Korba jeszcze wtedy nie wiedziała że jest Korbą, ale wyraźnie czuła swoją odrębność, od innych tarnowskich i okolicznych grup rowerowych. Całkiem przypadkowo, spotkała się grupa ludzi która chce, może i umie zrobić coś dla siebie i dla innych. No ale żebyśmy korby od tych przechwałek nie dostali to jedźmy już w trasę.
I tu pojawiły się problemy logistyczne - kto z kim, jak gdzie i w ile samochodów? Niby banał, ale... Ale udało się i to ogarnąć w rezultacie, pięknym sobotnim rankiem jedziemy w trasę. Trzy auta z Tarnowa, jedno z Lubczy i spotykamy się w Czchowie koło Taurusa. Potem jeszcze dwa razy, trzeba się będzie zatrzymywać, żeby zebrać kolumnę w całości. To zresztą nihil novi dla jeżdżących naszymi drogami. Na szczęście na miejscu... innym niż pierwotnie planowane... spotkały się wszystkie cztery załogi i można było rozpocząć działania.
I tu pojawiły się problemy logistyczne - kto z kim, jak gdzie i w ile samochodów? Niby banał, ale... Ale udało się i to ogarnąć w rezultacie, pięknym sobotnim rankiem jedziemy w trasę. Trzy auta z Tarnowa, jedno z Lubczy i spotykamy się w Czchowie koło Taurusa. Potem jeszcze dwa razy, trzeba się będzie zatrzymywać, żeby zebrać kolumnę w całości. To zresztą nihil novi dla jeżdżących naszymi drogami. Na szczęście na miejscu... innym niż pierwotnie planowane... spotkały się wszystkie cztery załogi i można było rozpocząć działania.
No chyba rozumiecie że jak byliśmy przy zaporze, to sobie nie mogłem darować sesji industrialnej.
Zależało nam na dwóch rzeczach - objechać Zbiornik Czorsztyński i odwiedzić dworek Tetmajerów w Łopusznej. Jeśli po drodze i przy okazji uda się coś więcej to ok, ale nie zamierzaliśmy się zabijać z czasówkami. Czorsztyn i tak nie jest tematem do wyczerpania w trakcie jednego wyjazdu - tu trzeba cztery, pięć wypadów i wtedy z grubsza będzie można mówić o poznaniu tej partii Pienin.
Zatrzymujemy się w Sromowcach Wyżnych na placyku opodal tamy - kilka minut na rozładowanie rowerów i... możemy jechać. Widać już że wprawa, to jest to coś do czego szybko dochodzimy.
Taki widok na powitanie...
Każdy by chciał!
A to jest pasterski duch Pienin. Niech Was nie zmyli psi wygląd - On, ten duch w psiej postaci, tak sobie biega tu i tam i kto okaże mu serce, tego żadne złe przygody w Pieninach nie spotkają - my jesteśmy tego najlepszym przykładem - dwa dni później znajomi meldowali jego pojawienie się w Sromowcach Niżnych.
Trasa nasza z grubsza, ale nie dogmatyczne (co łatwo sprawdzić po powiększeniu mapki z wykresem) pokrywa się z Velo Czorsztyn. I bez wątpienia jest to jedna z tych inwestycji które trzeba pochwalić - pięknie poprowadzona trasa, asfalt, widokowe kładki, ciekawe podjazdy, sporo MORów. Brawa dla wykonawców.
No ale jedziemy. Wecie co było najtrudniejsze przy pisaniu tego posta? Nie wcale nie dobór słów, ani układ narracji! To w sumie jest proste, siedzisz sobie na siodełku, kręcisz, albo raźnie przebierasz nogami podczas marszu, obserwujesz, i już układasz sobie w głowie co chcesz opowiedzieć. Najtrudniejszy był dobór fotografii. Tak, właśnie fotografii. Zdawało by się co w tym trudnego, zwłaszcza w czasie aparatów w smartfonach, robiących dobre zdjęcia w dużej rozdzielczości. Masa materiału, wybierasz udane i hopla na bloga... Tymczasem 95% zdjęć jest udanych... Ale najgorsze jest to że bardzo często zdjęcia nie pasują do narracji którą masz ułożoną i musisz układać nową... no prawie...
W Nidzicy przy podjeździe (już pisałem że trzymaliśmy się Velo, ale nie dogmatycznie), taka piękna typowo spisa kapliczka. Ta jest pod wezwaniem św. Michała
Po drodze takie widoki. Zamek (ruiny) w Czorsztnie.
W prawym górnym rogu Lubań (1211) i wieża widokowa na szczycie.
W prawym górnym rogu Lubań (1211) i wieża widokowa na szczycie.
i zbliżenie na sam zamek.
Sprawnie pokonujemy przewyższenia, a odrobina wysiłku nagradzana jest punktami... widokowymi!
