środa, 29 czerwca 2022

Roztaczamy się

 Roztocze jedna z magicznych krain Polski, nie tak zadeptane przez komercję jak Bieszczady, nie tak zdziczałe jak Beskid Niski. Nie jest też tak przesiąknięte resentymentami prusackimi jak Warmia, jest za to równie urokliwe i autentyczne jak Podlasie.

Roztocze to kraina bez pośpiechu, bez nerwów, bez parcia - ba nawet kierowcy z "W" na rejestracjach są tam mądrzejsi, spokojniejsi i bardziej szanują innych użytkowników drogi niż gdziekolwiek indziej. Za to Roztocze to miejsce dobrych ludzi, dobrych gospodarzy, dobrych lokalnych patriotów. To po prostu Dobre Miejsce!  

Roztocze to lasy, małe miasteczka pełne historii ale śmiało patrzące w przyszłość, to także pola, rzeki i sady, winnice i... luksusowe hotele. Każdy znajdzie coś dla siebie.

My (czyli Tarnowska Korba) znaleźliśmy dla siebie kilometry szlaków rowerowych i miejsce na nocleg o jakim można tylko pomarzyć (rzecz jasna jak się jest korbianinem - bo inni to pewnie marzą o luksusach). Znaleźliśmy też przekonanie że trzeba tam koniecznie wracać jak najczęściej. 


Oczywiście jak to w przypadku Korby, gdzie sporo ludzi to albo "zmianowcy", albo "delagaci" zgranie wszystkich na jeden termin, nie jest możliwe. Dlatego część jedzie w piątek i zostaje do niedzieli, część zostaje do soboty, a część dopiero w sobotę przyjeżdża. Aneczka i ja to ta ostatnia transza. 

Plusem Roztocza jest też to że nie trzeba kombinować trasy, bo jadąc tam i tak mam Aneczkę po drodze. Powiem Wam że prowadzenie takiego trybu życia jak mój, ma pewną ogromną zaletę - nie trzeba się pakować! Po prostu wszystko co jest potrzebne już jest w sakwach, plecakach i workach podróżnych, wystarczy tylko wybrać adekwatny zestaw ubrań i gadrzetów. Na wszelki wypadek w czeluściach T5 są jeszcze materace, maty, śpiwory hamak, kuchenka, maczeta, piła do gałęzi... no takie szpargały.

Ania kończy pracę o siódmej, więc tak planuję wyjazd by dać Jej ciut czasu na ogarnięcie. Zabieram Marka, potem Wieśka i jedziemy, w Mielcu zabieramy Anię - do Józefowa został jeszcze kawałek, ale mija szybko.  Na miejscu drobne perturbacje, bo trudno nam lokację znaleźć, ale jakoś dajemy radę, szyba przebiórka i w drogę - szkoda mitrężyć dnia.




Miejsce trzeba  było oznakować właściwie, bo obok drużyna harcerska też ze swoimi chorągwiami

A to już na szlaku - ruszamy zaraz po przybyciu. Rozładunek betów zajmuje nam może 10 minut, drugie dziesięć to przygotowanie sprzętu i w drogę



Lasy, pola, kapliczki ... jak tu nie kochać Roztocza?



No jeszcze koty, koty też i psy... przyjazne to wszystko. Choć "przyjazny kot" to chyba oksymoron?



To była ostatnia wyprawa mojego "byczka" przed konkretnym remontrem. Do wymiany poszła praktycznie cała mechanika roweru: napęd, hamulce, łożyska w korbowodzie. Nie dało się inaczej, były już totalnie zużyte, ale na łagodne tereny Roztocza jeszcze dało to wszystko radę.



Ludzi nawet sporo, ale tak o siebie nawzajem dbają by w kadry nie wchodzić - no mówię Roztocze to kraina łagodności.

Cokolwiek się pobrało - mapki np. ale i kupiło przypinki.

