poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Wkoło Tarnowa

Media lokalne podały info jakoby było to odkrywanie zaginionego szlaku, Tak do końca nie było, ten szlak nie zaginął, był kilka lat temu nico korygowany, stale widoczne są oznaczenia itp. Natomiast z tego co wiem, była to pierwsza akcja mająca na celu pokonanie go rowerami i to w większej grupie. Sam niejednokrotne nim jeździłem, aczkolwiek nigdy w całości, bo powiedzmy sobie szczerze miejscami to on bynajmniej przyjazny rowerzystom nie jest. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić, wszak to szlak pieszy i dla pieszych wędrowców był wytyczany. Zatem obejmuje głównie to co jest atrakcyjne dla piechurów (zabytki, miejsca pamięci narodowej, cieniste przesmyki, punkty widokowe czy fajne ścieżki przez las), a  niekoniecznie to co mogło by być atrakcyjne dla rowerzystów (ścieżki rowerowe, bite dukty, szerokie przejazdy, miejsca do odpoczynku). Zatem nie ma co się zżymać na ów szlak, a jedynie zacisnąć zęby i... jechać!

A warto bo to naprawdę pasjonująca przygoda rowerowa!

Raz z uwagi na wyzwania, naprawdę trudny, wymagający teren, a dwa z racji na wyśmienite towarzystwo i świetną organizację. A propos organizacji - mi jak zwykle przypadła zaszczytna funkcja zamykającego.

Poniższy zapis nie jest dokładnie taki jaki był przebieg całego szlaku, dlatego nie należy go traktować jako wyroczni. po prostu musiałem na bieżąco modyfikować trasy gdy słabsi lub maruderzy zostawali z tyłu, ale ponieważ jest to zapis mojego przejazdu przeto publikuję właśnie jego. W końcu piszę o tym co sam przeżyłem i widziałem a nie o przygodach innych.

Jeśli jednak koniecznie chcecie mieć cały tracker, to odsyłam do profilu Piotra na Traseo - to ta trasa



A dziać się działo - z sześćdziesięciu osób które wystartowały do końca dotarła połowa, część musiała się wycofać z racji na usterki techniczne, część dlatego że ich partnerzy się wycofali, części dały w kość podjazdy innym upał a jeszcze innych wykończyło przedzieranie się przez ścieżki lasy i polne dróżki.

Ale nic, startujemy z lasku Lipie i jak zwykle jestem ciut, ciut po czasie - Piotr dzwoni do mnie zaniepokojony, no ma rację, ale co zrobić kiedy dokładnie w momencie kiedy wyjeżdżam wszystkie moje psy i koty nagle przypominają sobie że są głodne, chce się im do kuwety itp.? To jakieś sierściaste fatum nade mną wiszące!

Wiecie co? Właśnie szukam zdjęć po kompie, aparacie, chmurze i nie widzę nic! I jest jak u mistrza Adama: "ręka szukała i nie znalazła, i żołnierz pobladnął, nie znalazłszy ładunku już bronią nie władnął" :)

A potem retrospekcja, kolejne dziesiątki minut grzebania w pamięci i konstatacja - ja nie robiłem zdjęć!


Dlatego z konieczności bazuję na materiałach Piotra. Mam nadzieję że nie ma nic przeciwko. A powyżej to takie grupowe zdjęcie przed wyjazdem.



A co po drodze, to na filmie zobaczycie! Naprawdę warto zobaczyć, bo dobrze zrobiony.

Cóż mogę dodać? Niech Wam wystarczy opis:

Ruszamy zgodnie z planem, Z Lasku Lipie w kierunku na Wolę, to prosty łatwy odcinek, asfaltowy, lekko pochyły, humory dopisują... zobaczymy za kilka kilometrów. Za klika kilometrów kończy się asfalt, zaczynają szutrowo polne drogi Woli Rędzińskiej, Pogórskiej Woli i Ładnej. Powoli peleton rozciąga się na kilkaset metrów, drogę znam, ale zdają sobie sprawę że przy takiej różnicy uż teraz na końcówce to będzie kilka kilometrów. Piotr też ma tego świadomość i spowalnia czołówkę. Anna kursuje tam i na zad jak łączniczka. Na e-biku, więc teoretycznie kosztem mniejszego wysiłku, ale to... teoria właśnie.
W pewnym momencie konstatuję że ktoś mi zginął. Owszem zabłądził między kładzionymi rurociągami magistrali gazowej, Ale naprowadzam go na właściwy szlak i dalej jedziemy w kierunku  Pogórskiej Woli. Tu obok pomnika pomordowanych przez Niemców jest najdalej na wschód wysunięty punkt trasy. Przekraczamy ruchliwą "krajówkę" Tarnów-Rzeszów i wkraczamy w całkiem inny teren. Szutry, piachy i pyły, ustępują miejsca zabagnieniom a miejscami rozlewiskom. Mało cienia, sporo komarów, mnóstwo błota (porównywalnie tylko z Beskidem Niskim)  miejscami daje obornikiem, wszędzie daje "dżunglą" czyli mdławym zapachem butwiejących roślin. Przejazd w pojedynkę był by trudny, w ekipie to sama radość. Jeden przystanie następni już nie mają wyboru i lądują w kałużach, niejeden nie zdążył wypiąć SPDów ;) Ja na szczęście jadę na platformach, ale i to nie ratuje mnie przed dreptaniem do połowy łydek w rozmaćkanej mazi... i nawet nie chcę wiedzieć z czego się składała.
Wkrótce jednak docieramy do asfaltu i jesteśmy na tzw "starym gościńcu" drodze biegnącej od Tarnowa do Ryglic, jednej zresztą z bardziej malowniczych tras w regionie. Tu chwila odpoczynku. Jedziemy dalej, teren robi się pagórkowaty, ale to dopiero przedsmak rowerowej wspinaczki pod górę św.Marcina. Z konieczności zaczynamy dzielić się na grupy, Katarzyna szaleje z najsilniejszą, Piotr prowadzi resztę  a ja tych którzy nie dają rady za tamtymi nadążyć, albo przystanęli na chwilę i teraz nie są w stanie znaleźć drogi (oznaczenia szlaku na tym odcinku pozostawiają WIELE do życzenia).

