czwartek, 16 stycznia 2020

Pasmem Jaworzyny

DZIEŃ PIERWSZY.

Dzień pierwszy rozpoczął się tuż po północy, ostatnimi łykami kawy wypijanej w gronie kolegów z pracy. Potem było siedem godzin trwania na stanowisku. Kąpiel i jeszcze dwie kawy rankiem. Tak zaczął się dzień. Przygoda rozpoczęła się już za bramą zakładu.  

Pakujemy się w samochody i jedziemy na dworzec PKP. Taki jest plan. Tanie i bezstresowe połączenie kolejowe. Pociąg do Piwnicznej odjeżdża o siódmej z minutami, potem niecałe trzy godziny jazdy, dla nas ideał - można coś przekąsić, zdrzemnąć się nieco, odpocząć po pracy. 

W Rytrze jesteśmy po dziesiątej. Silny wiatr od razu wita nas głębokim gwizdem, a potem zaczyna być jeszcze fajniej... 



Zobacz trasę w Traseo

 

No więc jak to już było wzmiankowane wysiadamy na dworcu w Rytrze - wita nas wiatr i... nic więcej się nie dzieje, bo co niby ma się dziać? Po prostu wieje wiatr. Już wcześniej z okien wagonu widzieliśmy przelewające się po szczytach wały fenowe, więc w sumie wiemy co nas czeka. Ba wiedzieć to jedno, a odczuć na własnym obliczu... to zupełnie różne sprawy. 

 
 Dokładnie tak - ten biały punkt na szczycie wzgórza, to stołb w Rytrze - obudowywany obecnie zamkiem. Tam zmierzamy. Ale by gam dotrzeć, trzeba ruszyć w... drugą stronę! Do mostu. Albo pokonywać Poprad w bród. Kunktatorsko wybieramy tę pierwszą opcję.

Podejście jest zasadniczo proste. Po przejściu mostu idziesz w lewo, potem w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w lewo i jesteś na miejscu. Pomijając drobny szczegół wysokości. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Nieco kłopotów sprawia nam centymetrowa warstwa lodowej polewy, pokrywająca przeźroczystą warstwą wszystko! Beton, kamienie, ziemię, trawę, barierki, chyba nawet powietrze! Wszystko, dosłownie wszystko jest śliskie. A najgorszy jest wiatr...

 (ja, Piotr i Jacek)

 Mniejsza że ziębi, to można przeżyć - gorzej że całkiem skutecznie przepycha stojącego człowieka! Niezakotwiczony do kamieni, lub barierek osobnik, wkrótce zaczyna niekontrolowany swoją wolą dryf zgodny z kierunkiem wiatru, acz niezgodny z bezpieczeństwem. 
Popatrzcie na zdjęcia - albo zbijamy się w gromadkę, albo dopieramy do murów, nie ma innego wyjścia. 
 

Widzicie ten lód na barierce? To pomyślcie jak ostrożna musiała być wspinaczka po takich schodach. No ale... była.
 Dolina Popradu - warto się pomęczyć dla takich widoków. 

 Stołb.

 Ja i stołb

 Rekonstrukcje murów


 A potem... Potem już tylko spacer w dół, łatwy do wykonania, szybki ślizg, z rozpaczliwymi wymachami ramion, okraszony wiązankami przekleństw, kompulsywnym czepianiem się czegokolwiek, nawet powietrza, podczas gdy jedynym marzeniem jest trafić w barierki, nie obok ale właśnie w nie. Owszem będzie bolało, ale jak się poleci z nasypu, to zaboli bardziej. Walę kolanem... boli... czasami przerażają mnie moje własne zdolności profetyczne. Wszystkich nas coś boli - ale wszyscy wychodzimy z tego w miarę cało. tyle że to dopiero... przedsmak! 

 Mateusz.

Piękny nawet nie głęboki wąwóz wypłukany we fliszu, urokliwy zakątek, pozwalający w ciekawy sposób zdobywać wysokość  od prawie dna Doliny Popradu aż do grani pasma. 
A propos. Przypomnijcie mi później bym Wam opowiedział coś na temat tych przewyższeń na Głównym Szlaku Beskidzkim. Bo chyba domyślacie się już że to nim właśnie, a ściślej jego fragmentem będziemy maszerowali.  
Lodowa rynna niczym na torze do saneczkarstwa ekstremalnego. Każdy kamień z osobna i wszystkie na raz, łącznie z korzeniami, ścianami i pniami drzew oblany jest lodową glazurą. Każdy krok, to walka, stopy stawiane niczym na polu minowym, nikt nie chce zjechać, każdy ma świadomość, że upadek przy takim nachyleniu i w takim miejscu najpewniej będzie oznaczał koniec przygody, nim jeszcze dobrze się zaczęła. Koniec nie tylko dla pechowca, koniec dla wszystkich. Przecież nie zostawimy kumpla samego i nie pójdziemy dalej. 


