niedziela, 11 października 2020

Hala Łabowska czyli - o tym jakżeśmy z Anią przed domniemanym niedzwiedziem stokówką uciekali.

Po deszczowej wiośnie, przyszło całkiem fajne lato - naprawdę fajne, słoneczne, ciepłe... a jak by było inne to co? Nic! Pewnie też byśmy z Aneczką w góry czmychali, no bo już tak mamy. Zresztą z dziewczyną która oznajmia na podkoszulku że na kawę się nie umawia, ale w góry może iść - to chyba jedyny sposób? Nie sądzicie?!

No więc idziemy! Pasmo Jaworzyny i w ogóle tereny wkoło Doliny Popradu są w tej chwili idealne - stosunkowo blisko, Ania ich nie zna (albo tak świetnie udaje ;) ), łatwy dojazd, a do tego to naprawdę piękne i ciekawe tereny. Znaczy zanim żeśmy ruszyli, to musieliśmy dojechać - stajemy na "naszym" parkingu na przeciwko "Willi Poprad", przebieramy buty, rozkładamy kije i w drogę.

Ostatni raz byłem tam w styczniu - znajdziecie na blogu - z gay ekipą ;) czyli czterech chłopaków z jednej brygady. Wtedy było, chłodno, wietrznie i niesamowicie ślisko, a był bym zapomniał było też od cholery śniegu. Teraz jest słonecznie, ciepło, idealna przyczepność i w ogóle jest inaczej - co znaczy po prostu że w góry nie wystarczy wejść raz - trzeba wchodzić wiele razy i dopiero wtedy pozna się ich różne oblicza - to całkiem tak jak z kobietami. 

No ale od początku!

(doprawdy mam już pewność  że nowy skrypt bloggera pisał debil albo sabotażysta - niezależnie od zaznaczania, ani od tego czy zarzuca się zdjęcia z komputera, czy z dysku google - ZAWSZE pojawiają się od ostatniego do pierwszego i trzeba je ręcznie przekładać - to mega upierdliwe. Już do nich pisałem, zobaczymy czy Googlarze są równie bezczelnie aroganccy co Fejsmani?)

 

 

Pobudka wczesnym świtem, w zasadzie nocą, jedna kawa, druga... kilka garści magusiów i jakoś się zbieram, samochód raźno mknie do przodu i wkrótce jestem w Mielcu. Tak w ogóle to mógł bym tę wycieczkę nazywać "od nocy do nocy", albo "od świtu do zmierzchu" - ale chyba to już było czy w tytule czy w tekście, więc jeszcze by mi jakiś nadgorliwiec plagiat zarzucił. 

Aneczka jest już gotowa, jak to Ona zawsze. Jest u siebie, czyta sobie książkę i czeka - zbiera się w 30 sekund! Nie znacie takich kobiet prawda? Ja też nie znałem, prawdę powiedziawszy do dziś nie wierzę w to że jest prawdziwa.

Ale jedziemy, trasa mija, krajobrazy się zmieniają... Zresztą co będę nawijał - sami się przejedzcie. 

I tak jak pisałem wcześniej, parking - sprzęt - szlak - mostek - podejście - zamek. Czyli wszystko się zgadza. 

Dolina Popradu

To też ale już z innego punktu widzenia.

Takie widoki ze szlaku. Zazdrościcie? I macie rację!

Wkrótce docieramy do Schroniska na Cyrli, z Anią to w ogóle czas traci swe "codzienne" właściwości i zaczyna  zachowywać się jak w obliczu silnych zmiennych pól grawitacyjnych, czysty relatywizm, choć pewnie Einstein nic na jego temat nie pisał. 

Oczywiście zachodzimy... no bo jak inaczej? 

Kawka piwo i... nalewka. Nie powiem... 

 

Niestety nawet Ania nie posiada właściwości punktu osobliwości i nie umie spowolnić czasu do zera. Idziemy więc dalej, choć nie miał bym nic przeciw by zostać tam na dłużej, albo w ogóle na stale?

