piątek, 27 lipca 2018

Turbacz

Miłosz w Gliczarowie Górnym. Pasuje go odwiedzić, a jak odwiedzić to i coś dodatkowo zobaczyć, a jak zobaczyć to pewnie gdzieś w góry, bo zamki i inne miejsca które nas interesują już dawno tu widzieliśmy. Od dłuższego czasu rozmawialiśmy z Marzenką o Turbaczu. Logistycznie leży dokładnie tam gdzie powinien, dojazd od nas jest prosty, dojazd stamtąd do Miłosza także, powinno się udać wyminąć większość korków, do tego jeszcze tam razem nie byliśmy.
A!
A padło hasło żeby zbierać punkty do odznak GOT. Myślę że to inspiracja Mikołaja, który coraz zuchwalej w środowisko wędrowców wkracza, a materialne potwierdzenie własnych osiągnięć to jednak nie byle co, niczym pagony na mundurze.   Co śmieszniejsze ja nigdy nie zbierałem takich znaczków - więc dla mnie to także swoista przygoda. Nieskromnie licząc złotą mam w kieszeni, ale w tym roku i tak zdobyć możemy tylko popularną i brązową. Wystarczy retrospekcja - kilka zdjęć na potwierdzenie przejścia i obecności w punktowanych miejscach, potem weryfikacja i już dumnie wypinamy piersi po odznaki ;-).

Zatem Turbacz. Marzenka już szuka lokali, dzwoni, rezerwuje, a tu niczym grom z zasnutego cumulonimbusami nieba (znaczy spodziewany, ale miało się nadzieję że nie walnie...)  na fejsie dostajemy wiadomość z GPN że oto od strony Kamienicy pozrywało kładki, zmyło szlaki i generalnie Gorczański Park Narodowy prosi żeby nie wchodzić. Kicha. Mamy jednak rezerwację od drugiej strony, w Obidowej. Telefon z zapytaniem.  
- Tak proszę przyjeżdżać, jest mokro ale szlaki na Turbacz drożne, od Turbacza do Starych Wierchów stale schodzą turyści. 

No to fajnie... Specjalnie mnie to nie uspokaja, planem awaryjnym na sobotę był powrót na krakowski Kazimierz, ale Marzenka wyraźnie woli w góry, ja też, tylko te ulewy mnie martwią, a mam doświadczenie co potrafią i jakie niosą zagrożenie w górach. Jednak jedziemy w Gorce. 

Zaplanowałem kilka tras alternatywnych, ale pada na Autostradę i Zakopiankę - potężne obłożenie ruchem, ale teoretycznie najszybsza. Fakt, zasuwam aż miło, ale nerwy trzeba mieć jak postronki, zwłaszcza że Krakusi to taka dziwna forma życia podobno inteligentnego, które uważa że permanentna zmiana pasa ruchu usprawnia przejazd. W mojej osobie znaleźli jednak godnego przeciwnika, a z racji iż mam samochód pełnoletni, nie zależy mi na unikaniu stłuczek, więc buraczki w błyszczących SUVach szybko zaprzestali zajeżdżania mi drogi. 

Przed Rabką zator, znaczy zator już za Zatorem. Na szczęście nawigacja Google ma informacje na bieżąco i kieruje mnie w jakieś paryje. W sumie to dobrze, bo sam od siebie pewnie nigdy bym się tam nie zapuścił, a tereny ciekawe, warto by kiedyś wrócić tam na piechotę lub rowerem. W każdym razie wypadamy już za Rabką i do celu zostaje nam kilkanaście minut.  

Wkrótce gościmy w Obidowej, Marzenka ordynuje popas, ale jemy sprawnie i  wypadamy na szlak. 

 Wejście na szlaki.
Tu nieco błądzę i zaczynamy wędrówkę całkiem nie tym szlakiem którym chciałem - ale przynajmniej honorowym bo to szlak narciarsko rowerowy im Olimpijczyków - więc z olimpijskim spokojem brniemy w koleiny wypełnione błockiem do wysokości kolana... na szczęście tylko miejscami.

 
 Przy szlaku, wypożyczalnia rowerów. Rzucam okiem na sprzęt - nie najgorszy, a miejsce urokliwie wkomponowane. Więc jak by ktoś chciał pośmigać po Gorcach na rowerze, to spokojnie może załatwiać sobie kwaterunek w Obidowej, a sprzęt będzie miał kilkaset metrów od noclegu. 


 A taki sam napis mamy w przedsionku, tyle że przywieziony z Gliczarowa. 

 Droga co i raz pląta się ze strumieniem.
by w pewnym momencie dotrzeć do punktu gdzie mostek został zerwany

 i
 Trzeba sobie radzić w taki sposób...