Z mozołem zdobywamy wysokość, powoli lód zamienia się w pokrywę śnieżną, dzięki temu idzie się... trudniej! Bezpieczniej ale trudniej.


 Tu już cały świat skuty jest szadzią - pokryte lodem gałęzie zastygły w pozach w jakich ukształtował je wiatr. Każdy ruch powietrza, każde poruszenie gałęzi wywołuje trzaski i nagły, głośny opad... coś jak by deszcz, ale to tylko kawałki lodu odłupują się od konarów i igieł, a następnie spadają tłukąc o inne lodowe kawałki, co zwielokrotnia odgłos. Niby fajne ale jednak trochę nieprzyjemne. Zwłaszcza gdy jest się w pewnym oddaleniu od bezpiecznych ludzkich siedzib.

Jeden z punktów na naszej rasie - to nie tak że szliśmy szukając właśnie ich - ot po prostu były. To szlak papieski a jednocześnie partyzancki. Osobiście nie mam nic przeciw - szlak partyzancki ma pierwszeństwo chronologiczne, ale szlak papieski pewnie przyciągnął jakąś grupę osób, które by inaczej w życiu na taką wspinaczkę się nie pisały. Kilka szlaków w jednym... dobry pomysł!



 Zamarłe lasy, w sumie można by tu kręcić "królową śniegu" bez konieczności inwestowania mnóstwa pieniędzy w scenografię.

A potem... 
 A potem wyszliśmy powyżej linii chmur i wróciły barwy. 

 I w ten sposób dotarliśmy na Cyrlę - cyrla, to podobnie jak magura słowa pochodzenia wołoskiego. Magura znaczy tyle co samotna góra o obłych kształtach, cyrla zaś to góra która ma łysy wierzchołek.
 Te cztery kierunki od góry są najlepsze! 

 Schronisko prywatne ale fajne - pyszne papu i kawa, miły wygląd w środku, do tego obsługa ... chyba warto wdrapywać tam częściej.



 Galeria rozmaitości... czego tu nie ma?! 

No ale iść trzeba dalej. 

 Tak schronisko wygląda z otaczającego je garbu. 

 Reduta za Halą. 
Mała kapliczka poświęcona pamięci księdza Gurgacza. 
O Nim też będzie później... po prostu mi przypomnijcie. 

Słoneczko sobie przebłyska...

Czasami roztoczy się panorama...

Nawet Tateły uda się dostrzec

Ino że mgliste te widoki...

Rzec by się chciało że pochmurne...

Z drugiej strony humory poprawia fakt że ci w dolinie maję jeszcze bardziej przechmurzane! 

Jaworzyna Kokuszczańska, a na niej fajna z łupków klecona kapliczka. 


Przy lepszej pogodzie warto tu usiąść i się porozglądać. Swoją drogą jak by jakaś dobra dusza wycięła to drzew ze środka kadru, to myślę że można by na ten grzech przeciw śm. Grecie oko przymknąć ;) 
No dobre ale co jest w kapliczce? 

Idealnie trafione w czas Bożego Narodzenia... 

Popili co mieli, batonem przekąsili i poczłapali dali...
a dali też nie było widać dali.

 A Na hali Pisanej..
Taki pomnik.
A przy okazji spotkanie z grupą mieszaną wędrowców, którzy od Złotnego szli i ewidentnie ze szlaku zeszli, albo celowo przez las przeszli, licząc na mniejsze śniegi. 
Bo te były solidne - i seta ludeczkowie nie myślta że to ino tylko takie głębokie jak na łobrozku! Tu gdzie koleina, to tys śnigu po kolana, ino ugniecione to tego nie widać. Tedy, jak tu gdzie koleino po kolańska, to tus łobok po półdupki śnig sienga! 

