czwartek, 19 lipca 2018

Do Krakowa na zapiekankę

Znajoma, skądinąd mega fajna osoba, zasugerowała Marzence że jak zapiekanka to tylko w Krakowie i to na Kazimierzu i to w "Okrąglaku" czyli na Placu Nowym, czyli w "zapiekankach na Maksa" bo tam i tak innych nie ma (z tego co zauważyłem). 

Czy warto do Krakowa śmigać na zapiekanki? Z Marzenką to warto, nawet po torebkę frytek! A tak w ogóle to przy okazji tej zapiekanki kawałek Kazimierza zobaczyć można. A lata już tam nie byłem! Co prawda Kraków jest oberkonserwatywny, a w Krakowie swoją konserwą wyróżnia się Kazimierz, więc teraz czy lat temu dwadzieścia... jaka to różnica? Faktycznie - zastałem wszystko tak jak bym był tam wczoraj... no może samochody zaśmiecające okolice Synagogi Tempel, nieco nowsze, ale swą obecnością przeszkadzają tak samo jak starsze.   

A tak w ogóle - to śmignęliśmy Vojagerem  i przyznam się nieskromnie że plan miałem świetny, choć przyszedł mi do głowy w ostatniej chwili. Zamiast jechać na MDA, po prostu wysiedliśmy w okolicach  Jubilata i dalej poszliśmy bulwarami. 
O zobaczcie sami. 


Zobacz trasę w Traseo

 Rzeczone bulwary rzeczne, a rzeka to rzecz jasna Wisła.

 Informacja Turystyczna Powiśle - Taka sobie, do naszej tarnowskiej to się nie umywa.

 smocza jama

 I kolejny spiżowy pieseł - nie powiem fajny, ale po Kazimierskim (tym razem z Kazimierza Dolnego - choć też nad rzeczoną rzeką Wisłą) Werniksie - już tak nie wzrusza. 

 Łajba piracka... 

Ale my śmigamy na Skałkę. 
W kryptach zasłużonych (przynajmniej nikt nie powie "idę a...leją zasłużonych" (genialny pomysł Smolenia... który wszak także jest zasłużonym i to bardziej niż niejeden co w tejże glorii chadza - no ale dość dygresji ) już bylismy, ale nie udało mi się wtedy pokazać Marzence urokliwego "korytarza" prowadzącego w kierunku kościoła Św. Katarzyny (tak dobrze kojarzycie - znanego z kultu św Rity - ale o tym przeczytacie na zaprzyjaźnionym blogu Wiersze Wycieczki Wspomnienia).

Tymczasem wciąż jesteśmy na Skałce i idziemy zakosztować wody "zdatnej do picia" (odbija nam się potem szczawianami przez najbliższe 12 godzin - ale w ramach pokuty może być)
 Ot owo wzmiankowane źródło... 
Z figura św Stanisława (przed męczeństwem, alibo już po, gdy się był zrósł na powrót - bo jakże tu mistrzowi Kadłubkowi nie wierzyć, zwłaszcza gdy o członkach do, nomen omen, kadłubka na powrót przyrastających pisze?!)  

 I kościół sam w sobie - Straszy barokiem, ale trudno. 

A potem wzmiankowanym wyżej przesmykiem, idziemy wprost na Plac Wolnica.
"Wolnica" to mianownik nie dopełniacz jak wielu sądzi!
 I oto kazimierski ratusz - obecnie muzeum etnograficzne.


 A wiecie że miano "wolnica" odnosi się do prawa pozwalającego  raz w tygodniu handlować mięsem poza jatkami? ... tak tak, drodzy ziomale,  ograniczenia w handlu to wcale nie jest współczesny nam wymysł...

Koniecznie musiałem Marzenkę zabrać na kładkę akrobatów. 
Znaczy jest to kładka im. Ojca Laetusa Bernatka (inicjatora budowy Szpitala Bonifratrów)
ale dziś chyba każdy Krakus kojarzy hasło "kładka akrobatów" lepiej niż "kładka Bernatka".
 
 Kędziora w formie czystej! 
Fizyka na usługach sztuki, a poniekąd także sztuka na usługach fizyki - fenomenalne miejsce by wytłumaczyć dzieciakom czym jest środek ciężkości i jak to działa w praktyce... Ciekawe ilu nauczycieli skorzystało z tej okazji? 

e
 I my... przy tej dziewczynie i tak czuję się jak bym w chmurach stąpał, więc jakoś mi blisko do tych postaci zawieszonych pod niebem...

