poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Górskie pożegnanie zimy

Coś się chyba filmiki nie przyjmują, fakt, trudno mi prowadzić narrację tak płynnie w czasie nagrywania jak bym chciał. Nieraz coś z głowy ucieknie, nieraz język się poplącze. No sami wiecie. A czasem, już mówiąc do obiektywu, orientuję się że sam czegoś nie wiem i wtedy niestety jest poruta. Dlatego Znów wracam do konwencji pisanej.

Umówmy się tak - z przygód dynamicznych będą filmiki ze zwykłych rajdów i wycieczek relacja pisano-zdjęciowa. Dobrze?

Pierwotnie szykowaliśmy się na coś całkiem innego - jedziemy w gronie przyjaciół do Istebnej, tam już mieliśmy zarezerwowany nocleg, w planach wędrówkowych Barania Góra, Skrzyczne i Czupel. No ale nam Covidioci zlockdownowali znów Polskę i z planów nici. Ale wiecie nie wolno wymiękać. Z noclegu nici, więc trzeba sobie radzić z dojazdem. Po długim procesie tentegowania w głowach i klepania w klawiaturę ustalamy że pojedziemy... w góry ;)

Widząc że żadna decyzja nie chce się jakoś sama od siebie podjąć, podejmują ją ja. Autorytarnie, wręcz dyktatorsko, patriarchalnie i nawet bez śladu demokracji - jeśli to kogoś razi to... trudno. Zapadła decyzja o Tarnicy i Radziejowej - nie żebyśmy tam nie byli... ale:
1 - był, nie był a przed wpisaniem na listę KGP zdobywanie się nie liczy.
2 - Na Tarnicy z Aneczką nie byliśmy jeszcze razem.
3 - Szlak był przewidziany z Ustrzyk Górnych, a ostatni raz nim szedłem jakieś 25/30 lat temu
4 - Na Radziejową mieliśmy iść z Jaworek i to w 3/4 drogami poza szlakiem - więc też jakaś nowość na nas czekała.

Dzień Pierwszy:
Wywołuje radość i emocjami krasi lica - czyli Tarnica

Wyjazd rankiem, plecaki popakowana już dnia wcześniejszego, niestety Ela ze Stachem jechać nie mogą, więc akcję podejmujemy w składzie Ania, Marek, Wojtek i ja. A skoro skład ograniczony, to i do lokomocji używam Skody a nie T5. Jedzie się płynnie, mimo weekendu ruch nie jest duży. Widać strachy na lachy... zadziałały i spora część rodactwa siedzi na tyłkach przed telewizorami - ale tak gwoli sprawiedliwości, to ostatni weekend przed świętami, wiele osób poświęca go na porządki i inne przygotowania.
Szczerze mówiąc nie wiem kiedy zleciała nam droga do Ustrzyk, jakoś tak sama i bezproblemowo - fajnie się w takiej ekipie jeździ. Parkujemy za sklepikami (niestety znów zamknięty ten mój ulubiony, w którym zawsze wino marki "Bieszczady" kupić mogę... o ile oczywiście jest otwarty) i po pięciu minutach już jesteśmy na szlaku.


Wymarsz. od lewej: ja, Aneczka, Wojtek i Marek


deszczochron od strony Ustrzyk - chwilka na małą regenerację

Połonina przed Tarnicą. Szczerze mówiąc nie wiem jaką ma nazwę, i czy w ogóle ma? W każdym razie to ten obszar między lasem a Szerokim Wierchem.

uśmiech który przykuwa wzrok bardziej niż Caryńska




Szeroki Wierch - wieje, jeśli nie dostrzegliście tego na wcześniejszych zdjęciach, to teraz już nie ma wątpliwości - dmucha jak diabli.

 

Przełęcz pod Tarnicą - na Tarniczkę jak widać kilku bliźnich udać się musiało.
W ogóle, jakieś szaleństwo ludziów ogarnęło - My w raczkach z kijami trekkiggowymi, a tam... Dżesiki i Alany w lekkich bucikach spacerowych, niektórzy ubrani leciutko, już sinieli z zimna - ktoś się pyta o drogę, odziany w krótkie spodenki i buty... do biegania!!! Jacyś "traperzy" z drągami i w trampkach, jakieś pannice w sneakersach  i płaszczykach. Ogólnie klęska wiary w ludzką inteligencję - najlepiej było to widać przy schodzeniu. Nie śpieszyliśmy się a mimo wszystko, dotarło do nas zawołanie jednej z  ****ek - "no chodźmy, bo nas "dziadki" wyprzedzają" albo rozpaczliwe "więcej w góry nie idę!!!!"