A to już browar Zwierzyniec

Zdjęcia chyba mówią same za siebie

Witbier - odkrycie z Sandomierza... ale i rozczarowanie. Liczyłem że gdzie jak gdzie ale w browarze będą ceny przyzwoite (może nie na miarę tych grybowskich, ale nie na miarę tych sandomierskich) - tymczasem kufel dziesięć zeta... ból. Jak mawiał pewien proboszcz, pewnej tarnowskiej parafii gdy "z kolędy" nie miał takich wpływów jakie chciał ... "nie tego się spodziewaliśmy".

Ale i tak sobie nie odmówię!


Wszystko co piękne ma swój koniec - piwo się kiedyś kończy a z nieba zaczyna padać deszcz... co oczywiście nie znaczy że wracamy - bez sensu było by zresztą - jedziemy dalej bo w tą czy w tamtą stronę ta sama droga, to lepiej już terenami którymi się jeszcze nie jechało.
Guciów. podobno można tym pojeździć za stosowną opłatą.

Tak w ogóle, to Byłem pewien że "zagroda Guciów" to... zagroda Guciów, a tu się okazało że to zagroda w miejscowości Guciów... 

Nawet nie trzeba zwiedzać, przy samej drodze jest mnóstwo ciekawostek.

Cóż kiedy leje... autentycznie leje, to nie jest taki deszczyk wiosenny ciepły i romantyczny, ale solidne lanie wody z nieba.



I fajnie jest... Ja sobie cykam focie, a ekipa mi odjeżdża... Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało. Za stary już jestem na to by bać się samotności, z drugiej strony zapadli gdzieś po drodze i nie mogę ich namierzyć.

Wiesław ma uszkodzony rower, po tym jak wpadł między tory przednim kołem. Nie nagoni, więc za daleko nie odjechali. Mimo wszystko dojeżdżam do rozwidlenia dróg. A potem wracam. Jest jedno  miejsce czyli Stary Młyn, ale tam nie widzę rowerów. Zagwozdka. Bo widzę kurtki. Okazuje się że wprowadzili sobie sprzęt do ogródka. No to ok. Zamawiam pizzę (głodny jestem, a te wszystkie pstrągi, czy inne dania, szybciej czyszczą konto niż napełniają żołądek) a potem na spacer.

koło par'excellence łopatowe ;)

ogólnie obiekt robi fajne wrażenie - choć to ewidentna komercja wymierzona w dojenie turystów samochodowych z klasy SUV i wyżej ;)

Smacznie to wygląda...

A moje tak ubożuchno
Jaja się robią podczas płacenia rachunku, bo dziewczynie się skomasowały zapiski i liczyła trzy dania do jednego rachunku. w efekcie Ela miała np zapłacić 170 zeta - co przyjęła z kamienną twarzą zawodowej pokerzystki, ale i ogromnym niedowierzaniem w oczach. Ani wyszło coś ponad 120. Potem ustalamy dopiero co kto zamówił i wyrównujemy we własnym zakresie.



Stanowczo nie jest to lokal dla ubogich rowerowych zwiedzaczy... bardziej już dla szosowców czy graveli...;)

Ale kłócił się nie będę - ładnie tam


No nic trzeba jechać dalej...

Jak łatwo zauważyć trasa obcięta - czy to na skutek zmoczenia ekranu, czy utraty sygnału GPS/GLONASS (tak , tak... korzystam też z "przeklętej" putinowskiej technologii - czasem działa to lepiej niż jankeska) - choć przecież Strava nagrała bez zarzutu, niemniej jednak nagrywanie zerwało i szlus. Tyle że z racji pogody i tak jechaliśmy już główną drogą do Józefowa. Więc prześledzić szlak łatwo.

W domkach, kawa, rozwieszanie, przebieranie, kąpiele... przepakowywanie i... kombinowanie co dalej z tak pięknie rozpoczętym dniem. Oczywiście pomysł mamy - wiecie Korba to wylęgarnia pomysłów, Ela zna 99.99% ludzi zajmujących się turystyką i w ogóle wartych poznania na terenie kraju, więc szybko rodzi się koncepcja by odwiedzić... winnicę!!! 

