Ale jaja - skrypt Bloggera nie poprzestawiał mi zdjęć! Jestem w lekkim szoku! Z drugiej strony nie bardzo mogę je teraz porozsuwać, by zrobić miejsce na tekst, gdyż za każdym razem przerzuca mnie na koniec strony... Ale dobrze że choć nie muszę ich układać. Ogólnie rzecz ujmując bywało gorzej ;)
Tak w ogóle - to jest kicha z bułą, albo klops z jajami - Za dużo wyjazdów, za mało czasu, pamięć się zaciera, notatki gdzieś gubią - zostają zdjęcia, zapisy na Traseo - na gorąco robione komentarze na fejsie i instagramie... mało, żeby stworzyć z tego barwną opowieść. Z drugiej strony mam świadomość, że jeśli teraz nie opiszę, tylko będę skupiał się na aktualnościach, to pewnie już nie opiszę tego nigdy. A chyba jednak było by szkoda.
Akcję organizuje Grybowska Grupa Rowerowa i kilka osób z okolic Nowego Sącza. Naprawdę silna ekipa, tak merytorycznie, jak i turystycznym doświadczeniem. Do tego baza w miejscu będącym autentycznym "końcem świata" - mieszkamy w ostatnim domu, potem przez wiele kilometrów aż do Słowacji nie ma praktycznie nic, poza reliktami dawnych wiosek, nielicznymi pamiątkowymi tablicami, kapliczkami i krzyżami przydrożnymi, cieniutkimi ścieżkami lub zarastającymi drogami gruntowymi. No mówię "koniec świata". Ale jeśli już ktoś musi wiedzieć konkretnie to jest to Lipowiec.
Ale za to dużo jest: błota, paryj, krzaczorów, kamorów, korzeni, kałuż - a propos... jak w nomenklaturze wojskowej nazywa się kałuża? Odpowiedź na końcu posta* Ale pokombinujcie nim doczytacie.
Kamień nad Jaśliskami - w skrócie Kamień 857 m.n.p.m. Tak - uprzedzę pytanie pewniej osoby - Kamień JEST w koronie Beskidu Niskiego!
A potem już na Słowacji jedziemy szlakiem cmentarzy wojennych. Całkiem inne niż nasze. Ciekawa historia - ale to kwestia granic historycznych. W czasie I wojny, te tereny należały do Węgier i to ich służby zajmowały się organizacją pochówków. Potem zadanie to przejęły nowo powstające służby państwa Czecho-Słowackiego. Dlatego też cmentarze te są znacznie skromniejsze ale mimo wszystko dobrze i rzetelnie opisane.
Tego chyba opisywać nie trzeba - z drugiej strony - kładka którą widzicie na środkowym zdjęciu prowadzić ma nad młakami - ale młaki wyschły! Pomimo wiosennych deszczy poziom wód gruntowych wcale się wiele nie podniósł - moglibyśmy spokojnie przejechać po łące. Tyle że kładka to jednak atrakcja i chyba nie chcemy z niej rezygnować. A jeśli ktoś się dziwi jak to jest że zajechaliśmy na Słowację, a potem jesteśmy u źródeł Jasiołki to odpowiem, że to cały czas szlak graniczny.
Ale teraz już na serio zmierzamy wprost do "serca" Preszowskiego Kraju, Okręgu Medzilaborce - do miasteczka o nazwie Habura.
Na zdjęciu tego nie widać, ale stoję na moście. Pode mną rwie rzeczka o nazwie Haburka, a we mnie kipią myśli czy SDM śpiewając o "bruklińskim moście" nie mieli przypadkiem na myśli tego...
Oto co czynią znajomości - teoretycznie wszystko zamknięte ale... ale jeden z naszych przewodników, prowadzi nas do swoich znajomych którzy tu mają pensjonat, a ci podejmują nas piwem i kofolą - oczywiście nieoficjalnie - zatem nazwy miejsca nie podam.
Fajne było się napiwnić i nakofolić, ale jednak idziemy w odwiedziny do kniazia Laborca.
Jeśli ktoś skojarzył Laborec i Medzilaborec ... no to już wie że coś jest na rzeczy.