Owady ju z się przebudziły - nie wiem czy ta błonkówka przeżyje, ale na wszelki wypadek wraz z grudą śniegu przeniosłem ją z dala od wydeptanego szlaku, co by jej "turyści" nie rozdeptali.

My już na szczycie. Momentami wieje ciut jak by mniej - ale często to tylko złudzenie.

Standardowe badania terenowe, na okoliczność występowania żubrów na wysokości powyżej tysiąca metrów.

Już na szczycie, podejmujemy decyzję aby nie schodzić tą samą drogą, ale przez Wołosate. W sumie to co stracimy na odległości, to zyskamy na tym że ponad połowa trasy będzie wiodła już terenami pozbawionymi śnieżnych zasp, więc będzie łatwiejsza - poza tym...no cóż nie lubimy wracać po własnych śladach. Do tego doszła możliwość wyrzucenia śmieci w miejscowym kontenerze, a znieśliśmy ich prawie plecak i to nie były nasze śmieci.



A w dolinie już wiosna - gdzieniegdzie resztki śniegu, ale płynie co może, i którędy może. Erozja widoczna w oczach, tu na wypłaszczeniach, jeszcze nie tak groźna, ale gdyby nie dbałość BdPN , to w miejscach rozdeptywanych przez turystów, wymywała by głębokie wąwozy.




Koniec na dziś! Pakujemy się do samochodu i wracamy. W Tarnowie jesteśmy wieczorem, rozwożę chłopaków, z Anią kupujemy sobie po paczce pierogów i zajadamy je w ramach obiado-kolacji. Jakieś piwo, lampka wina dla Ani, szybkie ogarnięcie sprzętu na jutro i ... wrzucamy się w kojo.

Dzień Drugi:
Pięknych widoków nie chowa - Radziejowa
 

Zmiana czasu... Rany, jak długo jeszcze będziemy tolerować, ten bezsensowny w XXIwieku bismarckowski patent, na obłożenie podatkiem obywateli, tak by się nie zorientowali?!

Z racji tejże przesuwamy godzinę wyjazdu nieco później i możemy z Aneczka pospać godzinkę dłużej.. znaczy tyle co i tak byśmy spali gdyby nie "zmiana" czasu.

Dziś nieco inny skład, Wojtek z sobie znanych przyczyn z nami nie jedzie, Marek jest niezawodny, a do tego Ela ze Stachem - czyli jest nas piątka - w sam raz, znów do Skody, Czyli Mikołaj sobie do dziewczyny pojedzie Transporterem... już słyszę jak będzie klątwami rzucał, bo nie lubi nim jeździć.

Punkt zborny, jak zawsze na BP koło dworca i... w drogę. W sumie to sam nie rozumem jak bardzo się przy Ani zmieniłem. Wcześniej nienawidziłem prowadzenia samochodu, a teraz? Spokojnie mogę jechać kilkaset kilometrów, dzień po dniu i nawet nie zwracam na to uwagi.

Szybko dojeżdżamy do Jaworek, oczywiście z popasem na stacji benzynowej - to już staje się rytuałem, ale muszę przyznać że ... stanowi dobrą okazję do wypoczynku, rozprostowania nóg i... wydania horrendalniej ilości pieniędzy na kawę z ekspresu ;)

W Jaworkach parkujemy na dziko - legalnie, ale błota po uszy, zabieramy sprzęt i ruszamy w drogę.

Muzyczna Owczarnia - Ania opowiadała mi o tym miejscu mnóstwo, kiedyś na pewno tu zawitamy.


Rezerwat Białej Wody - fajnie miejsce, dla jednych destynacja, dla nas punkt startowy.


Ogólnie założenie jest takie że wchodzimy Białą Wodą a schodzimy Czarną. Omijając Małego i Wielkiego Rogacza, szczyty te dziś nas nie interesują, za to idąc stokówką trawersująca południowe zbocza pasma Rogaczy mamy piękny widok na Pieniny, dla których tłem są Tatry.

Rzeczona Biała Woda


Wierzta se lub niewierzta, ale tam w oddali są Tatry... Choć nie wiem czy one w tej chwili były dla nie najważniejsze.