Ja z moją grupką jadę na Łękawicę i stamtąd łagodnym podjazdem przez pola podjeżdżamy do góry, Nie jest lekko, bo teren, bo błotka trochę, bo miejscowi utwardzają drogą cegłami... ale jest nieźle i tak lepiej niż na rzeczywistym przebiegu czerwonego szlaku przez Kruka. Mam nadzieję nieco dogonić resztę, ale to złudne - mniej więcej w 2/3 podjazdu dzwoni Piotr że ... już czekają na nas przy sklepiku w Zawadzie! Kurza twarz ale tempo narzucili! 

Dociągamy do nich, w międzyczasie rzucam moim podopiecznym co nieco ciekawostek geologiczno historycznych o samej "Marcince" ale wszystko w czasie jazdy. Kilkanaście minut odpoczynku, choć ci którzy byli tu pierwsi wyraźnie się niecierpliwią. Tu musimy pożegnać kilka osób - część się wycofuje, część usiłuje szukać własnej drogi, ale wieść że przed nami jeszcze kilka podjazdów działa deprymująco, rzecz jasna nie na wszystkich.

Dodatkowym problemem jest to że zarówno ja jak i Ela jesteśmy potężnie wykończeni wcześniejszymi rowerowymi eskapadami. Nawet gdybym nie miał funkcji zamykającego i tak tylko z największą determinacją mógł bym usiłować dorównać czołówce.

No nic na razie zjeżdżamy do Poręby Radlnej. Ładnie wyasfaltowano ten odcinek drogi, choć ja osobiście lubiłem gruntówkę która tam była przez setki lat. Zjazd zjazdem, ale teraz trzeba się wyspinać na Słoną Górę. I znów asfalt w miejsce gruntu - no trudno takie czasy. Docieramy do szczytu Słonej Góry (nazwa pochodzi od słonawych źródeł, a sól w nich pochodzi z czasów gdy sedymentowały osady Oceanu Tetydy).

Kawałek jazdy grzbietem i znów karkołomny przejazd przez las. Jest naprawdę ostro, I mamy kilka upadków, na szczęście niegroźnych. Fajnie się jechało, nie powiem...

Przejeżdżamy przez most w Kłokowej na drugą stronę Białej i potem w kierunku Rzuchowej, tu chwila odpoczynku przy kolejnym sklepie. Jedni łapią oddech, inni cień jeszcze inni poszli na zakupy. Kilkanaście minut przerwy, rozmowy żarty.

Przed nami ostry podjazd pod Błonia, to już ostatni taki ostry odcinek - przynajmniej jeśli chodzi o wspinaczkę. Pokonujemy garb Błoń stosunkowo sprawnie, ale potem czeka nas zjazd do Doliny Dunajca. Większość śmiga przez las, ale część po prostu objeżdża wykroty asfaltem, droga dłuższa, ale sprawniejsza i bezpieczniejsza. A mamy pod opieką kilka osób mniej wprawnych, choć z wielką determinacją którą podziwiamy i szczerze bijemy tym ludziom brawa.

Teraz czeka nas zmasakrowany odcinek wzdłuż Dunajca, doprawdy nie rozumiem zawziętości samochodziarzy i wędkarzy którzy jeżdżą tamtędy, tam nawet rowerom nie jest lekko! Po minięciu mostu na Dunajcu już w obrębie terenów administrowanych przez Zbylitowską Górę - sytuacja zmienia się radykalnie - fajnie utrzymane ścieżki, sporo odcinków asfaltowych. Tak Velo Dunajec powinny wyglądać na całym przebiegu.

Na odcinku Kępy Bogumiłowickiej czekają na nas wykroty i żwirowiska koryta Dunajca, tu znowu zabieram swoją grupę i oszczędzam im masakry po wale przeciwpowodziowym i ścieżkach pośród łęgów. Na kolejny punkt odpoczynku czyli sklepik w Białej docieramy jako drudzy, Piotr i jego grupa są pierwsi, Katarzyna i jej desperados dojeżdżają kilka minut po nas... nawet nie chcę wiedzieć którędy ich przegoniła...