Jaja zaczynają się już na samym początku - do T5 wchodzi sześć osób, w sumie to dziewięć, ale tylną kanapę wyjąłem żeby zapakować rowery. Jechać chce nas siedmioro... na kierowce ochotniczo zgłosił się Paweł, więc ten jeden problem już nie jest problemem, ale jak pomieścić siedem osób w sześcioosobowym aucie? No nic z Markiem kładziemy się na pace i tak jedziemy. Zaszyci gdzieś między stosy betów, które stale ze sobą wożę, przykryci plandeką zza ciemnych szyb obserwujemy dachy mijanych domów.  

Zaraz za Józefowem... wypadek. Policja, straż pożarna... w tej ulewie ktoś się zagapił i wywalił w inne auto - zdarza się, ale czemu akurat teraz?! Policja stojąc przy drodze, lustruje, z nudów pewnie, każdy przejeżdżający pojazd - a nie ma jak zwiać! Udajemy że nas tam wcale nie ma, licząc na to że mundurowy nie będzie chciał zaglądać głębiej. Na szczęście tylko udziela porady i jedziemy dalej! Ufff - było gorąco!


Degustacja połączona z wykładem na temat winnicy.
Wojtek mówi, Stach, Marek Wiesiek, Ania, Pablo i Paweł słuchają (albo myślą o tym co w kieliszkach ;) )

Fajna sprawa taka winnica, ale to uwiązanie, człowiek ma cudowne swoje miejsce na ziemi, ale nie ma czasu by jeździć, wędrować, poznawać inne miejsca. Zdecydowanie coś dla ludzi o mentalności hobbitów, albo na emeryturę (choć czy wtedy sił wystarczy, bo to wszystko doglądnąć?)
 
Jest coraz chłodniej, więc przenosimy się do Wojtka do domu - tu w piwnicy, jest całkiem inny mikroklimat i pomimo chłodu nie ma jednak wilgoci, co zdecydowanie kojąco wpływa na nasze samopoczucie... choć być może lampki kosztowanego wina i kilka kieliszków grappy, też swoje zrobiło ;) 





Powrót to już zabawa na całego - oczywiście nikt poza Elą nie chce jechać na siedzeniach, kto żyw pcha się nam to tylu na pakę. Ostatecznie wpuszczamy tam tylko Aneczke i Stacha - reszta musi obyć się smakiem.

W domkach jeszcze tylko ostatnie namaszczenia, ablucje i skonane towarzystwo grzecznie kładzie się spać. Rankiem czekają nowe przygody!

niedziela, 26 czerwca 2022

OSTATNI!!!

Wstajemy rano... bez przesady rano, ale rano. Na tyle rano że mamy czas samotności na tarasie, możemy sobie posiedzieć, porobić zdjęcia, powrzucać to i owo w sieć. Mamy czas. Poranne kawki, "diabeł" u Aneczki i dwie "babskie" u mnie. Potem coś do zjedzenia i... spacer po Komańczy. No ale zobaczcie, jak to wyglądało.

Rześki poranek, koty pchają się do wnętrz, by coś ukraść do zjedzenia i zagrzać się w cieple pozostawionym przez ludzi. 

Ślimaki rozpoczynają poranny jogging

Wielkie ćmy wygrzewają się do słońca ;)

Schronisko nabiera innych barw - choć trudno ukryć że jest przerobioną kamienicą.

Ale fajnie przerobioną

Ostatnie wpisy i w drogę.

A to już droga do klasztoru Nazaretanek

Nazaretanki św. Rodziny!



A potem schodzimy do miasta i spacerujemy sobie... 



Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Józefa


Nie to nie msza, ani nawet nie modlitwa, to wycieczka






Po porannych chłodach, nie zostało już śladu, słoneczko dopieka, trzeba się ochłodzić.


Niestety klimatyczne miejsce ale zawarte na amen

A szkoda bo na jakąś ikonę bym się pisał...


Cerkiew Greckokatolicka pw. Opieki Najświętszej Marii Panny

I znów wycieczka... sporo ich jak na jeden dzień.

Ale trzeba nam już wracać, pakować się w T5 i jechać do Jaślisk, bo stamtąd mamy wyjść... Ale wiecie jak to z nami jest, plany, planami a duch szlaku, duchem szlaku i w zasadzie nie ma dla niego znaczenia co planujemy, bo on planuje za nas... no serio. Ba nawet perskie oko do nas puszcza... chochlik taki szlakowy.

Trasa zaplanowana "po pętli" więc w sumie trudno pobłądzić, choć Yanosika standardowo włączam - wiecie, po krzakach lubią czaić się "fryzjerzy" z "suszarkami".
 
Jako się rzekło jedziemy do Jaślisk... ba nawet mamy w planach wparować do Baru pod Czeremchą, tyle że wcześniej trochę czasu nam uciekło na słodkim schroniskingu a potem spaceringu i teraz tak mamy nieco napięty budżet timingowy. Ale ogólnie założenia się nie zmieniły. Na razie jedziemy i podczas jazdy dyskutujemy o planach na najbliższe kilka godzin. Jedno już jest pewne, z pobytu w Barze pod Czeremchą nici. Musimy to wykreślić i przenieść na inny termin. A jak bez "Czeremchy" to w zasadzie start z Jaślisk też nie jest konieczny, a jak nie jest konieczny to idziemy na żywioł... na mapce jest jakiś szlak z  Moszczańca, a że jesteśmy już tam i że jest fajne miejsce do zaparkowania... to cóż nam szkodzi. idziemy.

A co nie mówiłem że nasze plany, to takie ogólne założenia a nie reżim i konieczność?


A przestrzeń kusi

i woła... ludzkim głosem zgoła ;)

oczywiście szlak gubimy prawie natychmiast, jednak wiedząc gdzie iść, po prostu posuwamy się na żywioł, przez trawy.

A w trawach np. kukułka

Albo mała kolonia os

A nad potokiem Surowicą wylinki ważek. Swoją drogą o ile samo przejście potoku było łatwe, to potem w kość nam dało szukanie wyjścia, bo brzegi strome, zarosnięte i wszędzie naturalne zasieki z posuchów.


te dwa czarne punkty na niebie to bociany czarne - hajstry.

Dolina Wisłoka

Mają dojone parcie na szkło ;)



Przeprawa przez Surowiczny Potok

Odrestaurowana dzwonnica na Polanach Surowiczych (swoją drogą taka ciekawostka w jednym miejscu są Polany Surowiczne i Surowiczny potok - gdzie indziej Polany Surowicze i Surowiczy potok - nie mam pojęcia którą formę uznać za właściwą).


jeszcze wracam do potoku i przynoszę trochę kamieni na odbudowę ogrodzenia.

Tak - to już ostatnie podejście!








Chwila tryumfu! Ostatni szczyt do Korony Beskidu Niskiego zdobyty!

Chce się iść


A tu już byliśmy - ale widok tak zachwyca że nie umiem sobie darować


Zaskroniec przed chwilą coś zszamał i teraz ledwie się toczy w jakieś bezpieczne miejsce by trawić


Wyobraźcie sobie złośliwość losu... praktycznie cały czas poza szlakiem, a jak wypatrzyliśmy mała ścieżkę poprzez zarośla, to okazało się że szlak prowadzi właśnie tamtędy! 





No cóż - koniec jednej przygody, to przecież otwarcie pola do innych... a te czekają w kolejce, wpychają się drzwiami i oknami i... znów mam mnóstwo do opisywania.
Więc... Zapraszam za kilka dni.