Przez końcówkę grudnia i ponad połowę stycznia, odczuwałem głęboką awersję by iść gdziekolwiek dalej, nawet marsz dwukilometrowy do autobusu napawał mnie niechęcią. A waga rosła...
A pomysły się rodziły, bądź były podrzucane i już mam w planach kilka fajnych tras rowerowych - oj będzie co pokazywać, będzie. A trasy piesze? Długo by gadać - ale najpierwsza pewnie będzie ta w okolice góry Styr i miejscowości Bieśnik - Stanisław - Najlepszy bloger wśród leśników, przerwał milczenie, znów publikuje. A przy okazji zgadaliśmy się o ciekawej formacji gruntowej na tamtym terenie, którą On interpretuje jako grodzisko. Faktycznie na naturalną wygląda w tym samym stopniu co tama na Dunajcu... I właśnie tam się wybieram. A waga rosła...
Zatem wczoraj, korzystając z zawieszenia broni między SJ a wirusami dżihadystami, wybrałem się na rajzę po "Marcince". założenie było proste - jak najmniej ścieżek, młócę się przez młodnik, ostrzę z ostrężynami, głuję na głogu, trę na tarninie. Zawsze skrajem lasu i bez wstępu na prywatne posesje.
W sumie jestem zadowolony, całkiem nieźle mi to wyszło.
Futurystyczne (co jak co ale "wodników" to w Tarnowie od setek lat mamy z fantazją i polotem - kiedyś muszę zrobić trasę, tylko o obiektach "wodociągowców") zbiorniki wyrównujące ciśnienie w tarnowskich kranach.
Dąb piorunem rażony - całkiem niedawno zresztą, jak widać do wycięcia, w sumie słusznie, bo jak walnie to akurat uderzy w jeden ze zbiorników wyrównawczych.
Lodospad... taki mały, mikry, ale!
Ale każdy ma taki lodospad na jaki go stać, a ten jest nasz, rodzimy i wrogim zakusom na naszą lodospadowość mówimy stanowcze No Passaran!
Młaka - kolejna nowość, jeszcze jesienią jej nie było.
Flisz karpacki, z którego zbudowana jest "moja" Góra, ma swoje humory, i nie raz mu wybije woda, całkiem w niespodziewanym miejscu.
Panorama Tarnowa.
M-ruczaj leśny - na mapach zaznaczony, ale bezimienny, za kilometr i kilkaset metrów łączy się z potokiem Strusinka, potem z Wątokiem, następnie z Białą, która wpada do Dunajca, i już razem z nimi wszystkimi do Wisły by skończyć w Bałtyku.
Zastanawiam się czy sarny i dziki które tu sikają w jakimś znaczącym stopniu nie wpływają na zasolenie wód Bałtyku?
Jedna z nielicznych wciąż stojących chatynek pogórzańskich - jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, ale ktoś się tym zaopiekował i doczekała remontu - ładnie tam, choć na zdjęciach tego nie widać.
Ciekawe miejsce, innymi porami roku tego nie widać, ale kopczyk wydaje się usypany ludzką ręką, jako rodzaj romantycznego wzniesienia - X. Sanguszkowie mieli ku takim inklinacje, dziś już niewiele z tego zostało, ale kilka z drzew które tam rosną wygląda także na ogrodniczą rękę, a nie samosiejkę.
prehistoryczna skamieniała ryba głębinowa, prawdopodobnie z rodzaju Quisquiliae hortus
Dzicza ścieżka - zresztą znaczną część drogi pokonywałem właśnie ścieżkami wydeptanymi przez dziki lub sarny.
Pasieka.
A potem już odwrót - znalazłem miejsce skąd wypływa M-ruczaj i wygląda mi ono na rodzaj stawo, sadzawki przy jednym z domów. Nie robiłem zdjęć, bo o tej porze roku, ani by malownicze nie wyszły, a pewnie jakimś naruszeniem prywatności by mogły się okazać.
Trening wyszedł zadowalająco, sześć kilometrów z poślizgami, obsuwami i innymi utrudniającymi marsz przygodami. ani nie byłem zmęczony, ani mnie nic nie bolała - znaczy... Styrze idę do Ciebie!
Hmm, masz śnieg :) a my 14 stopni w plusie i kondycję wspieramy jazdą na rolkach. Pewnie skończy się tym,że nie będzie ani jednego zimowego zdjęcia :(
OdpowiedzUsuńŚnieg to duźo powiedziane... ;)
UsuńA rolki na kondycję bardzo dobre.
