Nie, nie skakałem z samolotu w kajaku, nie nurkowałem na rowerze w morzu Azowskim, ani nie spacerowałem po Marsie... aczkolwiek przyznam że ochotę mam.
Idea EDK czyli Ekstremalnych Dróg Krzyżowych nie jest nowa, pamiętam jak startowała, pamiętam jak ruszały na nią małe grupki ludzi. To było już naprawdę dawno, dawno temu. Dziś to ruch prawie masowy, każdego roku powstają setki jeśli nie tysiące dróg. Już nie potrzeba przewodników, każdy ma aplikacje i może wędrować sam. Tak jest nawet fajnie, to dobry pomysł by wędrować samemu, to sprzyja myśleniu, rozważaniom, w grupie zawsze ktoś coś powie, coś rozproszy. Z drugiej strony jest w takim samotnym wędrowaniu, w takim odrzuceniu próśb by przyłączyć się do grupy, wiele egoizmu, pychy. Ktoś chce być bliżej Boga, dobrze, ale inni też chcą, a boją się, czują się słabi, nie ufają swoim siłom, czy wtedy odmawiając im wspólnej drogi jest się bliżej Boga czy wręcz idzie się w odwrotnym kierunku?
Ja lubię wędrować samemu, nie straszą mnie ani lasy, ani ciemności, bo czego tu się bać? Niech inni boją się mnie, a nie ja ich. Lubię, nieraz do pracy na noc idę piechotą jest ciemno, fajnie jest, ulice praktycznie puste, zwłaszcza jak się idzie opłotkami. Można pogadać z psami odważnymi za siatkami ogrodzeń, można pobawić się w ducha i przemykać niezauważenie. Można naprawdę dużo - ciemność sprzyja swobodzie. Można wreszcie zatopić się w myślach i pozwolić im by swobodnie w rytmie kroków przemierzały swoje kilometry między synapsami...
Ale jeśli ktoś chce bym szedł z nim na drogę krzyżową, to jest to zaproszenie od samego Jezusa. Wielki zaszczyt o odpowiedzialność. Dał mi Bóg siły, wytrzymałość na szlaku, odporność na chłód i wilgoć, to przecież po coś mi to dał. Pora spłacić dług.
Na EDK ruszamy w Mielcu, z kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Modlitwa, rozprowadzenie, wcześniej rozdanie fantów, opasek i książeczek/przewodników duchowych z rozważaniami. Ruszamy, przez pewien czas jeszcze jest gwarno, prawie tłoczno, potem kolumna dzieli się na grupki, wkrótce zapada cisza.
Czasem ktoś coś powie, czasem słychać warkot samochodu... cisza.
Deszcz pada... ale nie cały czas, czasami zamiast deszczu pada śnieg, wiatr też nie ustaje - trudno. "nasze peleryny są pewne" - pamiętacie ten hicior Sztywnego Pala Azji sprzed lat... trzech dziesiątek?
Idziemy. W wyznaczonych, koło kapliczek, czasem na przystankach miejscach przystajemy - ktoś wyjmuje telefon i czyta stację. Czasem ktoś urywa się za potrzebą na boczek, czasem ktoś powie kilka słów. Ale tak to cisza. Punktualnie na przełamaniu dób gaszą światła.
Wysuwam się na czoło, trzeba kontrolować trasę, zdarzają się pomyłki, ale jeśli idę kilkadziesiąt metrów przed grupą, to zdążę to zauważyć nim inni dotrą do rozwidlenia, Choć dwa razy i tak idziemy równolegle do trasy a nie dokładnie nią, na szczęście mapy wujka Cześka (czyli serwis mapy.cz) jest naprawdę solidny i mogę nawigować bez obaw o całkowite zejście z trasy.
Jakiś szalony mostek, błociaro i droga typu "wujo Józek tendy po pijaku do pola jeżdżo, żeby go policjanty nie złapali" Ale tam jest jedna ze stacji, trzeba to przebrnąć.
Gdzieś tak w połowie drogi, spotykamy tych którzy czekają na podwózkę, siedzą skuleni pod wiatą przystankową. Robimy tam popas. Miejsca za wiele nie ma, aby nie zajmować miejsca innym, pewnie bardziej potrzebującym wymiguję się chęcią zapalenia. Po kilku minutach po tamtych podjeżdża samochód. Wtedy i ja się mogę pod dachem schować. Wiele to nie daje, ale od wiatru jako tako osłania, zresztą to już druga połowa nocy, o tej porze zawsze wiatry cichną, robi się chłodniej ale mniej pizga. Deszcz i śnieg na przemian. Chyba nie mogą się porozumieć i uzgodnić miedzy sobą które ma padać, w sumie i tak dobrze że nie padają razem.
Powoli świta, czołówki jeszcze się przydają ale już coraz mniej, oczy zaczynają wyłapywać kontury krajobrazu, droga staje się przewidywalna na kilkadziesiąt metrów w przód. Nie jest źle.
Świt to już okolice Dębicy. Pola ukryte w kępkach samosiejek kapliczki. Kałuże zamarznięte, jedne pozwalają przejść inne pękają z trzaskiem, buty przemokły mi już dawno, więc i tak nie robi to na mnie większego wrażenia, mam dwie pary skarpet, w tym rewelacyjne od Aneczki, trekkingowe, nawet totalnie mokre trzymają ciepło i nie robią pęcherzy na stopach!
Już widać wieże kościołów, całe drzewa, wkrótce pojawiają się domy. Zaczynamy spotykać innych ekstremalsów, idących gdzie indziej, albo zgoła z innych miast. Już jest jasno. Zawierucha ustaje, jedyną jej pamiątką są leżące gdzieniegdzie płaty mokrego śniegu.