Jak by kogo interesowało ta za plecami mamy panoramę Tatr, taką samą jak na zdjęciu wyżej... tylko ją co nieco przysłaniamy. Prawie cała nasza ekipa.
Kasia w heroiczno rowerowym anturażu
Kasia i ja.
I znów trochę widoków.
A to Frydman.
Sprawnie pokonujemy teren i wkrótce docieramy do Dębna a przy drodze...
Taka oto malownicza regionalna kapliczka. Niestety jest porażką sytuacja w której tego typu i wartości zabytki mają za tło, ogrodzenie z blachy falistej!
Potem już tylko jazda po płaskim. naszym celem jest Łopuszna.
Tam bowiem jest muzeum - Dworek Tetmajerów.
Tam bowiem jest muzeum - Dworek Tetmajerów.
Dworek wygląda tak.
To w ogóle cały kompleks drewnianych budynków, rodzaj skansenu, ale bardzo tematycznego - dwór podhalański i jego otoczenie.
Robert i Leszek organizują zwiedzanie i wkrótce przychodzi przewodnik!
I to jest gwóźdź programu - warto tu przyjechać choćby dla niego samego. Poza ogromną wiedzą, człowiek ten posługuje się zarówno polszczyzną "literacką" jak i gwarą podhalańską, narrację prowadzi płynnie przechodząc od jednej do drugiej, co dodaje jej kolorytu, a słuchaczom zapewnia niebanalne wrażenia i wiedzę podaną w barwny atrakcyjny sposób.
Dowiadujemy się że dwór nie był własnością TYCH Tetmajerów, ale osób z nimi skoligaconych, co wszakże w niczym nie odbiera mu atrakcyjności i oryginalności. Poznajemy historię rodzinną i majątkową tutejszej szlachty, oraz zwyczaje i zasady życia dworskiego. Tak wiem strasznie siermiężnie to opisuję - ale tu jest haczyk. po prostu mam świadomość że nie jestem w stanie przekazać tej lekcji tak jak przewodnik i... nawet nie próbuję! Zwyczajnie! Przyjedzcie, zobaczcie i usyszycie sami - warto!
Dowiadujemy się że dwór nie był własnością TYCH Tetmajerów, ale osób z nimi skoligaconych, co wszakże w niczym nie odbiera mu atrakcyjności i oryginalności. Poznajemy historię rodzinną i majątkową tutejszej szlachty, oraz zwyczaje i zasady życia dworskiego. Tak wiem strasznie siermiężnie to opisuję - ale tu jest haczyk. po prostu mam świadomość że nie jestem w stanie przekazać tej lekcji tak jak przewodnik i... nawet nie próbuję! Zwyczajnie! Przyjedzcie, zobaczcie i usyszycie sami - warto!
A poza tym... to wcale nie koniec zwiedzania! Otóż idziemy dalej i przed nami swe progi otwiera chata chłopska, także pełna znaczeń, zasad i ukrytych smaczków.
Otoczenie kościoła jest równie ciekawe co sama świątynia
Kapliczka Frasobliwego
Stacje drogi krzyżowej
ołtarz polowy
Misa na święconą wodę - kropielnica.
Jeśli trafnie rozpoznałem materiał - to powstała z piaskowca magurskiego, była by wtedy zapewne dziełem Łemków z Beskidu Niskiego. Aczkolwiek nie mogę wykluczyć także miejscowego kamienia i rzemiosła. Bardzo prosta w formie - ustawiona na kamieniu młyńskim.
Jeśli trafnie rozpoznałem materiał - to powstała z piaskowca magurskiego, była by wtedy zapewne dziełem Łemków z Beskidu Niskiego. Aczkolwiek nie mogę wykluczyć także miejscowego kamienia i rzemiosła. Bardzo prosta w formie - ustawiona na kamieniu młyńskim.
I znów deczko widoków.
A potem zajeżdżamy do Kluszkowców na plażę...
By poczytać pod palmą.
lubo
Posiedzieć przy lodach
My z Elą tuptamy do Tawerny Kapitańskiej - nieco wyżej na kawę (uwaga - mają tam Czorsztyńskie Anioły - fajna ręczna robota)
Zrobić kilka zdjęć.
I pojechać dalej...
A dalej znaczy też... wyżej - jednak pot i zadyszka, rekompensowane są bajkowymi widokami.
Zbliżamy się do Czorsztyna.
Sam zamek zwiedzamy tylko pobieżnie i z zewnątrz.
Ale za to wracam stamtąd z kilkoma wpinkami do plecaka.
I cóż?
no tuż...
no tuż...
Tuż przed nami ostry podjazd do Czorsztyna
Był czorsztyński Zamek z okolic Nidzicy, no to jak by mogło zabraknąć Nidzicy z okolic Zamku Czorsztyńskiego?
