Fejs ma także swoje dobre strony, tak wiem trudno w to uwierzyć! Nie mniej jednak je ma. Gdyby nie on, pewnie nie poznał bym Piotra Marczyńskiego i jego pozytywnie pokręconej bandy Bikersów, ani Eli, Marka, Anny czy Wieśka z którymi zakładaliśmy Korbę, ani Kasi która też była z nami od początku. Gdyby nie Fejs szanse na spotkanie z Anią były by praktycznie zerowe. A jeśli nawet byśmy się gdzieś przypadkowo minęli na trasie, to pewnie skończyło by się zwyczajowym "pozdrower" i tyle.
Ale jest Fejs i są grupy i kiedyś na jednej z grup...
Nie należę do ludzi których trzeba namawiać, wystarczy wskazać możliwość.
Kilka dni później już siedziałem w samochodzie z rowerem na bagażniku i radośnie wsłuchiwałem się w głos nawigacji naprowadzającej mnie na jeden z mieleckich sklepów LIDLa. Zaparkowanie nie okazało się trudne, Tak samo jak nawiązanie połączenia z Anią, wkrótce już razem ruszaliśmy na szlak!
Prowadzi Ania, jej teren, nie ma sensu korzystać z nawigacji bo i po co? Dziewczyna świetnie zna okolice i bez problemu naprowadza nas na właściwy szlak, potem, już przed Czarną, znowu ja znam nieźle teren i przejmuję prowadzenie. Przy okazji mam niejedną okazję by nabrać do Niej zaufania.
Tytułem ciekawostki i na marginesie: Jakaś "klątwa" ciąży nade mną... a może nie tylko nade mną? Bo wiecie, to już kolejna dziewczyna która zapewnia mnie że "nie nadąży", że "ją zajadę" itp itd... a kończy się tym że po wycieczce, ja już mam dość, a ona świeżutka, uśmiechnięta, i zdaje się prosić o jeszcze...;) Tak było z Elą na Brzance na początku roku, tak jest teraz z Anią... To chyba jakaś taka kobieca kokieteria - One wiedzą że są bardzo silne, sprawne i mają niesamowitą kondycję, tylko tak się droczą "nie, nie ja wcale". Nawet to urocze.
Z zadowoleniem konstatuję że Mielec to miasto przyjazne rowerzystom, sporo dróg rowerowych, dobrze przemyślane podjazdy i świetnie rozplanowany wyjazd z miasta.
Dalsza trasa prowadzi już po drogach lokalnych, ruch jest niewielki, wkrótce wjeżdżamy w las. Potem znowu pośród pól - piękny krajobraz.
Zaczynamy zwiedzanie od cmentarza wojennego nr 242. Armia Rosyjska była już w pełnym odwrocie, kto mógł wiał na wschód, dowództwo porzuciło nadzieję zatrzymania ofensywy wcześniej niż na linii Sanu. Co oczywiście nie oznacza że nie toczyły się walki osłonowe, opóźniające i potyczki pomiędzy awangardą armii Państw Centralnych a ariergardą wojsk rosyjskich. Tragiczna wojenna rzeczywistość i śmierć która tym bardziej wydaje się bezsensowna.
No powiedzcie - czy to nie jest piękno drogi tak pierwotne, że aż atawistyczne?
Czy można się jej oprzeć?
Na horyzoncie wzniesienia pasma Głobikowej. My jednak jedziemy na zachód od nich i wkrótce znikną nam z oczu.
Wkrótce też Ania przeżywa mały kryzys... kryzys zaufania do mnie, wprawdzie jedzie dzielnie ale z pytań wynika że cokolwiek ma wątpliwości czy wiem dokąd prowadzę... Wiedziałem.
Dojechaliśmy.
A to w ramach nagrody - czarna pizza w Czarnej. Jest też przymierzanie się do rowerów, poznawanie miejsca. Ot wszystko to co chciałem Ani pokazać. Chyba jest zadowolona? Niestety czas wracać.
Wracamy po własnych śladach i dopiero w Zasowie odbijamy na Korzeniów i Przecław. Powiadam Wam, warto było - urokliwe miejsca z fajnym dojazdem, a na dodatek masa ciekawostek. Ania doskonale wie co mnie kręci, ciekawe skąd? To nasz pierwszy wspólny wyjazd! Choć pewnie Ją kręci to samo - ale tym większe moje zadowolenie z tej znajomości. Nie ma co owijać w bawełnę - jeszcze takiej dziewczyny jak żyję 50 lat z haczykiem na tym świecie, nie spotkałem!
Lokalna ciekawostka
A tu już GRUBA sprawa - Jeszcze takiego miejsca nie spotkałem.
Szukam informacji na ten temat - jak by ktoś coś miał, to chętnie się zapoznam - jak na razie musi nam wystarczyć lakoniczny opis ze zdjęcia powyżej. Ale być może coś więcej doczytam, to nie omieszkam powrócić tam i pomęczyć Was moimi wywodami na ten temat.
I niech mi ktoś powie że to nie jest ciekawe!
Ale jedziemy dalej, słońce, radość i rowery...Przed nami Przecław.
lecz oto...
nadciąga...
mam nadzieję że widzicie jak nadciąga...
Gdzieś na ścieżkach rowerowych, całe rodziny zawracają w popłochu, mijamy ich gdy pędzą przerażeni z obłędem w oczach, a my na luziku, spokojnie kręcimy przed siebie. Co i raz przystaję zrobić zdjęcia.
Zmokniemy? Fajnie widać taka Boża Wola (ciekawe kto rozkmini ten żart?)
A na załączonym obrazku Kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela.
Widzisz, można poznawać ludzi w Internecie. My też się tylko tak znamy, a jednak czujemy się starymi, dobrymi kumplami. Tylko bez roweru.
OdpowiedzUsuńDworek i pałacyk śliczne. Nam się udało spotkać wczoraj jeden dworek, ale nie w tak dobrej formie.
Można, pewnie że można... kiedyś musimy zaplanować jakąś wspólną akcję. Ania to także rewelacyjna piechurka. Ba a jak radzi sobie na spływach (wybacz że spojleruję ;) )
UsuńŁadny ten pałacyk w Przecławiu i zaciekawiła mnie ta czarna pizza w pierwszym momencie myślałem, że przypalona. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZapraszam - sam skosztujesz.
UsuńZnajomość 👍. Dlaczego nie internetowa.
OdpowiedzUsuńOwszem.
UsuńWitaj Macieju.
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka i moje klimaty.
Niestety już pewnie nie zawitam w te strony.
Pozdrawiam i zapraszam.
Michał
czemu marudzisz? Wsiadasz w samochód i możesz jeszcze mnóstwo miejsc zobaczyć.
UsuńAle śliczne zdjęcia i trasa malownicza. Obłęd. Byłam w tym kościele :) Piękne miejsca kiedyś. Przeciekawa historia. Jak Ty to opowiesz to naprawdę.
OdpowiedzUsuńFejs się przydaje, można czasem trafić na super ludzi. My akurat dzięki blogowi się poznaliśmy. Pozdrawiam Cię
W sumie tak to mniej więcej wygląda - w tej chwili 90% moich znajomych to osoby poznane w necie. I nie żałuję tych znajomości.
UsuńO tak - z perspektywy kolejnych kilku akcji, które już za nami, muszę przyznać że jest jak u Hitchcocka. Zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem dzieje się jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńCzarna pizza w Czarnej to jakieś ich popisowe danie?
OdpowiedzUsuńDokładnie.
Usuń