 A właśnie chmury... 
widzicie jak się zbierają? My też to widzieliśmy, ale już nic poradzić nie można było - Putin zapewne cały zapas jodku srebra wysypał przy okazji mundialu...
A propos - to na zdjęciu to stara zajezdnia tramwajowa. 
Sępy, nie chcą użyczyć Tarnowowi jednego zabytkowego wagonu na Wałową... 



to jedyne zdjęcie bo sekundę potem...
 Ledwie udało nam się dobiec na Plac Izaaka (w poszukiwaniu inkryminowanych zapiekanek - może nie do końca najkrótsza droga ale... tam były parasole) 

Pod którymi przetrwaliśmy największą nawałnicę, by potem dobrnąć pomiędzy kałużami do.
 Placu Nowego - okrąglaka i zapiekankodajni "Na Maxa".
Fakt, zapiekanki rozmiarów więcej niż słusznych, w smaku całkiem jadalne.
Ps. widoku nas pochłaniających owe arcydzieła sztuki kulinarnej Wam... oszczędzimy ;-)
 
 A tu się przeciera...
Nie na długo co prawda, ale jednak.
Jest szansa na dalszy spacer.


 Przynajmniej udaje się dotrzeć pod Synagogę Tempel.
 
 Jak zawsze makabrycznie obstawioną złomem.

 Pragnę też wyrazić wyrazy (niedowyrażenia) w których opisuję zachwyt nad inteligencją, mądrością i poczuciem urbanistycznego ładu osób które tu postawiły ów słup ogłoszeniowy. 
Oby w ramach wdzięczności niebiosa przez całą wieczność raczyły je widokiem gościnnie otwartej sławojki. 

 I potem znów się rozlało...
 A my do sklepiku z pamiątkami i wybieramy i przebieramy i czekamy aż się wyleje.
przestało.
No to my na spacer...
I znów leje... 
Ale ubaw...
kto by się spodziewał?...
Ale czasami przestaje...
Stosujemy taktykę żabich skoków, niczym Jankesi na Pacyfiku - nie rozglądamy się na boki. Analizujemy tylko czy uda nam się dotrzeć do kolejnego w miarę zadaszonego punktu, nim nadejdzie kolejna fala deszczu. 
Hop, kic kic, szur i uff...
raz drugi, trzeci, docieramy do podcieni na rogu Westerplatte i Lubicza, stamtąd pod ziemią na plac przed Pocztą, i na pocztę  - kartkę wysłać.

 I wreszcie Plac Jana Nowaka Jeziorańskiego, a na nim ciekawy pomnik Ryszarda Kuklińskiego.

A potem znów w "padziomkę" i... niestety... pociąg był odjechał 20 minut temu, do następnego czekać musimy pół godziny. Ale jest Voyager i właśnie odjeżdża - rzutem na taśmę wpadamy do wnętrza autokaru, kupujemy bilety i ... to była najgłupsza decyzja jaką podjęliśmy od lat! Znaczy my nie wiedzieliśmy że ona jest głupia, póki się głupia nie okazała. Otóż kierowca usłyszał w radiu że jest wypadek na A4 i  że zrobił się spory korek - zatem wybrał rozwiązanie genialne swoim zdaniem i postanowił via Wielicka jechać na węzeł Targowiska...
Rany! Przecież jest tuż po trzeciej po południu! Szczyt szczytów komunikacyjnych - już do Prokocimia dowlec się to była męka, a przed nami Wielicka! 
Średnia prędkość do Wieliczki wychodziła nam około 5 km/h... 
Potem było już ekspresowo - do samego węzła - miejscami udawało się rozpędzić ponad 30 na godzinę! Pomijając półgodzinne stanie na światłach tuż przed łącznikiem na autostradę, przemieszczaliśmy się naprawdę szybko... 
W domu byliśmy na siódmą wieczorem!!! 
Czekając na pociąg, i zakładając że była to zwykła osobówka, zatrzymująca się nawet tam gdzie ostatni pasażer wyemigrował dekadę temu jesteśmy dwie godziny w plecy! Nauczka na resztę życia! 

Ale ogólny bilans wypadu - więcej niż pozytywny!

24 komentarze:

  1. 1. Jak widzę, nie tylko ja miałam problemy z wciskaniem się aut w kadr. Czyli to chyba stała przypadłość Kazimierza.
    2. No, Kędziora jak się patrzy!
    3. Byłam tam niedawno, ale mam braki w zwiedzaniu - do powtórki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 - Auta w pewnych miejscach to koszmar, nijak nie idzie ich wykadrować.
      2 - ;)
      3 - my też.

      Usuń
  2. Piękne miejsca. Muszę zapamiętać i też je zwiedzić. Niestety auta a nawet ludzie w kadrze to problem każdego, nawet amatorskiego fotografa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazimierz to niezwykłe miejsce i koniecznie trzeba tam trafić.

      Usuń
    2. Mam je w życiowych planach. Rodzice, mąż mój byli - jeszcze ja zostałam.