Krajobrazy roztaczają się szerokie, panoramicznie piękne... tylko że ich nie widać! 
Oczywiście zawsze znajdzie się jakaś pięknodusza istota, i stwierdzi że się można posiłkować wyobraźnią i/lub pamięcią. 
Rację ma! 
Na przyszłość zamiast posiłku niech się posiłkuje wyobraźnią i/lub pamięcią! 

A słońce już zachodziło, a nam się wciąż jeszcze chodziło i choć do schroniska się stale zmierzało, to drogi pomału ubywało... 

No ale wreszcie jest! 
Mariusz, Jacek i Piotr poczłapali sprintem niczym skacowane wielbłądy na widok oazy. 
No cóż ja musiałem zostać - w końcu ktoś musi te zdjęcia robić! 

A w schronisku, prąd na godziny... ale za to kawa dobra! 
I jest się gdzie przebrać, a ubrania mamy od potu własnego mokruteńkie.
Prysznic, kolacja a potem...

 
Długie nocne przy piwie i świecy Polaków rozmowy...

I tak minął dzień pierwszy i noc pierwsza... a zarazem ostatnia...

Rankiem było:
wstawanie
sikanie
zębów mycie
i czekanie.
Czekanie było najdłuższe!
Bufet otwierają dopiero o ósmej rano - a nam się kawy chce!!!
Niektórym się chce jeszcze jeść, mi nie... miałem w plecaku konserwę.

Ale kawa była wspaniała...

To żółte postrzępione, jest wykresem wysokościowym, przekrojem Głównego Szlaku Beskidzkiego. Ta ciemna plamka przytulona do jednego z tych strzępów (dokładnie pod środkową belką) to schronisko w którym aktualnie jesteśmy. Jak łatwo zauważyć oba wyjścia z Doliny Popradu wymagają największego wysiłku na całej długości trasy. 


A tak w ogóle to mieliście mi o czymś przypomnieć! 
Dobrze że sam pamiętałem.
Ks. Władysław Gurgacz. Wyklęty, Niezłomny... zamordowany.
Kapelan Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej 

Cały świat w plecaku! A wiecie że miałem taki sam plecak? 

A potem wyszliśmy w chmury


Ołtarz polowy, pomniki partyzanckie - wiem że tam są...




Tęgie śniegi.

Przełęcz Juchówki i nader dobrze pomyślany schron leśny. Powinno być takich więcej. w lecie można tu zabiwakować, w zimie w sumie też, ale trzeba by co nieco więcej ze sobą taszczyć. A tak w ogóle to świetne miejsce żeby sobie przycupnąć, przekąsić batonika, łyknąć wody w miejscu osłoniętym od wiatru. 
A zapomniałem... wiatr też był wściekły i do tego zaczynało śnieżyć.

Runek - węzeł szlaków.
Tu już idzie się dobrze, liczni narciarze ugnietli nam śnieg. Spotykamy ich co i raz. Pobliże wyciągu, zachęca do pobiegania na nartach po szlakach leśnych, do tego jeszcze w okolicy bacówka, wiec jest gdzie, jak i nie trzeba się męczyć z podbieganiem...
Dla nas lepiej. 
Jaworzyna Krynicka - górna stacja wyciągu.
korzystamy z niego. 

 
W pewnym momencie dociera do nas że "wykręciliśmy" świetny czas, tego drugiego dnia! Czyli jest szansa zdążyć na wcześniejszy pociąg! Zjeżdżamy kolejką (swoją drogą 21 zeta za zjazd musi wzbudzać zdumienie!). No ale za to Krynica funduje nam (znaczy nie tylko nam, ale my mamy takie poczucie, po zapłaceniu horrendalnej ceny za wagonik), bezpłatnego busa do centrum.
Tam tuptamy do jadłodajni - ludzie szczery i prawdziwy PRL!!! Czas się tam zatrzymał!
A potem na stację, pakujemy się w pociąg i ... Odpoczywamy!

Czy jest przyjemniejsze uczucie niż wyciągnąć nogi bo długim intensywnym marszu, siedząc w ciepłym wnętrzu z kolegami i omawiać jeszcze raz swoje przygody?! 
Nikt z nas nie musi kierować, nikt nie musi myśleć o jeździe... Pociąg sam wie gdzie i na którą ma nas zawieźć... 


Do zobaczenia na szlaku.

31 komentarzy:

  1. Taki męski wypad w góry, to marzenie. I w dodatku ta wymagająca aura. Miodzio!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o Żebyś wiedział... W całym schronisku zero kobiet, luz blues i męskie granie!

