wtorek, 29 sierpnia 2017

Augustowskie noce. Część pierwsza - Zamki po drodze.

Zdarza wam się robić coś "po drodze"? Albo w "międzyczasie" - ja jestem mistrzem międzyczasu; wstaję, nastawiam na kawę, idę odwiedzić porcelankę, myję zęby, kawa już się zrobiła, więc mogę iść się ubrać. Bez międzyczasu był bym kilka minut "do tyłu". Arcymistrzynią międzyczasu jest Marzenka - słodko sobie leżakuje w międzyczasie gdy ja parzę kawę...
Tak samo "po drodze" - czy warto telepać francowatym autem przez 500 kilometrów po to by zobaczyć jakieś ceglane pozostałości w środku... (cisnęły mi się na klawiaturę inne słowa) mazowieckiej równiny? No nie bardzo - ale po drodze na Suwalszczyznę... no to już zaledwie niecała setka dołożona. Opłaca się. Zwłaszcza że jak będziemy wracali na szlak do Augustowa, to po drodze drugi zamek się odnajdzie i wtedy to już całkiem będzie się opłacało.
Zatem tak robimy. Za Lublinem, a przed Białymstokiem odbijamy na zachód i jedziemy w kierunku Warszawy. Tak wiem, z Tarnowa do Augustowa krócej było by jechać na Warszawę, tylko że ja mam alergię na tamte okolice, a zwłaszcza na samochody z literką "W" na rejestracji...
Dlatego jadę okrężną drogą. Jest super - znaczy do momentu gdy zjeżdżam z Wyżyny Lubelskiej i ląduję na stolnicowatym kawałku ziemi.
Przygnębiająco otwarty horyzont wywołuje u mnie fobię, nic na to nie poradzę. Próbuję prowadzić z zamkniętymi oczami, ale to niezbyt skuteczna metoda, zwłaszcza gdy z przeciwka jadą auta z niebudzącą zaufania literką "W" na tablicy...
Ratuję się zerkając co i raz na krągłości siedzącej obok Marzenki - zaiste chronią mnie one przed traumą i możliwym PTSD. W końcu docieramy.

Przed nami

LIW

Zamek Liw to pozostałości po XV wiecznej warowni granicznej. 
Wieża w ciągu murów kurtynowych szumnie zwana dziś "zbrojownia" to w zasadzie jedyna cało stojąca cześć założenia. 

 Zamek otoczony był fosą, do której wodę doprowadzała ta rzeczka czyli Liwiec. Obecnie proponuje się tu turystom spływy kajakowe... 
To tak pod kątem Hegemona.

 Na majdanie usadowił się dworek barokowy dworek - a ścislej jego rekonstrukcja, bo oryginał był się spalił w połowie XIX wieku. 

 Na odtworzonych murach ekspozycja kilku dział z różnych epok i niekoniecznie związanych z tym miejscem.

 Sama zbrojownia zaś także nie jest oryginalna. Jej odbudowę rozpoczęli jeszcze Niemcy w czasie okupacji, bo uwierzyli że to zamek krzyżacki (stąd charakterystyczny wygląd tego elementu fortyfikacji, słabo nawiązujący do polskich wzorów z epoki...delikatnie mówiąc), a skończyli w latach 60 XX wieku Polacy. Obecnie szczyci się jedną z największych w Polsce kolekcją dawnych militariów.
Niestety w poniedziałek nieczynne... jak większość muzeów w Polsce, przynajmniej tych które chętnie bym zobaczył - jak chociażby to w Wiślicy.   

Lufa działa, od środka.

Nie mam pojęcia jak powstał ten pasek - pewnie jakiś błąd matrycy albo zapisu. 
Miałem usunąć, ale sobie pomyślałem że będzie to niezła dokumentacja wrakowatości mojego sprzętu, a także swoiste curiosum

wodopój ? ;-D

I jeszcze ostatni rzut oka na zamek...
wchodzimy do pobliskiej karczmy nazwanej (jakże by inaczej)
Karczma przy Zamku, w nadziei że mają tam widokówki - może mieli, ale w obiekcie był tylko około dziesięcioletni chłopiec który za cholerę polskiego słowa "widokówka" nie jarzył, pewnie dlatego że pochłaniały go boje toczone na smartfonie, a babci akurat nie było.

Ale karczma zadbana, wydaje się że na "popas" podczas spływu Liwcem, lub rowerowej eskapady była by w sam raz. 

A potem znów w drogę, azymut północny wschód.
Oddycham z ulgą.
Tym razem czeka na nas położony na północ od Białegostoku 

TYKOCIN

Sam zamek to także rekonstrukcja (odbudowa praktycznie od zera), ale już współczesna, sięgająca także do innych wzorców (na podstawie oryginalnych planów), nadająca budowli bardziej ludzki a mniej koszarowy charakter. 