      Usuń
  3. Podróż za jeden uśmiech :)od parasola do parasola. Fajna wycieczka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pracuję całkiem blisko opisywanych miejsc, ale żebym tam bywał w ramach krajoznawczych spacerów, tego sobie nie przypiminam, no... może raz, jak znajomi z Łodzi przyjechali, tak z.....15 lat temu. Kraków, dla Krakusa (nawet "przyszywanego"), to jak Tatry dla Górali z Zakopanego. Są, może nawet pikne, ale "...za cym tam panocu łazić?!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często spotykana postawa. Choć ja w moim Tarnowie to co i raz jakieś ciekawe miejsca wynajduję i spacery zawsze były dla mnie atrakcją.
      Ale nie raz spałem w agroturystykach u "górali" co to Tatry świetnie znali, tylko z opowieści turystów ;)

      Usuń
  5. Witaj Macieju.
    Bywałem w Krakowie kilka razy. Najbardziej mi odpowiadała taka mała chińska knajpka na Kazimierzu. Znośnie też było w Chimerze.
    Za zapiekanką nie przepadam, ale z braku laku i kit dobry.
    Pozdrawiam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te żydowskie na Kazimierzu kojarzę, chińskiej nie, te to bliżej uczelni spotykałem.
      Osobiście wolę burrito lub kebaba (ale burrito lepsze), skoro jednak miały być tak rewelacyjne...
      Życie dopisało postscriptum, to jednak nie TE zapiekanki, tylko jakieś inne w pobliżu... No to trzeba będzie wrócić ;)

      Usuń
  6. Znakiem tego postu, to ja dawno w Krakowie nie byłem, gdyż gdy byłem, to tego wszystkiego jeszcze nie było. Fajnie, że zabrałeś Miłą na randkę, ale gdy raz jeszcze motywem przewodnim będą zapiekanki, to adres jest tylko jeden: Olsztyn Główny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy że starszyś od Kazimierza ? ;)
      Z tego co ja pamiętam "okrąglak" na Placu Nowym i targ staroci tam były ... "Od zawsze".

      Usuń
  7. Najlepsze zapiekanki to w Jastrzębiej Górze jadłem. Lokal nie pamiętam jak się nazywał ale było smacznie i dużo. Będąc tam na urlopie kilka lat temu to przy tych zapiekankach spędziłem chyba więcej czasu niż na plaży. Codziennie próbowałem innego smaku i wszystkie były wyśmienite! Jeśli chodzi o Kraków to dawno nie byłem i jakoś te korki w Krakowie sprawiają że chyba zbyt szybko tam nie pojadę. Choć kto to wie co tam żonka wymyśli w jakiś weekend. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pociągiem... I po korkach.
      Jastrzębią Górę znam, byliśmy tam ale już lata temu i to pobyt z wyżywieniem, więc na zapiekanki "placu" nie było ;)

      Usuń
  8. Myślę, że każdy pretekst dobry, by wybrać się do Krakowa. Niestety, jak w większości znanych i odwiedzanych miejsc, w kadrze zawsze będą samochody i ludzie. Ludzi czasem spłoszy deszcz, z samochodami gorzej :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie mało kiedy psują kadr, ale samochody bardzo. Najwyższy czas, uporządkować tę kwestię. W wielu eurooejskich miastach jest zakaz wjazdu do historycznego centrum, lub parkowania obok historycznych obiektów.

      Usuń
  9. Byłam w Krakowie nie tak dawno w sumie, bo w czerwcu ubiegłego roku. Akrobatów nie widziałam bo i o nich nie wiedziałam. Ale i tak pokazałeś znany wszystkim Kraków z zupełnie dla mnie nieznanej strony ( tzn. smocza jama i Wisła tak :) ). A deszczowe chmury chociaż groźne, to zawsze "robią" fajne zdjęcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem stosunkowo często acz nie zawsze w spacerowych celach ;-).
      A Kazimierz to jednak coś z rodzaju must see, a z centrum Kazimierza do Wisły kroków parę, a tam już kładeczka - jak będziesz następnym razem nie omieszkaj, warto. A ja postaram się jeszcze kiedyś wybrać i pokazać Wam np. Podgórze, Tamkę lub Salwator.

      Usuń
  10. Każdy powód dobry, by wpaść do Krakowa. Warto przy okazji wpaść na kawę do Singera na Kazimierzu (lokal ciemny, na randkę z żoną się nadaje). Ktoś tu wspomniał o Chimerze - uwielbiam ją, ale ona nie jest na Kazimierzu (chyba, że jakaś jej filia). A sam Kazimierz chcę jeszcze raz zobaczyć, na spokojnie i po mojemu, bez tzw. spinki. Zachęciłeś mnie zdjęciami. Pozdrowienia dla Was obojga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem tak gdy Marzenka robiła w Krakowie aplikację prokuratorską, miałem każdorazowo 6 godzin na szlifowanie krakowskich bruków.

      Usuń
  11. Świetnie, bo pokazałeś miejsca w Krakowie, w których rzadko bywam.

    OdpowiedzUsuń