      Usuń
  2. No, dobrze - może to i nie dla mnie, ale podziwiam kapitalną przygodę i samozaparcie uczestników. Przynajmniej zażyliście prawdziwej zimy, czego trochę zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla kogo jak dla kogo, ale dla Ciebie ok! Jak czytam o tym co pokonujecie na waszych szlakach, to też byście dali radę i to bez napinki.

      Usuń
  3. No jednak gdzieś zimą zawitała. Wycieczka fantastyczne i to nieważne czy są kobiety czy ich nie ma. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, nawet nie wiesz jak ważne! Przy kobietach już WSZYSTKO jest inaczej!

      Usuń
  4. Urzeczony tym co pokazałeś jestem. Dla mnie bowiem Beskid Sądecki to jak do tej pory jedna górka nad Piwniczną i miejscowości w dole. Może latem...
    Takie ślisko, śnieżno, chmurno trasy zdarzają się wszędzie i coś na ten temat wiem i gratuluję przejścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! tu śliskość czy chmury to całkiem nic w porównaniu z tym co spotykamy na Babiej i w jej okolicach.

      Usuń
  5. W końcu zobaczyłem śnieg tej zimy. Fajna trasa i okolice bliskie memu sercu. Wiele czasu tam spędzałem na szkolnych wakacjach. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśmy o nim wiedzieli już od kilku tygodni - byli tam nasi przyjaciele z grup biegowych i porobili zdjęcia - problemem było zgranie czasu - ale i to się udało. Ale uwierz, dwa kilometry za Rytrem na północ gdy mija się już strefę wznoszenia wiatrów fenowych i śnieg kończy się niczym polewa na torcie - równo i nieodwołalnie.

      Usuń
  6. Powiem tylko brrr... Ja wole wędrówki, gdy jest cieplej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie brrr? Miałem przepoconą koszulę i kurtkę na wylot (taka konstrukcja - żeby przy ciele było sucho i ciepło, wilgoć jest odprowadzana na zewnątrz. Było ciepło i przytulnie, a w pokoju schroniskowym szybciutko wychodziłem ze śpiwora... Tylko ten krótki dzień... Ale wybieram się tam na długim żeby odnajdywać ślady partyzanckie.

      Usuń
  7. Świetna relacja, podoba mi się Twój gawędziarski styl, a zdjęcia fenomenalne. Te, gdzie króluje śnieg, wręcz magiczne. Przyznam, że oglądanie zimowych scenerii to kolejna moja słabość (obok m.in. postapo). :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki - po prostu miałem świetnych nauczycieli - godzinami mogli gawędzić przy ognisku, a czasami były to całe scenki rodzajowe. Miło wspominam tamte czasy, choć teraz już jest inny styl uprawiania turystyki. Czyli najfajniejsze dla Ciebie były by klimaty śnieżnego postapo ;)

      Usuń
    2. Oddzielnie, czyli sama zima i typowe postapo też super, acz takie połączenie oczywiście bardzo apetyczne. W ogóle to nawet czytałam i recenzowałam kiedyś powieść w klimacie śnieżnego postapo - "Dopóki nie zgasną gwiazdy" Piotra Patykiewicza. Polecam zresztą ten tytuł. :)

      Usuń
    3. Zgadza się, choć nie jest jedyny na rynku - to jednak bardzo kusząca stylistyka, i pozwala uniknąć opisów rodem z Orzeszkowej ;)

      Usuń
    4. Co do samej zimowej scenerii, to takie otoczenie świetnie też pasuje do horrorów, kryminałów i thrillerów. Takie historie również bardzo lubię - śnieg, grupa ludzi odciętych od świata i bonus w postaci mordercy lub paranormalnego zagrożenia (np. obca forma życia jak w wyśmienitym filmie grozy "Coś").

      Usuń
    5. Oooo tak - takie "Coś" - znacznie urozmaiciło by nam wieczór ;) nie sądziłem że ktoś to jeszcze pamięta. To w sumie dość stary film. Oglądałem na kasetach VHS jeszcze na początku lat 90-ych.
      Choć powiedzmy sobie szczerze - Carpentier i jego scenarzyści żywcem zdzierali z Agaty Christie.

