No może nie wszystkie - ale część na pewno. Jest silne parcie na południe, w kierunku ciepłych krain, trochę to dziwne w sytuacji pseudozimy, ale parcie jest i cóż na to poradzić?
Plany są ambitne - Lubinka! Całkiem spore wzniesienie w obrębie Pogórza Ciężkowickiego, do tego z imponującą ilością podjazdów i zjazdów. i czasem policzonym w sam raz - czyli że spokojnie zdążę pojeździć i jeszcze do domu wrócić... tyle teoria. a praktyka?
A praktyka pokazała, że pociąg się może spóźnić, opona z dętką się mogą przebić, A bycie razem okaże się tak fajne, że minie chęć do zdobywania szczytów, za to pojawi się ochota na zwykłe wspólne jeżdżenie ot tak sobie a potem na wizyty towarzyskie.
Zacznijmy wszakże od początku.
Ludzie psioczą na internety, na media społecznościowe na to że jesteśmy tylko własnymi awatarami itd. itp. - cóż na to powiedzieć? Chyba nie warto nic mówić - od początku ludzkości pojawiali się moraliści wszelkiej maści, którzy załamywali ręce, głosy i rozdzierali odzież nad "upadkiem kultury", "tą dzisiejszą młodzieżą" i "w ogóle". Szczerze mówiąc średnio ich sobie dobieram do serca, ale wpływ na maluczkich mają przemożny i złowrogi. Tymczasem sprawa wygląda tak że dzięki internetowi poznałem sporo świetnych osób, z którymi raczej nie wszedł bym w kontakt bo nie mieliśmy żadnych wspólnych punktów zaczepienia. Teraz już znam Bikersów, znam rowerowych Sokołów ale też tych od Nordic Walking. Wspólne wyjazdy, imprezy, ogniska, plany... o tak planów to mamy tyle że terabajtowe dyski małe, aby to pomieścić ;)
Pierwszy wyjazd z Sokołami mam już z głowy, taki inauguracyjny, nawet nie ma o czym pisać - jazda znanymi co do dziury drogami, ognisko - ja urywam się do domu, jeszcze zakupy, potem praca - taki los - ale już są pierwsze znajomości, pierwsze odczucia - że ta grupa mnie akceptuje i że ja... akceptuję tę grupę! A potem znów cały tydzień rozmów na FB, Messengerze i im podobnym, po to by w sobotę ruszyć na szlak.
Zobacz trasę w Traseo
Naszym przewodnikiem jest Marek - to on lideruje grupie na trasie. Tak jest dobrze, ma o tym pojęcie, zna świetnie drogi i co najważniejsze jest akceptowany a jego decyzje nie wzbudzają kontrowersji. Można powiedzieć że zaczynamy tworzyć tandem - Marek jest przewodnikiem drogowym, a ja swoistym rowerowym Cicerone - który o każdym miejscu ma coś do powiedzenia. Razem wypada to całkiem zgrabnie.
Ruszamy spod dworca - tak w ogóle to cholernie mało ostatnio zdjęć robię, ale co innego gdy jedzie się samemu, a co innego gdy z kimś. Ponadto towarzystwo raczej skłania do rozmowy i żartów, niż do indywidualnego działania.
Ale nic to jedziemy - przez "Marcinkę" a niby czemu nie? - no to skoro "Marcinka", to i ruiny... no bo jak inaczej?
Ela, Kasia , ja wewnątrz wieży studziennej na zamku w Tarnowie... na runach zamku Leliwitów i Tarnowskich.
A potem zwiedzanie kościółka w Zawadzie - spotkanie z ekipą skautów z Radomia - mocna grupa! - popas przy figurze św.Marcina, naprawa dętki tamże i dalej w drogę!
PORĘBA RADLNA
To już druga taka kapliczka w tej miejscowości. Może nie rzuca na kolana artyzmem, ale zmusza do szacunku za ilość włożonej w metaloplastykę pracy.
Kawałek dalej kapliczka domkowa.
A jeszcze później spotkanie z ... Biskupem Salaterskim który jak gdyby nigdy nic, popylał z kijami w przeciwną stronę!
Omijamy ruchliwą trasę Tarnów - Tuchów. żadna radość unikać kolizji z odzianym w stal zakutym łbem za kierownicą. Marek wybiera rozwiązanie najsensowniejsze: Piotrkowice - Łowczów - Buchcice - Tuchów.
BUCHCICE
Samotna lipa - jej towarzyszka padła - być może nie zniosła zabiegów konserwatorskich?
TUCHÓW
Sanktuarium Matki Bożej Tuchowskiej
Ołtarz polowy
dziedziniec i my (łotr BlackView zgubił ostrość) - jeszcze w zeszłym roku dziedziniec był pięknie ocieniony lipami... jak widać zostały po nich pniaki - nie rozumiem tej decyzji. Moi znajomi z Tuchowa także jej nie rozumieją.
