Trochę mi się chronologia poplątała, no trudno bywa. Dla moich szacownych czytelników to fakt bez większego znaczenia, ale dla moich kronikarskich potrzeb, spore niedopatrzenie. No trudno, nie ma sensu teraz wprowadzać jeszcze większego chaosu i podmieniać postów. W każdym razie ten wypad, był PRZED wyjazdem z Piotrem na trasie Kraków - Tarnów.
Pomysł miejsca rzuca Aneczka - w sumie trzeba wykorzystywać połączenia kolejowe z Dębicą, to bardzo wygodna opcja dla rowerzystów. Przede wszystkim dlatego że nie zmusza nas do wsiadania w samochód po tym jak jesteśmy już zmęczeni. Nie zawsze się tak da, ale jak się da, to trzeba z tego korzystać. Więc korzystamy, ja także.
|
Dynamiczny poranek
|
|
W Dębicy byłem kilka minut przed Aneczką. |
Organizujemy się błyskawicznie, trochę komplikacji przy wyjeździe z Dębicy, bo to zagmatwane miasto i nawigacja nie zawsze wskazuje właściwą drogę, ale co tam, wkrótce byliśmy za miastem i... i to było piękne!
|
Prawdziwy początek przygody
|
|
Widoki spod Stąbiernej
|
|
Uśmiechy uśmiechami, ale trochę podjazdów było
|
|
Ale dotarliśmy na miejsce... a to zaledwie 1/3 miejsc które odwiedzimy.
|
|
Nasze rowery zostały anektowane ;)
|
|
I nie będzie owadozwiedzania... szkoda, ale trudno. Jak ktoś z Was tu dotrze, to niech zrobi sporo zdjęć i się pochwali. nam zostaje tylko reklamowy Konik polny - powiedzmy sobie szczerze ten ze Szczebrzeszyna, to przy nim goguś - tu prawdziwy drapieżnik
|
|
Spore bydlątko - można by jakiś c klasowy horror kręcić - co powiecie na tytuł "inwazja olbrzymich pasikoników" - film opowiadał by o inwazji tysięcy tych prostoskrzydłych owadów na kraj, niszczyły by wszystko, wojsko było by bezsilne, policja by uciekła, straż pożarna ograniczyła się do obrony remiz w których schronienia szukała by miejscowa ludność. Jedynie teamy szalonych rowerzystów w kaskach odważyły się stawić im czoła... Ok Spielbergowi albo Tarantino oddam ten pomysł i nawet napiszę wstępny scenariusz za 100 tysięcy dolarów - tanio oddam. Tylko nic Vedze nie mówicie bo on to nakręci, nie taki bzdury kręcił... A i Pasikowskiemu nie wspominajcie - no wiecie jakiś taki dysonans by był gdyby Pasikowski o pasikonikach film robił...
|
A teraz przed nami POTĘŻNY podjazd - serio, 18% pochylenia, czyli na każde sto metrów osiemnaście do góry! Jest wyciskacz potu - ale warto!
|
Grodzisko Słowiańskie w Stąbiernej.
|
|
wykorzystujemy fakt, że akurat jest tu wycieczka szkolna i rozglądamy się co nieco.
|
|
wnioski: Wolimy autentyczne miejsca, niż makiety ale! Ale jako wioska edukacyjna jest super, trochę wiedzy, trochę zabawy, ciut przygody.
|
|
jedziesz czy nie?!
|
|
Przydrożna stołówka
|
|
Bardzo ciekawe oznakowania na cokole figury św. Jana Nepomucena. jak mi się je uda rozszyfrować to dopiszę suplement.
|
To Łączki Kucharskie - zatrzymujemy się tu na moment pod sklepem, budząc zainteresowanie lokalnych komentatorów, kupujemy coś do jedzenia i ... jedziemy dalej. Dobrze jest... prawie idealnie... podjazd 13%
|
ale na wierzchołku...
|
|
Tak, dokładnie tak jak czytacie
|
Wbijamy na bezczela. Trwają jakieś prace, dwóch mężczyzn w ubraniach roboczych zasuwa przy dachu jednego z budynków. Pytamy czy możęmy się zatrzymać w cieniu i coś przekąsić. Oczywiście problemu nie ma...
|
Aneczka jak zwykle pierwsze przy nożu, ale trzeba Jej przyznać że nawet dysponując tylko bułkami, kawałkiem kiełbasy i sera, potrafi urządzić wspaniałą wyżerkę!
|
Za chwilę podchodzi do nas jeden z robotników i... zaczyna opowiadać o obiekcie! Że liczba metrów od podejścia do cokołu odpowiada konkretnej księdze biblijnej, że w wysokości krzyża zawarte są inne cytaty odnośnie zbawienia... Chcecie wiedzieć jakie? A to zapraszam. Warto. Miejsce jest szalenie... amerykańskie! I choć nie lubię amerykanizmów to... to tu naprawdę warto (tak wiem że się powtarzam). Za moment, okazuje się że nasz przewodnik w koszuli flanelowej i butach styranych bardziej niż moje (to wyrazy uznania, ja mam zawsze najbardziej styrane buty, czy to w pracy, czy w grupach turystycznych - zapytajcie Ani, jak nie wierzycie), to... proboszcz tutejszej parafii i kustosz (twórca) tego niesamowitego miejsca. Ksiądz Wojciech ze swadą opowie Wam jak pozyskał materiały na bramę, ile mieli zachodu z kotwami i jak Bóg błąd ludzki na dobro odmienił... A potem wsadza nas w windę (ofiara 20 zeta od głowy) i wysyła w kosmos... no może nie tak wysoko, ale jednak ciut bliżej nieba...
|
Aneczka już odjeżdża a ja...?
|
A ja łapie się na pośpieszny. Zgłaszam konduktorowi że wsiadam z rowerem i będę kupował u niego bilety. Wskazuje mi wagon z miejscami dla rowerów i ... jadę.
I jadę, jadę, mijamy Czarną, Wolę, przejazd pod "Marcinkę", rampę.. a konduktora nie ma... urok pośpiechów, jazda trwała może 10 minut, może 15... wysiadam. Czyli nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Czy mam wyrzuty sumienia? Straszne ;) Jeszcze kilka darmowych przejazdów i uznam że jestem z PKP kwita - a to z powodu przeciągającego się remontu przejazdu który zmuszał mnie do stania w korkach, nadkładania drogi i ogólnie utrudniał mi życie przez ponad 4 lata! Więc jeszcze kilka takich przejazdów mi się należy...
I mapka:
To tyle na dziś... wkrótce kolejna przygoda.
Zazdroszczę lotu w kosmos. Cudowna relacja i piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Pogoda dopisała, a miejsce faktycznie jak nie z tej ziemi
UsuńŻenada
OdpowiedzUsuń