A sam kniaź, to taki lokalny watażka - coś jak nasz Piast Kołodziej - na poły legendarna, na poły historycznie przekłamana postać. Wiadomo że ktoś taki istnieć musiał - bo taka jest logika historii gdy struktury plemienne, powoli przekształcają się w małe, a potem sklejają w większe organizmy państwowe - ale reszta to już domysły. Dla Rusinów postać ważna ale chyba bardziej jako asumpt do roszczeń historycznych, bo w rzeczywistości przecież żadnego państwa nie stworzył.
Za to widoki u kniazia niesamowite, a i sama statua robi wrażenie.
Cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy - uwaga to replika - fakt że świetnie wykonana - starej cerkwi
My jedziemy sobie dalej mijając Czerteżne i w pewnym momencie wracamy na tereny Rzeczypospolitej Polskiej. Do tego jakże niezwykłego powrotu wykorzystujemy przełęcz Beskid nad Czeremchą - 571 m.n.p.m.
A nawet wiatkę dla zdrożonych przemytników... tylko co tu przemycać? Skoro i tu i tam ta sama unijna drożyzna?
Słuchajcie jaki tam jest zajefajny bród!!! Normalnie odlot, kilka razy przejeżdżałem go tam i na zad, dla samej radości. Zresztą tuż obok naszej bazy w Jaśliskach też były brody i mostki. Jak myślicie którędy jeździłem?
Przed nami znów pola, i znów las i... trzask! Staszkowi jakiś badyl wkręcił się w przerzutkę - urwało hak i zmasakrowało całe ramię przerzutnika - uwierzcie że gdybyście chcieli taką awarię wywołać, to raczej by się Wam nie udało! Dawno już nie spotkałem się z tak pechową sytuacją.
No cóż. Staszek wraca - szczęściem w tym pechu jest to że do bazy mamy stosunkowo niedaleko i praktycznie cały czas z górki, Ela i ja razem z Nim. Reszta jedzie dalej - trudno zazdrościmy przygody, ale Korba trzyma się razem.
No cóż. Staszek wraca - szczęściem w tym pechu jest to że do bazy mamy stosunkowo niedaleko i praktycznie cały czas z górki, Ela i ja razem z Nim. Reszta jedzie dalej - trudno zazdrościmy przygody, ale Korba trzyma się razem.
Trudno jest rozstawać się z takimi krajobrazami!
No nic, szybki prysznic, przebiórka i jedziemy pozwiedzać Jaśliska, wszak tu kręcono część scen "Wina truskawkowego".
I wiecie jaki pech?! Akurat to zdjęcie z tamtą sceną całkiem mi się zepsuło - jakiś błąd pamięci przy zapisie i same piksele wyszły.
Trudno, ale akurat gdy tu jesteśmy to zjeżdża reszta ekipy i pędzi w kierunku Lipowca - no cóż jedziemy za nimi!
Trudno, ale akurat gdy tu jesteśmy to zjeżdża reszta ekipy i pędzi w kierunku Lipowca - no cóż jedziemy za nimi!
A wiecie co jest na tym zdjęciu? Część z Was powie że rzeczka... racja, część sprawdzi sobie na mapie i rzuci Bielcza i to także będzie prawda! Ale tak naprawdę to na zdjęciu jest głęboko (dosłownie i w przenośni) zakamuflowany SON czyli Schowek Ostatniej Nadziei, wykonany w głębi zimnego nurtu z kamieni rzecznych silos, zawierający cztery piwa! Czujecie to?! CZTERY ZIMNE PIWA z głębi nurtu zimnej, górskiej rzeczki... W obliczu syndromu dna następnego... BEZCENNE!
A potem
I ognisko integracyjne - nie dotrwałem do końca (podobno burzliwego, gdyż jakaś osoba ewidentnie z syndromem niedowartościowanej księżniczki, w dość niewybredny sposób rozgoniła towarzystwo) - fakt że był to wyjazd, prościutko po mojej drugiej nocnej zmianie, spowodował u mnie szybki napad senności, całkiem nieadekwatny do iloci wypitego alkoholu.
A na drugi dzień...
a to sobie przeczytacie w następnym poście!
a to sobie przeczytacie w następnym poście!
* to: "Akwen wodny o znikomym znaczeniu taktycznym" ;)
Witaj Macieju.
OdpowiedzUsuńNie ma to jak dobry rower, zgrana kompania i ciekawa trasa.