Ładny spacer i taki trochę zimowy, bo śnieg jeszcze leży. U mnie topnieje na potęgę, ale cieszę się, że kilka razy z nart biegowych skorzystałem :-)
OdpowiedzUsuńU mnie też ślady narciarzy biegowych, ale to raczej desperackie próby były. Dziś już śnieg tylko w zaroślach i zagłębieniach.
UsuńBardzo ciekawe zdjęcia. Chociaż chory - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chodzi mi o plany nowych wycieczek.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :)
foty marne, robione smartfonem (2 Mpix, bez żadnej sensownej optyki), tyle że miejsce ciekawe i warte pokazywania.
UsuńZnaczy nawet nie tyle chory co taki utłamszony ;-)
Bardzo dobry sposób na powrót do formy - nie od razu długie trasy, ale stopniowo. Poza tym - jak się mieszka w malowniczej okolicy, to wystarczy wyjść niedaleko od domu i już jest coś do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńU nas śnieg też w odwrocie. Plus ślisko.
W rzeczy samej, sforsowanie się jest przeciwskuteczne, zniechęca do dalszych wysiłków zamiast motywować, w myśl zasady ze apetyt rośnie w miarę jedzenia ;)
UsuńSześć kilometrów w taki czas? widzę, że Cię poniosło a właściwie dopiekło Ci już to siedzenie w domu. Mnie dołują szare, pochmurne dni i też nie mam ochoty wybyć gdzieś w sobotę czy niedzielę.
OdpowiedzUsuńUcieszyłam się, prawdopodobnie idzie ocieplenie,i być może będą też słoneczne dni. Mam nadzieję, że to się sprawdzi.
Pozdrawiam:)
Standardowa prędkośc w takicb warunkach na zwykłych traktach idę dwa rasy szybciej. A siedzenie zawsze mi dopieka.
UsuńWszędzie tego śniegu jak na lekarstwo. W jeden dzień sypnęło, a na drugi już popłynęło.
OdpowiedzUsuńTylko błota narobiło...
UsuńWcześnie budujesz formę. Po chorobie, na początek niezły odcinek i jak zwykle troszkę ciekawostek na szlaku. U nas śnieg znikł w ciągu dwóch dni, tylko resztki bałwana na podwórku przypominają o zimowej porze. W weekend ma być jeszcze cieplej, więc pewnie też zaliczymy spacer.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Generalnie z formy nie wypadłem, ale wirusy wymęczyły, więc trzeba się rozruszac.Chodziłem po północnych stokach, więc tu śnieg zawsze przetrzyma kilka dni dłużej.
UsuńA jak tam waga?
OdpowiedzUsuńWalczę... ;)
UsuńNie "walczę", tylko ile konkretnie spadło?!?
UsuńOd dekady staram się trzymać między 85 a 90 kg. Po!ataku dżihadystów jelitowych polecialem dwa kg w dwa dni. Ale już wróciły.
UsuńOne zawsze wracają. Niezły patent ma natomiast mój brat, który ze względów zdrowotnych musiał założyć aparat na zęby. Nie chce mu się za często czyścić ustrojstwa, więc pości. I tak przez następne dwa lata :))))
UsuńW sumie... Kto nie je ten nie tyje... no chyba że asymiluje ;)
UsuńWitaj Macieju.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę formy. U mnie dusza małolata, ale ciało mdłe... Jak kiedyś ktoś powiediał.
Życzę kondycji, bo relacja super.
Pozdrawiam.
Michał
My również wypuszczamy się na niedługie wędrówki, idzie nam coraz lepiej, nawet jakby płuca szerzej się otworzyły:-)
OdpowiedzUsuńJasne, ruch to zdrowie.
UsuńEh, też bym tak się wyrwał w "dziką" okolicę nieopodal domu. A byłoby to pewnie gdzieś w łozach nad Dunajcem. Tylko kiedy? Wczoraj udało mi się wyrwać z żoną na narty do Laskowej. Ale narty, to nie "dzikie haszczowanie"! Jak wracam z pracy autostradą z Krakowa, to czesto sobie marzę, że wezme twarde buty i pałatkę i puszczę się hen, "na szagę" po tych polach i nieużytkach. A potem ląduję w domu i robię za zmywarkę po całym dniu. Marzenia górnolotne, a proza życia za progiem. Ale jeszcze nadejdzie taki czas, że.... ! Dlatego tak chętnie wpadam tu poczytać o prostych wyczynach pełnych pasji.
OdpowiedzUsuńO wały nad dunajcem Aura upomina się już dawno ;) Ostatni raz byliśmy tam rok temu, rzecz jasna też z przygodami.
UsuńJa pracuję na zmiany, więc przed II mam kilka godzin luzu (obiad gotuję dzień wcześniej) i można śmigać w teren.