Pchamy się wzwyż. I tu już wiosna wciąż jeszcze nie może wygrać zmagań z zimą. Śniegu ciut mniej niż wczoraj pod Tarnicą, ale z kroku na krok go przybywa.
Tam w tle też są Tatry... No sorry, BV wytrzyma wiele urazów mechanicznych a nawet kąpiel kilka metrów pod wodą... ale zdjęcia to raczej marne robi.





Zejście ze szlaku owocuje takimi widokami, w rzeczywistości były znacznie piękniejsze, ale jak już wspominałem, BV nie służy do robienie pięknych zdjęć. 



W tym dniu nasz team już wyżej nie zajdzie.

Tradycyjne potwierdzenie występowania żubrów powyżej 1000 metrów


A potem już tylko napawanie się widokami...


Panoramka taka

Tu już ciut lepiej te Tatry widać


Podobno człowiek na starość dziecinnieje - nie wierzcie w to ;)

Przehyba

Totalny closed ;)

No nie, bez jaj, żeby nawet szalety covidiociały? Efekt? Ano efekt jest taki że WSZYSCY załatwiają się w jednym jedynym kibielku przy dyżurce GOPRu... jeśli ma to coś wspólnego z zasadami higieny to ja jestem premier, ale pewnie jest zgodna z zasadami ochrony antycovidowej... co tylko pokazuje jakim jest ona absurdem.


Zasiedzieliśmy się w zamkniętym schronisku na Przehybie i przyszło nam wracać zmierzchem

Nie powiem, miało to swój urok i romantyczny sznyt

No dobrze - serio mówiąc było pięknie

Z jednej strony horyzontu zachodziło Słońce, a po drugiej stronie wstawał Księżyc w pełni

A my wędrowaliśmy, póki było na tyle jasno że cokolwiek widzieliśmy...
potem włączyliśmy latarki ;)

A teraz tytułem wyjaśnienia - Szlak do Czarnej Wody był nieprzetarty, przynajmniej od strony przełęczy między Radziejową a Przehybą, gdzieś w okolicach Złomistego Wierchu powinien się zaczynać, ale niestety - musimy wracać inną drogą, ta jest cokolwiek przetarta ale niewiele, do tego sprowadziła nas do Szlachtowej, czyli sporo jednak drogi od Jaworek. Najgorsze w tym jest to że prawie cały czas te Jaworki widzimy, ale między nami a nimi jest potężna głęboka dolina Czarnej Wody i zwyczajnie nie ma tam przejść - być może lokalsi jakieś znają, ale nie odejmuję się ich wyszukiwać po zmierzchu. 

Już w Szlachtowej ruszam przodem z myślą żeby jak najszybciej dotrzeć do samochodu i zjechać po resztę. Ja podchodzę do problemu na zasadzie fizola, a dziewczyny... Po prostu znajdują adekwatny numer w necie, dzwonią po minibusa i ... zgarniają mnie po drodze ;)
I jak tu nie cenić naszych dziewczyn?


27 komentarzy:

  1. Świetna wycieczka, świetne widoku, z których bije spokój.Taka wycieczka to ruch, relaks i odprężenie. Lubię tak spędzać czas. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Macieju.
    Fajna wycieczka i wspaniałe zdjęcia.
    Ja na razie wędruję po lekarzach.
    Pozdrawiam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Góry trwały miliony lat, jeszcze na Ciebie poczekają

      Usuń
  3. Mam jakąś awersję do Bieszczad i nie wiem skąd się wzięła. Choć od pewnego czasu zastanawiam się nad BC w Bieszczadach może przełamię wtedy tą awersję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Biesy to taka dziwna kraina, niejednolita, punktami wręcz "zakopanopodobna" a miejscami zapuszczona i opuszczona.

      Usuń
  4. Świetna wyprawa!
    Ja w góry mam za daleko. Bez nocowania się nie obejdzie.
    Choć latem zeszłego roku nie bacząc na ogłoszenie nowosądeckiego czerwoną strefą w przeddzień naszego wyjazdu pojechaliśmy. W nocy przez wyjazdem szyłam szybko maseczki, żeby mieć zapas :) Było cudnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W nowosądeckim sensowne ludzie żyjo, to i dla przyjeznych sie dach nad głowo znajdzie. ;)

      Usuń
  5. W pełni popieram powrót do wersji pisanej. W tle spokojna muzyczka, przed oczami tekst i zdjęcia - sama radość. Można wrócić do jakiegoś fragmentu, powiększyć zdjęcie, zatrzymać się, a z filmem nie mam szans. Żyje własnym życiem.
    Wyprawa porywająca. Bardzo lubię relacje z zimowych przejść w górach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byliśmy zmęczeni po tej dwudniówce, ale endorfiny nam podskoczyły. Ja w sumie jak zacząłem przygodę w piątek to skończyłem dopiero w poniedziałek nad ranem po odwiezieniu Ani do domu.