Jedziemy dalej, przed nami Klikowa. Tu kolejny raz dzielimy ekipę - ci silniejsi jadą jeszcze w ulicę (co za szumna nazw na ujeżdżony kawałek wysuszonego błota) Ścieżki, a reszta wzdłuż Klikowej dociera do  Krzyża. Potem już ostatni dłuższy podjazd, który jednak z Elą wzbogacamy o kawałek ostrego wyrypu wzdłuż ruin niedokończonej mleczarni. Reszta to bajka, kolejne Błonia, i lasek Lipie. w ciągu kilku minut wszyscy jesteśmy na miejscu. Podziękowania, podsumowania, pożegnania - W kilka osób jedziemy jeszcze do pizzerii Metrum aby uzupełnić kalorie - powiem Wam że należało się.

No nic to tyle na dziś i

DO NASTĘPNEGO RAZU!!!!

14 komentarzy:

  1. Witaj Macieju.
    Ciekawa, acz nieco ekstremalna tras.
    Nie znam dobrze tych terenów i pewnie już nie poznam.
    Ale od czego ty jesteś.
    Zazdroszczę ci kondycji...
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do ekstremów daleko... ale trasa miejscami wymaga szczególnej uwagi i ... kondycji.
      Ale zapraszam, w wiele miejsc można podjechać samochodem, a zobaczyć warto.

      Usuń
  2. Nie musi być łatwo. Grunt, żeby było ciekawie. A przecież było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz coś było po akcji? Ile gromów na nas spadło? Bo miała być wycieczka, spacer rowerowy a ty ostry wyryp, miejscami niebezpiecznie... że przód tak gnał. I weź tu tłumacz że po to byłem ja , aby nikogo nie zostawić na trasie, że po to były postoje aby zebrać stawkę, że celowo dzieliliśmy grupy na drogach publicznych, bo peletonu nie sposób wyprzedzić, że była mapa i każdy mógł sobie sprawdzić, że były opisy, właśnie po to samo...
      Taka mentalność. To co dla ludzi szlaku jest normalne i zrozumiałe, dla wielu stanowi jakąś potworną sytuację!

      Usuń
    2. Znam ten ból. Takie zjawisko występuje też wśród piechurów. Każdy, zwłaszcza nowicjusz, ma inne rozumienie spaceru. Niemniej jednak uważam, że ten typ wycieczki jest najlepszym sprawdzianem. Jeśli ktoś wytrzyma, zostaje. Narzeka, to znaczy, że potrzebuje innej formy aktywności i musi ją sobie sam znaleźć. Żebyś pękł, nie zadowolisz wszystkich.

      Usuń
  3. Wycieczki rowerowe zawsze są nieprzewidywalne, ja ostatnio musiałam się cofnąć po 2 km, bo rewelacyjna opona założona w październiku poszła. Moje trasy to jednak takie do 20 km na dzień, ale cóż dobre i to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @0 km to ja sobie kręcę wracając z pracy, Opony niestety tak mają - producenci "dla naszego bezpieczeństwa" wykonują je z bardzo miękkich mieszanek, daje to wprawdzi znacznie lepszą przyczepność, ale też taka opona ściera się jak papier... Moja schwalbe wytrzymała 4 miechy na tyle, kenda pewnie wytrzyma trzy... oby.

      Zawsze mam też ze sobą zapasowe gumy i cały sprzęt niezbędny do szybkich likwidacji usterek na drodze. Ale i tak przygody się zderzają, Wczoraj koledze pękło pedało i rozharatał sobie nogę, SOR i szycie...

      Usuń
  4. Pan, który mi wymieniał oponę, powiedział, że na świecie jest coraz mniej kauczuk i to jest wpywa na jakość opon. Poprzednia oponę miałam przez 5 lat. Naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam kauczuk jest też marnym tworzywem. Ale wulkanizowany cząsteczkami węgla (sadza) nabiera odpowiedniej twardości. Proces jest ciekawy i nieoczywisty. Ale mniejsza - to celowa polityka firm producenckich. Inne materiały, inne technologie - mniejsza "przeżywalność" to niekoniecznie gorsza jakość. Opony Ukrainy nie ścierały się latami,ale ich przyczepność była praktycznie zerowa w trudnych warunkach, na teren się nie nadawały, na szosę tak samo - jedyne gdzie były w miarę dobre to wiejskie drogi gruntowe.

      Usuń
  5. Oglądnąłem filmik, szczególnie zainteresował mnie gość w 7:08 minucie, gdy nieomal nie wykopyrnąłby się na niemal prostej drodze i przy zerowej prędkości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko - tam jest wysad piaskowy, a ja mam o połowę cieńsze opony niż MTBy, Przez las przejechałem szybciej niż inni, a potem chciałem ich przepuścić żeby znowu być na końcu i zablokowało mi przednie koło, Ale do wywrotki to jeszcze ogromnie daleko.

      Usuń