I jakiś choler siadł mi na obiektywie - czego zgoła nie dostrzegłem bo jaskrawe słońce było
Ostatni bajkowy widok - potem już tylko mega szybki zjazd do Sromowców Wyżnych. Nawet Wam nie chcę pisać jak szybki... Ale mówimy o prędkościach znacznie wyższych niż dopuszczalne w terenie zabudowanym. Szybko kontami oczu rejestruję miejsca gdzie KONIECZNIE chcę wrócić i które chcę zobaczyć, ale mknę w dół na spotkanie reszty grupy.
Ładujemy się do samochodów, przebieramy, wieszamy rowery... i wracamy. Wesoło wracamy, bo Kasia i Marek urządzają koncert życzeń piosenkami z You Tuby, powiem Wam że w życiu nigdy i z nikim tak mi się dobrze nie prowadziło jak wtedy.
I tak narodziła się Grupa Rowerowa Tarnowska Korba... Która wtedy jeszcze nie wiedziała że jest Korbą ;)
Ładujemy się do samochodów, przebieramy, wieszamy rowery... i wracamy. Wesoło wracamy, bo Kasia i Marek urządzają koncert życzeń piosenkami z You Tuby, powiem Wam że w życiu nigdy i z nikim tak mi się dobrze nie prowadziło jak wtedy.
I tak narodziła się Grupa Rowerowa Tarnowska Korba... Która wtedy jeszcze nie wiedziała że jest Korbą ;)
Teraz, niestety, muzeum jest zamknięte, pytanie, jak długo. Piękna wycieczka, przypomniałeś mi wypad sprzed kilkunastu miesięcy, z tym że mój samochodowy, wiadomo 😉
OdpowiedzUsuńA swoja droga, widok Tatr zawsze i nieodmiennie wywołuje emocje.
Jak widzisz... nie dla wszystkich ;) jest zamknięte... Zresztą te obostrzenia już na szczęście znieśli.
UsuńWitaj Macieju.
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka i te moje klimaty.
Uwielbiam drewniane kościółki, zamki i dworki, że o przydrożnych kapliczkach nie wspomnę..
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
A jest tego, tu na Spiszu ilość ogromna - pomyśl nad wypadem w te okolice. Nie musisz na rowerze, ale i samochodem wiele można zobaczyć.
UsuńCześć, trochę inne strony, wycieczka ciekawa. Nareszcie mogę napisać... Byłam na zamku w Czorsztynie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA w Nidzicy?
UsuńOczywiście, tamte rejony są mi znane. Nawet byłam kilka razy.
UsuńŚwietne miejsce na taką inauguracje sezonu. Trasa niezwykle malownicza i atrakcyjna. Takie zresztą są Pieniny i to nieważne, jakim sposobem zwiedzane. Fajna nazwa waszej Grupy. Życzę kolejnych ciekawych tras.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
U nas to już środek sezonu - grupa się dopiero tworzy, ale jeździmy razem już od pół roku.
UsuńEhhh, kurcze NiEdzicy. Nidzica leży na Mazurach. Pamiętam jak pewneggo dnia na budowę zapory przyjechał TIR z listem przewozowym na towar do ...Nidzicy. Ale się kierowca zdziwił!!!
OdpowiedzUsuńAle niedopatrzenie - dzięki za uwagę, będę edytował.
UsuńO piaskowcu z którego wykonano chrzcielnicę, tak naprawdę można niewiele powiedzieć. Jak nie zachowały się zapiski o pochodzeniu, to można tylko zgadywać, bo piaskowców (w tym magurskich) nie brakuje w okolicy i nie pozyskiwano ich tylko w Beskidzie Niskim. Sporo piaskowców jest nawet w samych Pieninach i są to też utwory fliszowe pochodzące, albo bezpośrednio z równin abysalnych basenu pienińskiego, albo te które zostały odspojone z płaszczowiny magurskiej i zostały tektonicznie włączone w struktury pienińskiego pasa skałkowego. Niektóre wyroby kamieniarskie jednak wędrowały daleko i to nie tylko słynne wyroby z Bartnego. Przykładem mogą być krzyże z tzw. "Szkoły Białopotockiej" na Orawie.
OdpowiedzUsuńOtóż to. Dlatego sobie tylko snułem dywagacje. Tu myślę że miżna by kombinować najszybciej po prostu analizując technikę kamieniarską.
UsuńLata temu byłam w tamtej okolicy, ale do Tetmajerów w odwiedziny nie poszłam.
OdpowiedzUsuńWidoki mieliście przepiękne w trakcie tej wyprawy.
Musisz wrócić - warto
UsuńGratulacje z okazji uczestnictwa w tak zacnej grupie rowerowej.
OdpowiedzUsuńPiękne widoki, Pieniny, wspaniała wyprawa.
Najbardziej zauroczyły mnie stare kapliczki, zwłaszcza Chrystusa Frasobliwego :)
Pozdrawiam :)
Dziękuję - a jeszcze na pewno nieraz coś ciekawego pokażę przy wspólnych z Korbą wyjazdach.
Usuń