      Usuń
  6. Szlak na Tarnicę to chyba taki najbardziej znany w Bieszczadach, więc nic dziwnego, że różni ludzie tamtędy chodzą. To jak tatrzańskie Morskie Oko. No ale i tak podziwiam głupotę niektórych. Widać, że nie ma ona żadnych granic.
    A tak w ogóle to świetne widoki. W ogóle te z drugiej wycieczki. I nie wiem, co chcesz od tego aparatu, bo zdjęcia są naprawdę fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha... widać nie widziałeś tych samych ujęć z aparatu Ani...

      A tak, na Tarnicę wydaje się że jest prosto, lekko, łatwo i przyjemnie - podjechać do Wołosatego i "parę kroków"... a nikt na mapę nie patrzy ile tam poziomic.

      Usuń
    2. No właśnie. Bieszczady pod tym względem są zdradliwe, wydaje się, że szlak jest łatwy i niedługi, a potem ostre podejście.

      A co do aparatu, mówią, że najlepszy to ten, który ma się akurat pod ręką ;)

      Usuń
  7. Nieźle, nieźle. Zdobywacie KGP, gratulacje. Ja sobie swego czasu zrobiłem resarch którch szczytów mi brakuje i wyszło że kilku, zwłaszcza i wyłącznie w Sudetach, i zamierzam je sobie skompletować, ale nieoficjalnie. Na wersję oficjalną nie mam ani czasu, ani możliwości. Ostatnio zaliczyłem Wielką Kopę w Izerach i to z rodziną. Ale wam kibicuję. Beskidy to pikuś, Sudety to już dla nas , małopolan większe logistyczne wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też tych szczytów już mieliśmy mnóstwo - na samą Radziejową zeszłego roku wchodziliśmy raz razem, i po razie osobno z innymi ekipami - dlatego tym razem całkiem inny szlak. Ale jednak taka ksiażeczka czy odznaka to fajna sprawa i dodatkowa mobilizacja.

      Usuń
  8. Grunt to dobry humor , optymizm i w teren , a nie gnić w domu . Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzień Dobry! Zajrzałam na Twojego bloga, bo jestem przyjaciółką Stacha którego bloga Ty również oglądałeś. Otóż nie będzie kontynuacji Jego wpisów, bowiem 2 lutego 2021 Stacho zmarł. Pogrzeb odbył się 10 lutego w kościele w Ustroniu. Pochowany został na cmentarzu w Lipowcu.
    To była bardzo smutna uroczystość- został odprowadzony w ostatnie życiowe wędrowanie przez liczne grono znajomych i przyjaciół.
    Pozdrawiam serdecznie Danusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak - wiem dotarło do mnie via instagram... przykre ale nieuniknione.

      Usuń
  11. W tamtym roku zaczęłam zdobywać KGP, na razie kilka szczytów w Kotlinie Kłodzkiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My w tamte okolice wybieramy się pod koniec Czerwca.

      Usuń
  12. Gratuluje Wam kolejnych szczytów w KGP Maćku, fajna przygoda! Lubię takie posty. Bardzo fajne trasy. Ale się nachodzicie. Foty jeszcze bardziej rewelacyjne. Z przyjemnością oglądałam i czytałam tą relacje.

    Pozdrawiam Was :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna. A wszak nie jedyna - bo przecież i Koronę Pienin czy Beskidu Niskiego też robimy. Do tego książeczka KOT (kolarska Odznaka Turystyczna) i takie zwykłe, szwendanie po lasach i polach.

      Usuń
  13. Super wycieczka :) a my nie znamy tego regionu Polski... właściwie to nie znamy naszego kraju bo od 20 lat mieszkamy w Norwegii po tych górach chodzimy. Liczymy i marzymy jednak że w tym roku uda nam się przyjechać do kraju i zobaczyć to czego nie znamy :) zapraszam na nasze norweskie wędrówki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne - ciut Norweskich szlaków zakosztowałem, ale ciągle mam ogromny niedosyt.

      Usuń