Mam kilka pomysłów jak "zagospodarować" MOP'y na wycieczki rowerowe, choćby w "dżunglę" Niepołomicką ;)
Dokładnie, dużo jest kwestią organizacji i dobrej motywacji. Tej ostatniej dałeś mi właśnie solidną porcję. Zawsze, gdy czytam u Ciebie tego typu wpis, podziwiam, że potrafisz rozejrzeć się dookoła i dostrzec tyle ciekawych rzeczy. Szybkiego powrotu do pełni sił!
UsuńMam już Stopo kolejne dwa wertepo/ostępo/błoto wypady, ale brak czasu na ich zamieszczanie. Na moje oko pełnia formy juz jest ;)
UsuńTy swojego dżihadowca wypędziłeś a ja jeszcze ze swoim borykam się. Dlatego cieszę się z Twojej relacji (ciekawej jak zawsze) bowiem daje mi to nadzieję, że w lutym też i ja będę mógł gdzieś podreptać. Wszystkiego dobrego.
OdpowiedzUsuńW tym roku był wybitnie upierdliwy Stachu, zazwyczaj rok w rok "sezonówki" łapię, ale one pomęczą jeden,dwa wieczory, ten "dusił" miesiąc.
UsuńWitaj Macieju.
OdpowiedzUsuńNo to wracaj brachu do formy. Dla mnie to kawałek czegoś nowego.
Czekam na pierwsze drgnienie wiosny i też potrenuję.
Pozdrawiam.
Michał.
PS. O tym Ruptularzu Świętokrzyskim coś nieco czytałem.
Sorry, Raptularzu... Czeski błąd.
UsuńMichał
Doskonala lektura, ktos zdaje się z twojego pokolenia, piękny barwny język, warto przeczytać.
UsuńCzasem ciężko się zmobilizować, to choroba, to lenistwo :) wazne jednak zeby to przezwyciezyc :)
OdpowiedzUsuńJa jestem meteoropatą, to spadek po łowcach zbieraczach od tego zalezało ich życie a więc przekazanie genów. Tak więc jak jestem senny, znużony, to wiem ze idzie załamanie pogody i nie ma co wyruszac na szlak (czasami trudno to od grypy odróżnic, bo daje podobny obraz) w drugą stronę nieraz leje i wieje, a ja szykuję plecak, przebieram nogami, jadę do sklepu po jakieś batoniki czy picie... Za kilka godzin jest pięknie i slonecznie. Nigdy mnie ten instynkt nie zawiódł. Dlatego tez niczego na siłę nie robię.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAno dawniej to warunkiem mego dobrego treningu było "ciśnij na 100%, jazdaa, jazdaa, jazdaaa", ale w istocie bardzo zniechęca albo raczej zachęca do wzorowania się na kotach z krainy kaloryferów.
OdpowiedzUsuńLodospad za to wymiata. Cudo.
A z historii od M-ruczaju do Bałtyku, to by mógł wyjść całkiem niezły timelapse...
Życzę spokojnego i udanego rozkręcenia;)
Dalej jest, ale ja sportu nie trenuję, tylko uporczywie walczę z denaturacją bialek wywołaną przez peselozę ;).
UsuńKto wie, może kiedyś nakręcę... Wszystkie punkty w wyjątkiem wisłoujścia mam w zasięgu wypadu rowerowego.
Spadek formy brzmi dla mnie znajomo. Najbardziej mnie wkurza że temu spadkowi sprzyja wzrost...wagi. Psa mi najzwyczajniej w świecie brakuje. I roweru.
OdpowiedzUsuńNie wiem o jakim spadku formy można mówić w Twoim przypadku skoro ja mam wrażenie, że jesteś w ciągłym ruchu ( najczęściej pieszym ).
No ale łap formę, łap...Zawsze się przyda.
Pozdrawiam.
To przekleństwo ludzi aktywnych. Dzialamy i możemy zjeść konia z kopytami bez wzrostu wagi, a potem mak przymus nas usadzi to... Dalej chce nam się jeść tyle samo, ale już nie spalamy, więc obrastamy ;)
UsuńZasadniczo jestem w ciągłym ruchu, ale nie zawsze jest to ten rodzaj aktywności który lubię.
Miło z Tobą powędrować po Górze św. Marcina (dawna tam i byłem) i dzięki za kolejną promocję ;-)
OdpowiedzUsuńZawsze do usług ;)
UsuńNa pewno pokażę jeszcze niejedną ciekawostkę i szlak, bo mimo że mała to jednak bogata i cikawa to moja "Marcinka".
Ale super foty. Megaaa
OdpowiedzUsuńAle staroć odkopałaś ;-)
Usuń