 We mnie to budzi jednoznaczne skojarzenia...wołam Marzenkę by jej pokazać.
Mikołaj zapytuje "ile macie lat?"... 
Młody człowieku, dopiero z wiekiem człowiek zaczyna doceniać prawdziwą wartość tego czy owego...
zwalonych drzew na ten przykład... 
;P

 Jedna z licznych bacówek w okolicy - część należy do leśników, ale część to własność prywatna osób zajmujących się agroturystyka - można je wynająć np. na imprezy.

 Jedna z tablic przy trasie narciarskiej "śladami olimpijczyków".
Pokazuję akurat tę, bo miejsce nosi nazwę Kałużna - co jest szczególnie adekwatne ;-)
 Na szczycie Rozdziele. Samotna skała, z napisem
który brzmi
 „Przez góry, lasy i debry uciekając od świata hałasów, umiłowali ciszę tych lasów. Strycharski”, prawdopodobnie wykuty przez Ignacego Jaróga z Nowego Targu 
Na szczęście eurokomuna ACTA2 nie uchwaliła i mogę linkować bezkarnie.
  Pod napisem znicze - widać ktoś nie mogąc odczytać napisu - fakt że mało czytelny - uznał iż oto mamy do czynienia z jakimś miejscem pamięci, albo o znaczeniu religijnym. 
Chwała za to - lepiej zaświecić znicz, przy zwykłej pamiątce, niż pominąć miejsce w którym trzeba się zatrzymać. 

 Calocera Viscosa 
(jakie szczęście że nie moherosa ;-D
czyli po naszemu Pięknoróg Największy. Rozpoznany w aplikacji Mushroom identyficator 

 Wreszcie pojawiają się widoki - do tej pory droga biegła przez las, było pięknie ale nie panoramicznie ;-)

 Blisko szczytu...

 I szczyt właściwy. 
Na górze kilka osób, w tym bardzo sympatyczna pani - idą od kamienicy, pomimo zamknięcia szlaku - mówią że jest bardzo ciężko, ale dali rade, teraz zastanawiają się jak zejść - Wyciągam mapę i wspólnie ustalamy najoptymalniejszą dla nich trasę.

 Jezu Ufam Tobie.

 I maleńka kapliczka na drzewie.

 A tuz pod szczytem - tajemnicza sztolnia! 
Znaczy na 99,99% czerpnia wody na potrzeby schroniska. 
Co nie znaczy że chętnie bym się tam nie zapuścił...
Mikołaj ma wątpliwości czy wsadzanie tam aparatu nie jest ryzykowne - no owszem jest, ale hammer powinien wytrzymać upadek a ja dzięki temu miał bym uzasadnienie żeby wejść w tę czeluść.
Niestety aparat nie chce upadać, i nici ze studnioznawstwa, a Marzenka już nawołuje... 


 Schronisko pod Turbaczem.
 Małe muzeum górskie - zwiedził bym chętniej więcej z tej ekspozycji, ale schronisko objęte jest prawem gleby i jakieś dwie dziewczyny rozkładają już tam swoje bety, nie chcę im zakłócać... 



 Kurna... ale mi dobrze! 

 Kawa - niezła ale za dużo, wylać szkoda, a za chwile już traci smak! 
Szarlotka - porcja śmiesznie mała, w smaku niezła... ale ta mikroskopijność...
Wbijamy pięczątuchy, kupuję sobie wpinkę pamiątkową, już kolejną (chyba czas je wypiąć z plecaka i wpiąć w wampum na ścianie). 
 A potem ruszamy na szlak...

 Schronisko z innej perspektywy



 Polana papieska i ołtarz.
Tu pierwszy raz, na dziesięć lat przed Vaticanum II Karol Wojtyła odprawił mszę przodem do wiernych. 
Osobiście jednak jestem zwolennikiem Rytu Trydenckiego, więc dla mnie to miejsce ma wartość ze względu na swoje piękno i uduchowienie a nie ową historyczną mszę. 

 Zabawiliśmy na szczycie Turbacza i w schronisku zbyt długo - nie ma szans nie zejdziemy do Obidowej przed zachodem słońca... 

 Straszę Marzenke, że jeśli słońce zajdzie, to będziemy musieli wzywać GOPR i nawet pokazuję jej stosowna apke w hammerze, bo albo zabłądzimy i spadniemy w przepaść, albo nas wilcy zjedzą (ba nawet były stosowne ślady w błocie odciśnięte... choć może należały do wielgaśnego goldena którego widzieliśmy w okolicach schroniska? ;-) ).