      Usuń
    6. Film stary, ale zasłużenie ma dużo fanów, bo - pomimo tylu lat na karku - wciąż robi niesamowite wrażenie i nie trąci myszką. Jeden z najlepszych horrorów science fiction. Widziałam go parę razy w TV i zawsze potem śniły mi się dziwne rzeczy - własne wariacje na temat fabuły, w których sama przebywałam w grupie ludzi i potencjalnego "Cosia". Nie było to zresztą pierwsze podejście kina do opowiadania Johna W. Campbella, ale nie widziałam tej pierwszej wersji ("Istota z innego świata", powstała w latach 50. XX w.), która ponoć dużo bardziej odbiega od literackiego pierwowzoru.

      Usuń
    7. Też nie znam, więc się nie wypowiem.

      Usuń
  8. Wymagające przejście, nie ma co, w sam raz dla facetów:-) no i prawdziwa zima dopisała; wędrowanie bez pozostawionego auta, do którego trzeba wrócić, to moje marzenie; zatem trzeba wsiąść do pociągu, w naszym wymiarze - do busika:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to pozostawione auto to synonim kuli u nogi. Dobrze że namówiłem kolegów na taki stul wędrówki i ... zasmakowali. Mamy już plany następnej akcji też właśnie z pociągu do pociągu. Auta mieliśmy na parkingu park&ride i pełny luz. Nikt się nie martwił, ze dostanie mandat, albo mu do samochodu włąm zrobią. Można spokojnie napić się piwa. Polecam.

      Usuń
  9. Świetna, męska wyprawa. Fajnie zobaczyć śnieg bo ja jedyny jaki widziałam tej zimy to był ten powstały podczas czyszczenia lodowiska. Taki spacer, pomimo przeszkód i wiatru w oczy, zawsze daje satysfakcję. A powrót do domu kiedy już miło, sucho i ciepło wynagradza wszelkie trudy wędrowania.
    Mhmm, cały świat w plecaku świetna rzecz. Podobno my kobiety mamy wszystko w swojej torebce to mnie chyba bliżej do tego świata w plecaku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj świetna, żebyś wiedziała. Z kobietami to już nie jest to samo. Planujemy wyprawę z żonami (ci ktorzy mają, a ja może coś przygarnę po drodze ;) ) ale to już na zupełnie innych zasadach.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  10. Witaj Macieju.
    Ciekawa wyprawa, fajne zdjęcie i wiele rzeczy, które lubię.
    Tylko, że jak dla mnie, to za zimno. No cóż, wiek ma swoje fanaberie.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimno na zdjęciach, bo wał fenowy dusił światło - w rzeczywistości było w okolicach niewiele poniżej zera - całkiem ciepło i przyjemnie. Odcinek od Jaworzyny, na Halę Łabowską zrobił byś bez problemu - przemyśl czy nie warto wrócić w góry.

      Usuń
  11. Było ciężko, ale satysfakcja na pewno spora. No i te widoki... Chmury i mgła też mają swój urok. Gorzej jak przyjeżdżamy w dane miejsce, aby zobaczyć coś konkretnego, a pogoda na to nie pozwala. Miałam tak z Połoniną Wetlińską w Bieszczadach. Wszyscy się zachwycali jak tak pięknie i w ogóle i miałam nadzieję, że też to dostrzegę, a jak wreszcie się wspięłam, mgła była taka, że nawet na 10 metrów do przodu nic nie było widać. Ale przygoda była, a wspomnienia nadal żywe.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego jak nigdy nie nastawiam się na nic innego poza wędrówką - właśnie po to by nie być rozczarowanym - ilu widziałem zblazowańców w górach, czy nad morzem, gdy im pogoda krzyżowała plany.
      O Wetlińskiej i noclegu w Chatce Puchatka pisałaś u siebie na blogu, pamiętam.

      Usuń
  12. O kurcze, to podejście to prawdziwa ekstrema, ale widoki tylko pozazdrościć. Przecudne. Przyznaję, kapitalna, męska wyprawa, no i ta zima z damskim wiatrem.
    Ta wyprawa "tylko dla orłów". Maćku, zdjęcia zachwycające!!!!
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos "damskości" - kilka dni potem znajoma wysłała mi zdjęcia jak WBIEGA na cyrlę, biegnie na Halę Łabowską, zbiega do Piwnicznej i... idzie kąpać się do Popradu.
      To bardzo skutecznie leczy z męskiego szowinizmu, a przy tym to naprawdę śliczna dziewczyna!

      Usuń