Reszta już się sama układa.
Ciekawy wpis i fajne zdjęcia.
pozdrawiam.
Michał
Zgadza się.
UsuńCo tu zrobić, żeby powiększyć sobie piwnicę, żeby było miejsce na rower... :) Fajna wycieczka! Pozdrawiam serdecznie ;)
OdpowiedzUsuńNo jest to pewien problem - ale w Warszawie mają chyba przechowalnie?
UsuńA rower to naprawdę fajne narzędzie do przeżywania przygód.
Nie narzekaj, że pamięć zawodzi:-) Grażyna z Tu i tam opisuje camino do Compostelli sprzed 10 lat, i notatnik zgubiła, a całkiem zgrabnie jej to idzie:-) :-)
OdpowiedzUsuńSurvival, że tak powiem, myślałam, że będzie sam asfalt; Znamy Medzilaborce, podążamy tam zawsze od strony Radoszyc, a w Laborcu mąż widział pod mostem takie pstrągi, że śniły mu się po nocach:-) pozdrawiam.
Asfalt w Niskim? To praktycznie było by profanacją ;)
UsuńOj są tam bogate tereny, są!
Słowacja, piękny i górzysty kraj. Ciekawy do zwiedzania i odpoczynku. Super wycieczka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękny i górzysty... i dobrze że już nie ma głupich granic, tylko sobie można jeździć tu i tam.
Usuńjakże teraz jest dobrze, aparaty, komórki, wszystko sfotografowane, sfilmowane. A z dawnych czasów tylko w pamięci zostało. A tyle było fantastycznych miejsc i przygód w Beskidzie Niskim. Jesteście świetni.
OdpowiedzUsuńA dawniej były aparaty analogowe i kamery na taśmę 8mm nakręcaną jak zegarki!
UsuńA wcześniej był szkicownik i notatnik.
A jeszcze wcześniej to były ściany jaskini - ludzie od zawsze chcą uwiecznić swoje wspomnienia.
Eh, kurcze wspomnienia zawsze mnie napadają, gdy opisujesz Beskid Niski. Ale chyba na kamień żeście nie wjechali "o własnych siłach"?
OdpowiedzUsuńSpokojnie - gorzej było zjechać, bo zawadziłem o korzeń i poleciałem na łeb - wszystko przez ten kask! gdybym go nie miał, to bym się nie przewrócił.
UsuńA propos - na pewno będziemy na Kamień jeszcze z Aneczką się wybierać, żeby mieć koronę Beskidu Niskiego - może jakaś wspólna akcja?!
Rowerami? Teraz w zimie? Czy też już w przyszłym sezonie wiosennym?
UsuńZaiste imponujące włości kniazia.
OdpowiedzUsuńMam tylko drobną uwagę co do "bruklińskiego mostu" - wolę wersję Jacka Różańskiego. Jest bardziej dramatyczna i za każdym razem podczas słuchania czuję ten "tygrysi pazur rozrywający plecy" a u SDM jakoś tak bardziej rajdowo.
Zapewne masz rację - ale jak się domyślasz przy ognisku gdzieś opodal bacówki to raczej całej orkiestry nie da się skompletować a jeden człowiek z gitarą wystarczy by zaśpiewać wersję SDM. Z drugiej strony "życie to nie teatr" w wykonaniu Różańskiego zawsze rzucało mnie na kolana.
UsuńNo,"Życie ..." mocne. Ja jeszcze lubię "Białą lokomotywę".
UsuńMaćku! grzeszysz z tą pamięcią! Nie grozi Ci demencja, no może za 50 lat...
OdpowiedzUsuńNiesamowita trasa, na której nie zabrakło również ciekawych miejsc.
Serdecznie pozdrawiam:)
Chciał bym żeby tak było, niestety po drodze wydarzało się mnóstwo zabawnych, lub ciekawych epizodów, których nie opisałem wąłśnie dlatego ze mi pamięć zawiodła.
UsuńBardzo fajna i wycieczka i relacja ale na pierwsze miejsce dla mostu bruklińskiego:) My w tym roku zawitaliśmy z kolei do Wenecji, którą trudno znaleźć na mapie. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńA jest tych Wenecji kilka w Polsce.
Usuń