Kapliczka na zboczu Jaworzyny Kokuszczańskiej.

Się napatoczył... Od razu piszę nie został zjedzony, lecz odłożony, grzecznie i bezpiecznie obok szlaku.
Zresztą dobrze się stało, bo wkrótce przekręciło tamtędy małe stadko chłopaków, którzy na rowerach pokonywali ten odcinek głównego szlaku beskidzkiego.

No cóż - Ania nie była by sobą, gdyby mając w pobliżu szczyt nie starała się na niego wejść - fakt że praktycznie nic tam nie ma - absolutnie jej nie zniechęca. Nie powiem - bardzo mi to imponuje.

Schronisko na Hali Łabowskiej

Zjadamy po porcji pierogów, popijamy piwem i udajemy się na zasłużony i już tradycyjny przy Ani


Leżing.

 

 

I tak sobie leżingujemy aż spostrzegliśmy że czas nam się niepokojąco skraca. Plan maksimum zakładał jeszcze przejście przez Runek i na Jaworzynę Krynicką, ale był już w pełni nierealny, nawet pomysł by iść na sam Runek a potem schodzić przez Wierchomle do linii kolejowej miał nikłe szanse powodzenia. Wybieramy szlak na samą Wierchomlę Wielką i łapanie busa. Nawet dobrze bo jeszcze ani ja ani Ania tym szlakiem nie szliśmy. 

 Fajnie zrośnięte drzewa.

 Kolejne miejsca widokowe

 I kolejne ciekawe drzewa

To właśnie wtedy dochodzi do naszej przygody z... niedźwiedziem? W pewnym momencie schodzimy ze szlaku pieszego i idziemy stokówką, nie żebyśmy błądzili bo to szlak narciarski, więc obaw o zbłądzenie nie ma , ale... kawałek dalej gdy idziemy granią małego jaru, słyszymy potężny rumor. Coś przesuwa się zboczem, Coś dużego i silnego, nie jest to stadko dzików, bo te widziałem nie raz, idą w pewnym rozproszeniu, tu zdecydowanie to pojedynczy obiekt. Nie jest to też jeleń. Jelenie także nie raz widywałem w podszycie i zawsze były odeń zdecydowanie wyższe, dobrze widoczne z daleka. Tym razem widać było tylko poruszane przeciskającym się pomiędzy krzewami ciałem, czubki krzaków. Nie powiem, poczułem niepokój. Podzieliłem się nim z Anią i razem, choć bez słów, przyśpieszyliśmy nasze zejście - tak naprawdę to odetchnęliśmy dopiero na szutrowej drodze. 


Wiatka w pobliżu przystanku busa.

Kolejne w moim życiu mineralne źródełko - kolejny raz z wodą dla desperatów - jak ktoś jest tak chory że już mu nawet taka woda smakuje - to albo mu pomoże, albo... już nie ma dlań ratunku ;)

I rzeczona w nazwie źródełka kapliczka

Docieramy do przystanku i jest... wtopa!!! Owszem jedzie tędy bus do Rytra, ale to bus pracowniczy! Pojedziemy nim jeśli poczekamy do 21! Nie ma też w sensownym czasie żadnej komunikacji do Piwnicznej, ani Muszyny, w ogóle nic nie ma! (Kononowiczu wybacz) - Ale za to łapiemy okazję. Bóg kocha wariatów! Nie uszliśmy dalej niż kilkaset metrów, już jedzie fajny SUV, wyciągam rękę, staje, uśmiechy, rozmowa - też turyści, też masa fajnych przygód, mnóstwo znanych szlaków, będzie fajnie spotkać ich kiedyś na szlaku, lub w schronisku - w schronisku fajniej, osuszyć jakieś piwa, podjeść to pierogami i można rozmawiać godzinami - świetni ludzie. Podwożą nas do Piwnicznej, pod samą kładkę, do przejścia mamy może trzysta metrów więc pozwalamy sobie na:

sesję fotograficzną

wkrótce zachodzi słońce.
Tak nie do końca, ale chowa się już za górami, nadchodzi zmierzch.