A propos. Wiele osób nadal nie zdaje sobie sprawy że np. zamki krzyżackie nie były zamkami w sensie rozumianym współcześnie (rezydencja, księżniczka, dzielni rycerze itp.) tylko zwykłymi koszarami, budowanymi przez ludzi o mentalności zupaka dla ludzi o mentalności trepa.
   
Jednak Tykocin nie był jedynie koszarami - owszem pełnił rolę fortyfikacji, z czasem coraz to bardziej rozbudowując swój potencjał obronny - ale był też rezydencją królewską, a to implikowało takie a nie inne rozwiązania - choćby zdobienia, pomieszczenia dla dworu czy służby. 


Powstawał na pogorzelisku drewnianego zameczku Gasztołdów. 
(Po wygaśnięciu linii męskiej tereny stały się królewszczyzną). Od początku budowany był jako zamek renesansowy, próżno tu szukać uroczych gotyckich wykuszy, delikatnych portali, uduchowienia. Był jak cały renesans; poświęcony człowiekowi, zapatrzony w człowieka... Bogu oddający tylko "to co boskie" i ani krzty więcej, w efekcie przysadzisty, przyziemny, przyciężkawy.
  

Jest to zresztą jeden z nielicznych zamków w Polsce który nie został zniszczony przez Szwedzką protestancką dzicz, grabiącą co się dało, a jak się nie dało to palącą za sobą resztki... zaiste duma być "typem nordyckim".
Czemuż jednak tak się stało?  
A to akurat jest proste, bo zamek został obsadzony przez Szwedów i sprzymierzonego z nimi Bogusława Radziwiłła.
(Litwini twierdzą że Radziwiłłowie zostali "zmuszeni do polonizacji" - doprawdy? A jakaż to moc inna niż boska lub śmierć, mogła Radziwiłłów do czegokolwiek zmusić?) 
Zresztą tenże Bogusław kilkukrotnie ratuje szwedzkie tyłki przed zagładą, znosząc oblegające tykociński zamek siły wierne królowi i Polsce.  


Po zakończonym "Potopie" zamek w uznaniu zasług ofiarowany zostaje Stefanowi Czarnieckiemu,
który np. więzi tu jeńców moskiewskich, a następnie w jako posag jego córki wraz przechodzi w ręce Branickich.
W 1753 roku płonie, a kilkanaście lat później Jan Klemens Branicki nakazuje jego rozbiórkę. Cześć budulca "idzie" na powstający w okolicy klasztor (jak w Tarnowie) resztę rozbierają miejscowi chłopi "na chlewiki" (jak to pięknie ujął swego czasu Papcio Chmiel w jednym ze swoich komiksów).


Podczas I wojny relikty murów posłużyły wojskom pruskim do utwardzania drogi, zaś ziemia z bastionów do sypania grobli. Potem jakiś bałwan na początku lat 60 XX wieku nakazał przekopać zamkowy dziedziniec, co skutecznie uczyniło prace archeologiczne tam bezsensownymi.
 Dlatego tak pieczołowicie eksponuje się choćby takie szczątki ułamków zabytków z tego miejsca.
To co widzimy obecnie to prywatna inicjatywa, za ogromne pieniądze ale z archeologami ratującymi co tylko się da i w/g planów z epoki. Oczywiście wygląd jest domniemany, ale możliwy do akceptacji.

Obecnie to pensjonat, ale z możliwością zwiedzania, ciekawy, malowniczy, świetnie przygotowany dla turystów, z pamiątkami, kartkami pocztowymi, kawiarnią restauracją i bezpłatnym parkingiem!!! 

W ogóle sam Tykocin szalenie mnie urzekł.
Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie, ale musiałem choćby na kilka sekund wyrwać się z samochodu i pobiegać po okolicy. 
W koło masa sakwiarzy, rowerzyści okupują sklepiki, placyk i punkty z pamiątkami. 
Gwarnie i kolorowo. Fajnie tam! Chce się wracać.

Zdjęcia robię w biegu, bez ustawiania, byle zarejestrować jak najwięcej, na pamiątkę.
Kiedyś może się tu wróci rowerem lub kajakiem...

 Bardzo chce się wrócić...

Następny post specjalnie dla fotografów przyrody.

2 komentarze:

  1. Fajnie tak się cofnąć do historii :) Niektóre obiekty są mi znane :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne że fajni!
      My wędrowcy prócz przestrzeni umiemy wszak poruszać się też w czasie. ;-)
      Pozdrawiam.

      Usuń