu już klimacik schroniskowy czuć... nie jest to wprawdzie "piąteczka" czy "Magura Małastowska", ale... już nie czysta komercja.



Ale mamy ładnie!!!

Niestety kiedyś trzeba zejść w doliny... doliny mają swój urok... nie wiem jeszcze jaki, lecz na pewno jakiś mają, jak ktoś wie jaki mają to niech koniecznie napisze.

Sanktuarium Matki Bożej Królowej Polski

I już zmierzch...noc w zasadzie... a nam się wcale nie chce spać...

W sumie to ciut kłamię, chce się, jesteśmy już cokolwiek zmęczeni. Ale docieramy do domku w miarę sprawnie i szybko, przy okazji oglądając kilka wesel odbywających się symultanicznie w pobliskich lokalach - ludziska nadrabiają covidowe zaległości

W pokoiku, jak zwykle coś staramy się zjeść... w sumie to się jeść nie chce... ale wiemy że trzeba! Kąpiel i... jak myślicie daliśmy radę jakiś film obejrzeć? ...

Rankiem szybkie śniadanie, pakujemy rzeczy, sprzątamy po sobie, odmeldowujemy się i przez Przełęćz Salmopolską (spodobało się Ani!) jedziemy do Cieszyna.


Poranna kawka przed wyjazdem

Jazda jest w zasadzie spoko, jest niedziela, długi weekend, powroty jeszcze się  nie zaczęły, ale w korkach sobie postoimy, no cóż, jak to zwykle u nas - remonty dróg palnuje się w okresie uropowym! Brawa!!!! Bo nie dość że samochodów na drogach więcej, bo wszak urlopy, ale i... drogowców mniej... bo wszak urlopy... Brawa po raz wtóry!!!! 

Park zamkowy w Cieszynie 

Nowy eko rower całkowicie chemio i biodegradowalny

Widok z wieży piastowskiej

i wieża owa wyżej wzmiankowana

A to już coś na co czekałem 40 lat!!!! Serio! Zawsze gdy byłem w Cieszynie rotunda była niedostępna! Aż do tego wyjazdu. Celowo zdjęć z zewnątrz nie daję - jest na dwudziestozłotowym banknocie.
ps - hmmm. Taka  myśl mnie naszła, mówi się "zobaczyć Neapol i umrzeć"... ;)

Na zdjeciu wyżej absyda z ołtarzem, a tutaj sklepienie.

Znów absyda - obiekt ma circa about tysiąc lat... niby niewiele w porównaniu z Rzymem czy Atenami, ale jak na Polskę, całkiem sporo.

My przeminiemy a ona zostanie... może na kolejne tysiąc lat? Kto wie? Kto przyjmie zakład?

Widok z murów zamkowych. I znowu to samo co wyżej - ładniejsze zdjęcia publikuje Ania na swoim profilu fejsbukowym. Łatwo tam traficie przez mój profil...

A potem ulicą Głęboką na rynek cieszyński, a tam targ staroci...


A potem do Cioteńki na pyszny staropolski obiad, pierwszy uczciwy posiłek od trzech dni ;). 

Niestety, czekał nas powrót do domów, chwilę się jechało, koniec długiego weekendu, wesołe chłopaczki z suszarkami, czający się wszędzie tam gdzie ograniczenia prędkości nie mają większego sensu, ale ktorych trudno znależć w miejscach gdzie dochodzi do wypadków... ot zagadka - niby to co robią, robią dla naszego bezpieczeństwa, a ilość zdarzeń drogowych wyraźnie pokazuje że na drogach wcale bezpieczniej nie jest... wiec jak to rozumieć? W myśl idei Einsteina że tylko glupiec robiąc wciąż to samo oczekuje innych rezultatów?
Nie, nie zapłaciłem żadnego mandatu, to tylko takie rozważania...

Wróciliśmy, Ania przesiadła się do siebie i miała przed sobą jeszcze 50 km jazdy... rany ale czekałem na info że już są bezpieczni. Dojechali! Uff . Można otworzyć piwo i cieszyć się przywiezionymi pamiątkami...

Ps. jak ktoś dobrze policzył to wychodzi mu trzy a nie dwa dni... fakt, ale pierwszy liczy się od popołudnia a trzeci popołudniem kończy, więc w sumie dwa dni.