Na dworcu, kilku chłopaków z rowerami,pytam czy czekają na pociąg, czy to tylko takie ich miejsce spotkań. Czekają, jeżdżą tym pociągiem często - uff uspokajam się. Ania ma na rano do pracy - żartuję że w razie czego zawiozę Ją prosto pod bramę szpitala, ale wiecie żarty żartami, ale moja męska duma bardo by ucierpiała. Zresztą i tak cierpi, bo omal nie przesypiam Rytra, na szczęście Ania czuwa. Wysiadamy i idziemy na samochód - po drodze oczywiście jeszcze zakup energetyków - przede mną  kilkaset kilometrów jazdy! A przecież wczoraj miałem spływ pontonowy z moimi Synami, więc mam prawo być zmęczony.
ps. Spoko - następny wpis o spływie.

18 komentarzy:

  1. Wyjaśniło się co was tak wystraszyło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie - ale, na pewno miś był widziany w okolicach, bo dopukałem lokalsów przez fejsbuca

      Usuń
  2. Maćku!
    Ania to dziewczyna bardzo piękna, z klasą no i świetny kompan do górskich wędrówek.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - jest naprawdę wspaniała, a w górach czy na rowerze radzi sobie wręcz rewelacyjnie.

      Usuń
  3. Radość wędrowania, a zwłaszcza, gdy jest z kim dzielić tę radość:-)
    Mieliśmy takie wrażenie spotkania z grubym zwierzem przy zejściu z Dwernika, a piesek Maksio z podkulonym ogonem trzymał się nogi jak rzep.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że to właśnie było coś takiego. ostatnio mieliśmy podobną przygodę w Bieszczadach - ale o tym napiszę w swoim czasie.

      Usuń
  4. Lubię takie górskie źródełka. Świetna wyprawa, ile ciekawych miejsc!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha. Tam jest naprawdę ogrom pięknych miejsc, ciekawostek i źródełek.

      Usuń
  5. Coraz bardziej lubię ta Anie, super dziewczyna co wszędzie wejdzie. Brawo Ania :) no i twoja relacja również przyjemna. Pewnie ten mis tam byl i się czail, one ze Słowacji przychodza.
    Pozdrawiam Was

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Ania jest niesamowita, żebyś Ją na kajakach widziała...

      Usuń
  6. Miś czy nie miś, przygoda na sto dwa. Widziałam i słyszałam wieki temu miśka w drodze na Giewont. Byłam bezpieczna na Hali Kondratowej obok schroniska a on przechadzał się po bardzo odległym choć widocznym zboczu ale przygoda nie do zapomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, tu skończyło się na domniemaniach, ale za to tym większe emocje ;)

      Usuń
  7. Pogoda, trasa i dziewczyna piękne. Co chcieć więcej tej jesieni. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to akurat środek lata był, tylko ja mam taki "poślizga' w publikacjach - ale co do dziewczyny to pełna zgoda.

      Usuń
  8. Pamiętam tamten opis męskiej wyprawy. Taka koedukacyjna też przyjemna. Oj, by się połaziło ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że przyjemna, z Anią...
      Ale z kumplami była popijawa, co też swój urok niezaprzeczalny ma ;)

      Usuń
  9. Coraz bardziej emocjonujące są te Wasze wyprawy. Niedźwiedź na szlaku. No nie powiem, mieliście szczęście; by na niego trafić i by nie stanąć z nim twarzą w twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. domniemany... ale skoro w lokalnych mediach pisali o misiu co przeszedł od słowackiej strony i to doniesienia były tydzień przed naszym tam pobytem a kolejne kilka dni po powrocie stamtąd, to nie sposób gościa wykluczyć.

      Usuń