Obidowiec
 Po drodze jeszcze miejsce w którym roztrzaskała sie sanitarka 
 Jak się ktoś dobrze wpatrzy - to po prawej stronie u dołu obok księżyca dostrzeże Marsa.
Jest ciemno - słońce zaszło, do tego idziemy lasem, więc jest jeszcze ciemniej a na dodatek głównie parowami w jakie zamieniają się drogi systematycznie wymywane przez deszcze - zatem jest potrójnie ciemno. 
Jak najdłużej staramy się nie dobywać latarek, bo mam świadomość że w ich świetle nasze oczy szybko przestaną widzieć cokolwiek poza jasnymi wyznaczonymi przez nie kręgami. 
Ale w nieskończoność się nie da. 
Lampke bierze Mikołaj i ja - Marzenka w środek, staramy się trzymać zwartą grupą - co pewien czas dajemy sobie z Mikołajem zmiany na szpicy, bo prowadzący bardziej się męczy od  idących za nim.

Wkrótce jednak dostrzegamy światła z dolin - nic nie pomagają, ale dodają animuszu. 
Po drodze jeszcze przygoda z bacówką, którą mylnie bierzemy za schronisko na Starych Wierchach.   
Ale po kilkuset krokach


 Jeszcze koczują wewnątrz ci z prawem gleby i ludzie z pola namiotowego - ale reszta pozamykana - wbijamy do środka by wbić stępelki, pozdrawiamy obecnych i ... znikamy w ciemnościach. 

Wkrótce jednak las się kończy, zaczyna wiejska droga, już słychać psy, już widać światła uliczne... gdzieś szumna i gwarna impreza grillowa... pół kilometra i jesteśmy na kwaterze. Cichaczem by nikogo nie zbudzić, ładujemy się pod prysznic, zalewamy jakieś zupki w brykietach, pijemy przywiezione z Tarnowa piwko i układamy się w kojach - trudno usnąć - wciąż przeżywamy emocje ze szlaku - ale nawet bezsenność po takiej przygodzie ma swoje uroki. 

w/g Mapy Turystycznej  - możemy sobie zapisać 31 punktów GOT (ponad połowa na odznakę popularną) 


34 komentarze:

  1. Turbacz jeszcze przede mną. A odznaka mała złota GOT - potwierdzona wpisem do książeczki :) Fajna sprawa. Kiedyś z dziećmi na koloniach miałam taką rozmowę: chodzić po tych górach po jakiś znaczek? Po co? A po kilku dniach: Proszę Pani, a dzisiaj ile punktów zdobyliśmy? Dzieciaki się wciągnęły a potem dumne odbierały odznaki popularne. Fajną mieliście przygodę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie Turbacz to powrót. Jest jednym z tych miejsc do których zabiera się od nas początkujących łazików.

      Takie zbieranie punktów bardzo wciąga.

      Usuń
  2. Może i my kiedyś tam zawitamy? tak, deszczu za dużo, Sanem płynie błotnista breja, może dziś uda się dzień bez ulewy; dobrze, że nie zagrzebaliście się w jakiejś błotnistej kałuży, i byliście dzielni, wędrując w ciemnościach; mam w domu stare odznaki mężowskie z lat 70-tych, a książeczkę got synkowie mali jakoś zużyli; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę razy było blisko. Miejscami jak wbijaliśmy kije w rozmiękłą breje, ślad błota zostawał znacznie powyżej kolan. Trzeba było bardzo uważać. Na szczęście w Mikołaju mam rewelacyjnego towarzysza takich przygód, jak ja nie wyszukam najlepszej ścieżki to on, więc co najwyżej ubłociliśmy buty nieco powyżej podeszew.

      Usuń
  3. podobno na Starych Wierchach szarlotka większa i lepsza ;P nie wiem, bo nie jadłam w żadnym z tych punktów, wystarczy, ze mnie rozczarował słynny żurek na Turbaczu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było nam dane zakosztować ;-(
      znaczy trzeba wrócić :-)

      Usuń
  4. I pomyśleć że byłam w tylu schroniskach, a w tym na Turbaczu jakoś mi się nie udało...
    Gratuluję wyprawy...I przepięknych przeżyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez byłem w mnóstwie schronisk ale przecież nie wszędzie. Jest po co żyć ;-) i po co łazić.