Wnętrze Sanktuarium
A to już św. Jakub i kościół pod tym wezwaniem za plecami figury
Ratusz tuchowski
A potem - cóż - jedziemy do znajomej Sokołów z Tuchowa - dla mnie będzie to pierwsza wizyta u tej uroczej osoby. W sumie mieliśmy się spotkać w Czardaszu, ale zaprosiła do siebie - dziewczyny kupują ciastka. Będzie impreza. Z Lubinki ewidentne nici - ja do domu już nie jadę - nie ma sensu, posiedzę chwilę i śmignę prościutko do pracy, zostawiając sobie margines na zakupy w Biedronce.
Rozmowa się klei - naprawdę świetni ludzie. Ale kawa wypita, trzeba jechać dalej. Zostały dwie godziny - to wcale nie za wiele - muszę być ciut wcześniej więc godzina 45 minut, chwila na zebranie więc półtorej godziny, trzeba policzyć jakieś 15 minut na zakupy (kolejki do kasy - jak się okazało miałem dobre przeczucie) czyli została godzina i kilkanaście minut, dam radę - ale trzeba będzie ciut cisnąć...
Do tego jeszcze mam scentrowane koło (to w ogóle cała historia - kiedyś opowiem) - więc póki jadę pod Garbek - na zdjęciach niżej, kapliczka i cmentarz z I Wojny -
Meszną Opacką i Lichwin jest super! Ale potem przychodzi zjazd... nie jeszcze nie teraz napiszę kiedy! Ale jak przyjdzie - to stale czuję takie jeb-jeb w tyłku z boku na bok... koszmar!
MESZNA OPACKA
Takie widoki!
i takie
LICHWIN - ŁAZY
I kolejne straszliwe dziedzictwo tych ziem - cmentarz wojenny nr 159
A potem ... jeszcze do góry, jeszcze ciut, jeszcze odrobinka. Nogi bolą, ale wysokość trzeba zdobywać, a czasu na spacerową jazdę nie ma. Ale już mijam Lichwin, za chwilę Rychwałd i......
siup...
jadę
w dół
prędko...
jeb-jeb
jeb-jeb
jeb-jeb
Koło bije na boki, wpierw rzuca mi lewym pośladkiem, potem prawym, potem drgania przenoszą się na kręgosłup.
Kręgosłup transmituje je na czaszkę
mózg obija się o kości...
czekam kiedy pojazd się rozsypie...
PLEŚNA
W biegu fotografuję Rotundę - teraz to już całkiem inny obiekt, charakterystyczny półkolisty wykusz przetrwał ale reszta... tak umierają legendy! ;)
Dalej sunę w dół, prawie bez hamowania dopiero za Pleśną lekki podjazd, ale kręcę prawie bez wysiłku, teraz wspomaga mnie wiatr.
Ostatnie co mijam w Rzuchowej to cmentarz z I Wojny nr. 196, pięknie położony na wzgórzu - choć wzgórze okrutnie zakrzaczone!
A potem podjazd pod Koszyce Małe i znów zjazd praktycznie pod samą... Biedronkę ;)
a tu koszmar. jakaś kobieta - tak to zawsze są kobiety - mężczyźni mają to inaczej zorganizowane - wpierw pakuje zakupy w reklamówkę, potem orientuje się że ma na dnie tej reklamówki pieniądze - więc wypakowuje wszystko, wyjmuje portfel - odzywa się telefon - rozmawia... O żesz ty !!!!!!!!!!
Udaje się jej zapłacić!
a tu koszmar. jakaś kobieta - tak to zawsze są kobiety - mężczyźni mają to inaczej zorganizowane - wpierw pakuje zakupy w reklamówkę, potem orientuje się że ma na dnie tej reklamówki pieniądze - więc wypakowuje wszystko, wyjmuje portfel - odzywa się telefon - rozmawia... O żesz ty !!!!!!!!!!
Udaje się jej zapłacić!
Podchodzi następne nieszczęście, także płci żeńskiej, po kolei przy kasie sprawdza ceny jakieś setki produktów! Połowę kupuje, połowę nie, ale idzie z tymi co ich nie kupiła, by je odnieść i dobiera po drugiej sztuce tego co tak! Nie wytrzymuję - robię jej uwagę! Oburza się!
- "No ale o co panu chodzi?! "
- czemu pani sobie nie sprawdziła cen w czytniku - jest tam na ścianie?!
- "no wie pan, mam prawo sprawdzić w kasie"
- a ja mam prawo nie stać jak głupi pół godziny!
- "niech pani skasuje tego pana, skoro się mu tak śpieszy" mówi z tym babskim charakterystycznym fochem - czuję że zaraz chwycę ją za klaki i wytarzam w kałuży
Na szczęście dziewczyna w kasie szybko wrzuca moje zakupy (dwie bułki, konserwa i polaris z magnezem) - płacę kartą i wychodzę. Jeszcze tym razem nie pójdę siedzieć za naruszenie nietykalności cielesnej jakieś XXXX... ale co mnie nerwów kosztowała to moje - w pracy jestem na 7 minut przed zmianą! Czyli ostatni, de facto, dzwonek. A mogłem być 15 minut wcześniej w tempie spacerowym!
Ps. Ela, Kasie i Bożena - mają całusy od kolegów z pracy którym podesłały wraz z moją osobą kilka ciastek z naszej imprezy - pyszne były.