Po przejściu "starej czwórki" - czyli drogi między Dębica a Ropczycami, zostaje nam już niewiele do przejścia, to ostatnie kilometry, lecz... droga zaczyna się wspinać, znów wchodzimy w lasy, znów trzeba pilnować ścieżek i walczyć z błotem. To miejscowość, przysiółek Góry - nazwa zrozumiała to pierwsze wzniesienie w okolicy. Ale za to ten przebieg trasy pozwala mi odnaleźć miejsca o których nie miałem wcześniej pojęcia, choćby krzyże i mogiły (symboliczne?) na wzgórzu Szemberek. Oficjalnie to miejsce nie figuruje w spisie cmentarzy wojennych. Jednakże jak możemy przeczytać w zapiskach księdza Władysława Szołdrskiego: "Natomiast niemało żołnierzy w dniach 11-12 maja w zawadzkiej parafii
głowy położyło. Zginęło 150 Austriaków i kilkudziesięciu Rosyan. Później
większą część zwłok przeniesiono do grobów wojskowych w Dębicy. W
mogile na pograniczu Sepnicy i Laskowej spoczywa 40., na Szembergu zaś
przy drodze do Laskowej 7 austryackich żołnierzy, nie licząc kilku mogił
w lasach od strony Sepnicy". (Jest to dokładnie zgodne z szacunkami liczby poległych i liczby pochowanych na oficjalnych cmentarzach administrowanych przez Kriegsgraber Abtailung - tych pierwszych jest znacznie więcej)
Między drzewami prześwitują nam kontury zawadzkiego sanktuarium, kierujemy się na nie, idę za drogą, ale to nie tak. Ci którzy wyznaczali ten szlak, nie chcieli takich ułatwień, trzeba było odbić w lasy, musimy się cofnąć - na szczęście tylko podgrupa czołowa. Więcej osób, po prostu zostało nieco z tyłu. znów znikamy w zaroślach, śmiejemy się do siebie że to "na dobicie" wytyczyli - faktycznie, jest trudno, stromo, błotniście i szlak zasieczony poprzewracanymi drzewami, trzeba obchodzić, co wcale nie jest takie oczywiste. Ale i tu dajemy radę. Kilka kroków i już jesteśmy na bitej dojazdówce polnej - pełen luksus. mostek, parking i świątynia... idziemy tam, robimy sobie zdjęcia - niestety kościół zamknięty - trochę niefajnie. Nie nasza sprawa, a sumienia tamtejszych kapłanów. Sesja foto się jednak należy.
Wracamy, dwie dziewczyny przyjechały i zostawiły tu swoje samochody, teraz mamy czym odjechać, przynajmniej część z nas, ale nikogo na pastwę losu nie zostawiamy, po prostu zadzwonili wcześniej po podwózkę i głupio by było gdyby się rozminęli po drodze. Tyle że jedna z racji na zmęczenie nie jest w stanie prowadzić, siadam za kierownicą i wracamy do Mielca.
W Mielcu ostatnie kilkaset metrów, krokiem "zombiaków" z teledysku Jacksona, kąpiel i wyro... śpimy do południa.
Jak widać droga zasadniczo prosta ;)
|
Kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy
|
|
ostatnie poprawki przed wyruszeniem na szlak
|
|
Ciut pizga, ale co tam...
|
|
Góra śmierci pod Dębicą - ciut się poprzestawiały te zdjęcia. |
|
Przedświt - ale to nie jest nasze miejsce docelowe
|
|
Wzgórze Szemberek między Lubziną a Zawadą
|
|
Nasza grupa - cała nikt nie odpadł!
|
|
to zostawiłem na koniec.
|
Prawie 45 km zrobiliście? Mocno podziwiam, jesteście niesamowici. Brawo! Ostatnie zdjęcie to co to jest ? Rzeźba ?
OdpowiedzUsuńTak 44 (licząc z dojściem pod kościół), ale były trasy i po 55 km.
UsuńTak to rzeźba - pomnik na "Górze Śmierci" pod Dębicą.
Bardzo smutny pomnik, ale dobrze, że jest, ku pamięci potomnych.
UsuńPodziwiam. Kolega z naszej grupy był kilka razy na EDK, opowiadał, że na uczestników zawsze czekało śniadanie na plebanii. Ale to było kilka lat temu.
OdpowiedzUsuńDawniej tak - ale wtedy szło 5 - 10 osób a teraz kilkaset...
UsuńAle kościół powinien być otwarty.
Witaj Macieju.
OdpowiedzUsuńFajna wędrówka. i opis.
Zastanawiam się dlaczego zdjęcia wewnątrz kościołów często wychodzą takie zamglone. Miewam czasami z tym problem.
Pozdrawiam i zapraszam.
Michał
Mikrodrgania rąk, we wnętrzach jest mało światła i matryca musi się naświetlać ułamek sekundy dłużej, a to wystarczy. efekt znika albo przy silnych lampach, albo przy robieniu zdjęć ze statywu samowyzwalaczem.
UsuńPodziwiam i gratuluję!
OdpowiedzUsuńZapraszam za rok - piękne przeżycie
UsuńA ja po przeczytaniu tytułu wpisu pomyślałam przez chwilę, że może jeździłeś na rolkach po skrzydle lecącego samolotu i jednocześnie grałeś na mandolinie :D
OdpowiedzUsuńKuszące - ale wiesz ja nie umiem grać na mandolinie ;)
UsuńRaz szedłem, trasą dookoła Tarnowa, ledwa doszedłem. Ale nie przypominam sobie żeby ktokolwiek odmawiał wspólnej wędrówki. Oczywiście w ciszy i zadumie, ale w grupie.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj ludzie nie odmawiają, ale znam kilku takich którzy grup unikają.
Usuń