      Usuń
  5. Już się zobaczyłem, jak dźwigam swoją ukochaną przy tym strumieniu :) Tyle pięknych wspomnień mam z Turbacza. Ostatniego wejścia niestety nie dokończyliśmy z powodu ulewnego deszczu. Ale mamy nadzieję tam jeszcze wrócić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słodki ciężar...
      A przygoda fajna i dobrze wpływa na morale rodziny ;-)
      Z gór przy deszczu trzeba zwiewać, pamiętam jak schodząc z Baraniego (pobliże Huty Polańskiej) dosłownie spływaliśmy w potokach błotnej mazi - dobrze że nikomu nic się nie stało. Wtedy byłem młodym wyćwiczonym człowiekiem, ale byli z nami też starsi, jak to na wypadzie PTTK.

      Usuń
  6. Witaj Macieju.
    Jak zwykle niezwykle. Lubię czytać twoje wpisy, gdyż nie znam stron o których piszesz.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dobrze było by poznać - warto. Jak byś zamierzał kiedyś jednak te strony odwiedzić, to daj znać, zapraszam na piwo do "Baru Pod Cyckiem"

      Usuń
  7. Myślę, że gdybyś upuścił Marzenkę do tego strumienia, to byłaby Ci wdzięczna po wieki. Nie wiem, jaką mieliście pogodę/temperaturę, ale na Warmii nawet wyjście po piwo do sklepu, to ekstremalna wyprawa. PS. Coś ze mną nie tak, gdyż skojarzenie przyszło dopiero za trzecim razem:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w Gorcach czeto wieje, nie tak jak na Babiej czy w Tatrach, ale często, potoki zaś zimne, więc można mówić o naturalnej klimatyzacji - piekłem był powrót.

      Upuścić Marzenkę? przenigdy! Wskoczyć razem z nią do wody, to owszem, ale nigdy inaczej.

      Usuń
    2. To właśnie miałem na myśli. Chyba nie pomyślałeś, że sugerowałem plaśnięcie Ukochaną o mokre kamulce? :))

      Usuń
    3. Rzeczą jasną jest... Miałem stosowne myśli, jednakowoż z racji na fakt iż nabawiłem się już kiedyś zapalenia pęcherza chodząc w mokrych spodniach, porzuciłem te plany ;)

      Usuń
  8. Turbacz to piękne miejsce. Trzeba będzie tam się wybrać bo byłem tam lata temu. Ja po zmroku chyba bym się nie odważył wędrować. Zawsze wychodzę wcześnie rano żeby tego unikać ale te kolory nieba przy zachodzącym słońcu - niesamowite. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo mieliśmy wybór - powrót na Turbacz też był by po ciemku. A nawet sprzętu do spania na glebie nie mieliśmy. Na szczęście i ja i Mikołaj to starzy harcerze jesteśmy więc nocne marsze mamy przećwiczone. Inna sprawa że jakimś bardziej skalistym szlakiem tez bym się obawiał.

      Usuń
  9. Obudziły się moje wspomnienia z Turbacza w deszczu przez laty. Bodaj dwudziestu.
    Ale punkty - potęga. Nigdy ich nie zdobywałam. Może szkoda, ale czasu nie cofniesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja...
      ale cóż, czego się nie robi dla rodziny?

      Usuń
  10. Nie znam Turbacza, ale miło się mi z Tobą oglądało i świat zwiedzało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda ze "przejrzystość była mglista" bo widziała byś kilka naprawdę pięknych panoram na tatry.

      Usuń
  11. Cudowne widoki! Uwielbiam góry, tylko tam można zobaczyć tę przepiękną przyrodę i poczuć ten klimat <3

    https://bitasmietanka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Natalio!
      Klimat gór rzeczywiście można poczuć wyłącznie w górach, ale już co do przyrody, to choćby Wojciech (który jest osobnikiem silnie Biebrzniętym i sPodlasiałym)może wejść z Tobą w polemikę ;-)

      Usuń
  12. Zawsze staram się tak zaplanować trasę, żeby przed zmrokiem wrócić. Jakoś nie bardzo przekonują mnie nocne wędrówki, choć na pewno jest potem co wspominać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plany to owszem i były... Ale wyszło jak zwykle ;-)

      Usuń
  13. Kiedyś, nie powiem jak to było dawno, bywałam w Gorcach prawie co roku. Po drodze na Turbacz sypialiśmy w chatce pasterskiej: na sianie, na deskach - jak się dało. Były dwie takie chatki nie zabite dechami przed wędrowcami. I się dało. Ina wieczerzę przygotowywało się wspólne "koryto". A teraz mam piękne wspomnienia, ale już bym nie wylazła pewnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje współczuć tym co nawet wspomnień nie mają.

      Usuń
  14. oj dawno nie odwiedziłam tej pięknej góry, a tak ją lubię...
    miłego dalszego wędrowania>)))

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo miło wspominam Turbacz. Fajne schronisko i otoczenie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń