A - turystą górskim
B - narciarzem
C - pracownikiem kuchni który smaży kotlety w specjalnym urządzeniu
Jak myślicie?
A ja myślę że trzeba było rankiem wstawać, pakować bety i zawijać się do samochodu, dobrze że z Aneczką to jest nawet czas na spokojne wypicie kawy. Potem już spakowani możemy jechać po resztę bractwa, w sumie i tak będzie nas blisko ćwierć setki... a może więcej, wiecie ja mam tylko dziesięć palców u rąk i powyżej tej liczby zaczynam się gubić ;)
Już zgadliście czy czytacie nadal aby się przekonać gdzie jedziemy?
Oczywiście jak zwykle jedni czekają na innych, a potem i tak okazuje się że czegoś zapomniano, a ktoś jeszcze inny mówi by jechać bez niego, bo dojedzie sam... życie. Podziwiam ludzi którzy potrafią ogarnąć grupę powyżej 5 osób. Ale nic to, w końcu wszyscy zapakowani, usadowieni i jedziemy. Kierunek na Tarnów, bo musimy zabrać jeszcze Miłosza. Ja spałem u Aneczki by rano sprawniej się pozbierać, ale On został w domu i zaokrętujemy Go dopiero jadąc tam gdzie jedziemy...
Wiecie już gdzie jedziemy?
W sumie taka przerwa w drodze ma swój urok, nim się Miłosz zapakuje, jedni mają czas zapalić, inni wysikać się, albo... nakarmić koty! O tak karmienie kotów to podstawa, nigdy nic nie było tak istotne jak to ;) One chyba wyczuwają że coś się święci i w związku z tym domagają się karmy ot tak na wszelki wypadek... no wiesz gdybyście jednak nie wrócili...
Miłosz to minimalista, dobrze że sam Go spakowałem dzień wcześniej bo by nie zabrał nic, ale i tak miał pakuneczek najmniejszy ze wszystkich - telefon, ładowarka i jakieś swoje drobiazgi 9wiadomo że ubrania, już w samochodzie, żeby się z tym nie kłopotać w dniu wyjazdu. Wkrótce znów jesteśmy w drodze, nawigacja pokazuje nam kilka dróg, ale ja wiem swoje i jadę po swojemu, się będzie musiał Yanosik przyzwyczaić - zresztą i tak potrzebuję go tylko do ostrzegania przed suszarkami i lotnymi "filmowcami". Zamiast autostrady na Kraków, wybieram "starą czwórkę" i potem jazdę przez Jurków na Nowy Sącz, Krościenko i...
No właśnie, i co?
Droga mija szybko i sympatycznie, dziewczyny sobie gadają, ja coś od czasu do czasu burknę - lubię taką jazdę, nie męczy jak samotne przeloty. Mimo środka tygodnia, udaje nam się ominąć korki, jedynie na "obwodnicy" Nowego Sącza utykamy na światłach, ale to mały problem, potem sprawnie skrótem dojeżdżamy do Białki Tatrzańskiej, a tam ciąg samochodów poruszających się z prędkością kulawego żółwia... trochę to trudne do akceptacji, ale w końcu udaje mi się jakoś wymusić włączenie się z podporządkowanej i jedziemy już na kwaterę.
Już wiecie co to ta Kotelnica?
Pozostała jeszcze kwestia znalezienia lokacji, a to w miejscowości takiej jak Białka Tatrzańska wcale łatwe nie jest, raz że trzeba uważać na samochody, dwa że na pieszych, trzy że trudno odróżnić zjazd na posesję od drogi wewnętrznej, a tę od drogi publicznej. No ale w końcu dzięki Ani u Yanosikowi znajduję lokację i zajeżdżam pod... Giewont! Znaczy mleczarnia tak się nazywa... (nie nie bredzę...sprawdźcie sobie sami, jak kiedyś będziecie). Teraz pora na rozpakowanie manatków, kawusię, ogarnięcie się i możemy iść. Na Kotelnicę rzecz jasna.
Wiecie już co zacz?
Rozpakowani, napojeni kawą, przebrani ruszamy, droga prowadzi nas kawałek środkiem Białki Tatrzańskiej - no jak sama nazwa wskazuje to ulica Środkowa, potem obok ślicznego drewnianego kościoła to tzw. "stary kościół" (z 1765 roku - więc od mojego młodszy o circa about dwieście lat, no ale w porównaniu ze współczesnymi to stary) parafii św. św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Wkoło niego stary cmentarz (widać edykt jaśnie oświeconego Cesarza Józefa II to nie dotarł, nawiasem mówiąc zauważyliście że im bardzie oświeceni władcy tym bardziej nieludzkie edykty wydają?) Kawałek dalej mijamy nowożytny duży cmentarz i kierujemy się wprost pod wyciąg narciarski
Już wiecie A, B czy może jednak C?
W kasach dziewczyny sprawdzają, znaczy głównie Aneczka - imponuje mi jej zorganizowanie, dane potrzebne na jutro, a dokładnie rzecz ujmując czy bardziej się opłaca karnet zjazdowy, czy zjazdowy z kąpielowym i jak to w praktyce wygląda, a ja powoli prowadzę wycieczkę wkoło wyciągu, między samochodami, przez jakiś mostek aż do drogi a drogą kierujemy się w górę. Podejście nie jest męczące, śnieg nie za wysoki, droga ujeżdżona, nieco wyżej zaczyna się głębszy ale też bez przesady. Aż na sam szczyt idziemy żwawo, poganiani podmuchami ostrego wiatru. Gdzieś zza drzew dochodzi przygaszony gwar górnej stacji wyciągu narciarskiego, można by tam zaglądnąć, ale chyba nie ma chętnych. Idziemy dalej przed nami Marków Wierch (913mnpm) i najwyższy w okolicy Jankulakowski wierch (838 mnpm). Tu myślałem o zejściu, ale ścieżka prowadząca w dół jest pokryta ujeżdżonym śniegiem i stale szusują tamtędy narciarze - musimy dołożyć drogi. Znaczy Ja i Aneczka spokojnie byśmy dali radę zejść przez Bukownę, ale reszta? Tego pewnym być nie mogę, za to wiem że w dole mamy przysiółek Białki czyli Kaniówki tam nas prowadzę
I co już coś w głowach świta?
W sumie to na Jankulakowskim mieliśmy ochotę na kawę, ale już zamykali lokal... jak widać góralom nieźle się powodzi, skoro stać ich na rezygnowanie z klientów... Potem był jeszcze obiekt restauracyjny (nie powiem atrakcyjny widokowo) pod Wysokim Wierchem (948 mnpm) ale już nam się nie chciało ani kawy ani nic - zmierzchało i to co dla Ani, Miłosza czy mnie jest normą (czyli powrót do latarek) w innych budził trwogę. Na szczęście zobaczywszy pod górną stacją wyciągu, już nie prowadziłem ścieżkę między drzewami, ale odnalazłem drogę, którą to auto tam wyjechało i nią zeszliśmy na sam dół... A tam atrakcja w sam raz dla mnie - łągodny stok o nachyleniu rzędu 0.5%... no na takim to ja mogę poszaleć ;)
Więc?
Potem już szybko do Środkowej i środkiem Białki, po drodze jeszcze niezbędne zakupy... nie dla mnie cały zapasik piwa (czyli to co najważniejsze) plus spożywkę miałem już kupioną i prosto do naszej "mleczarni". A teraz mapka i zdjęcia, a na koniec rozwiązanie zagadki.
Taraz widokowy - prywatny, ale się pakujemy na bezczela Ania - Milosz - Kuba - Bernadetta - ja |
Takie widoki |
Mieszkaniec szczytów |
Zaprzyjaźniamy się |
Słońce zachodzi |
Ale tu na grani jeszcze jest jasno |
kolejna "nasze zdjęcie z panoramą Tatr" ;) |
Górna stacja wyciągu na Wysokim Wierchu |
Wasze Zdrowie |
To już Kaniówki |
A ten szczyt to mój cel na jutro... to oczywiście tradycyjne pytanie - o temat kolejnego postu. |
Gerlach... co nie podobny? |
* Oczywiście Kotelnica to jeden ze szczytów otaczających Białkę Tatrzańską. Nie ma tam szlaków turystycznych, nie ma schroniska - to mekka narciarzy, więc odpowiedź B jest prawidłowa.
Witaj Macieju.
OdpowiedzUsuńPo co się pod kołdrę chować,
Jak można z tobą powędrować.
A tak na marginesie, gdyby nie twoje relacje, to bym nigdy nie poznał tych okolic.
Pozdrawiam.
Michał
PS. Moja córka przyjęła rodzina Ukraińców pod swój dach, a my jej pomagamy naterialnie i rzeczowo.
Pięknie - też mam już gotowe dla Nich lokum, Znajoma Ukrainka koordynuje to z Miastem.
UsuńTylko u mnie jest problem z godzinami, bo i ja i Mikołaj zazwyczaj siedzimy długo w nocy, więc nie każdemu to pasuje, zwłaszcza z małymi dziećmi. Za to z psem czy kotem u nas problemu nie ma.
A widzisz, a takie popularne tereny narciarskie.
Muszę przyznać, że pierwsze słyszę o Kotelnicy :D
OdpowiedzUsuńA jesteś narciarką? Ja wprawdzie nie jesem ale znajomych mam w 99% "deskowych" i nazwa Kotelnica jest pośród nich omawiana we wszystkich przypadkach, odmianach i kierunkach.
UsuńTak w ogóle to witam i zapraszam częściej
Mimo, iż nie jestem narciarzem Kotelnicę znam. Byliśmy tam dwa lata temu i było cudownie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, to urokliwe miejsce.
UsuńŚwietne te zimowe plenery, a bałwan rządzi. Pisemna relacja również na plus - lubię Twój gawędziarski styl. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzięki
UsuńWitaj znow. Ja znam Kotelnice ale ta w Gorcach w Masywie Lubania :) Lubie te twoje relacje takie z klimatem i humorem. Ja akurat nie potrafie jezdzic na nartach
OdpowiedzUsuńTo mamy coś wspólnego - ja też nie ;)
UsuńNazwa "kotelnica" jest popularne w karpatach. Etymologicznie pochodzi od gwarowego określenia miejca zimowania owiec (kocenia), lub miejca obniżenia tereniu (kotliny). TA Kotelnica dla odróżnienia od innych nosi przydomek "Białczańska". Nazwa odnosi się przede wszystkim do szczytów, ale nie tylko, np też do lasów, pól, zboczy
OdpowiedzUsuńDokładnie. Najpewniej zresztą nazwa szczytu jest wtórna wobec nazwy kotliny pod nim.
Usuń