środa, 28 lutego 2018

Św Maciej w Lanckoronie

Znaczy ze mnie żaden święty, ale Maciej to i owszem. A jak głosi stare przysłowie, które podobno się sprawdza... W sumie to ma prawo się sprawdzać, jak w drugiej połowie lutego robią się siarczyste mrozy i pada śnieg, to znaczy że mamy do czynienia z masami powietrza znad Skandynawii albo znad Syberii - czyli zawsze są to rozległe wielodniowe zjawiska, zatem... No tak pora na przysłowie: "Święty Maciej zimę traci albo ją bogaci", mówcie co chcecie ale w tym roku to Maciej przeszedł samego siebie.

Koniec ferii, a tu dopiero śniegiem rzuciło, i mrozami ścisnęło - no usiedź tu człowieku w domu! Nie wysiedzisz! A jak nie wysiedzisz to ruszyć się trzeba - pewnie padło by na coś bliżej, ale Ikroopka  takiego smaku narobiła... 
Pokazałem zdjęcia Marzence i już nie było odwrotu.

Jazda spoko - Autostrada do Krakowa przejezdna, jechało się szybko i płynnie - trochę gorzej wypadło na "Zakopiance" bo nie dość że tłumy to jeszcze tłumany... Ale dotrzeć się dało. Już po zjeździe z trasy Wadowickiej na zakosy przez las, prowadzące do Lanckorony przed nami dyndał się Duster, z włączonym napędem na cztery koła... 20 na godzinę!!! O Żesz  ty! O Rzeszku!!!! Mało mnie krew nie zalała, ja rozumiem że ślisko, ale droga spoko. Facet kupuje 4x4 i mu się roi że jest zdobywcą - tymczasem jedzie po zwykłej asfaltówce, którą śmigają normalne samochodziki bo tam mieszkają setki ludzi i jakoś muszą dojeżdżać. Wystarczy nieco treningu i zapanowanie nad odruchem wciskania hamulca gdy zaczyna znosić, a takie trasy robi się z prędkością 40/50 na godzinę byle starym rzęchem.
W końcu jednak dotarliśmy!
I co widzimy? Niewiele - mgły i ... w zasadzie głównie mgły! Co śmieszniejsze nie czuć smogu, choć kominy dymią, albo same ekopaliwa, albo smog w miastach bierze się nie tylko z pieców CO.


Odpalamy zelówki i wdrapujemy się na zamek, po drodze fajna trójka (dwóch Azjatów, jedna Europejka), tuptają w dół, drobniuteńkimi kroczkami "like a penguin!!" powtarzają kilka razy, śmiejąc się sami z siebie i do nas.




No tak zapomniałem w przerwach między mgłą waliły kłęby śniegu... 

A historię o "koniu lanckorońskim" znacie?
Wyczytałem ją u Dzikowskiej. 
Otóż mamy "Potop Szwedzki" bez wątpienia największy dopust w dziejach Rzeczypospolitej, zdarzenie które na zawsze pozbawiło Ją sił i środków, a dopomogło wyrosnąć potęgom takim jak Moskwa czy Prusy. Otóż mamy rok 1655, Mikołaj Zebrzydowski otrzymuje te tereny w prezencie ślubnym, fortyfikuje je, ale jednak  zamek został poddany Szwedom bez walki. Prawdopodobnie chodzi o to by w przypływie protestanckiej gorliwości (są tacy co wolą mówić - szału) nie zdewastowali Kalwarii, kościoła, ani kaplic na dróżkach Męki Pańskiej. Szwedzi na to przystają. 
Załoga szwedzka rozlokowuje się na zamku, ale gdy przychodzi stosowny moment - pod zamkiem pojawia się koń. Piękny wierzchowiec - coś jak dziś Arrinera Hussaria. Nie dziw że dowódcy rozum odebrało i po rumaka przed mury zamkowe wyszedł - na to tylko czekali Polacy. Został pochwycony, a do załogi dotarło przesłanie - albo się stąd zabieracie, albo waszego dowódcę zabijemy (osobiście w groźbę zabicia nie wierzę - zabity dowódca nie może się mścić, co innego dowódca któremu np, przycięto by to i owo... jak myślicie na kim wyładował, by ból, gniew i frustrację?) 
Zatem Szwedzi pokornie i w ordynku tyłki z zamku zabierają a na to miejsce zasiada polska załoga. 


To w ogóle bardzo dzielny zamek, w 1768 na czele Konfederatów Barskich przybył tu Maurycy Beniowski - Czy Węgier bardziej czy Polak? Nie mi rozstrzygać. Postać barwna i ... w końcu ktoś kto republikę nadbajkalską proklamował i pod opiekę Chin ją oddał (a Chińczycy mają ten papier i w stosownym momencie zapewne nie zawahają się gu użyć) oraz Król Madagaskaru (nie wiem co na to Julian)... 
A potem Kazimierz Pułaski znów rozbudował fortyfikacje i gdy w roku 1771 doszło do bitwy z wojskiem samego Suworowa liczącym 1800 żołnierzy, to Polacy odnoszą spektakularne zwycięstwo.  Problem w tym że Suworow może liczyć na praktycznie nieograniczone posiłki, Konfederaci nie...
Wkrótce zostają pokonani, ale zamek wychodzi z walk praktycznie bez uszczerbku.


Następuje czas rozbiorów, Austriacy urządzają w zamku wpierw twierdzę a następnie wiezienie, i gdy przenoszą je do Wadowic, budowla zaczyna podupadać - staje się wygodnym "kamieniołomem" dla okolicznej ludności. Sic transit gloria mundi...

Schodzimy z ruin, jest ślisko, ale udaje nam się zachować mniej pingwini krok niż Azjatom, być może kwestia wprawy, albo lepiej dobranego obuwia?


Św. Teresa - figura przy kościele p/w św. Jana Chrzciciela w Lanckoronie. 
Sam kościół też ciekawy - fundacja rzecz jasna Kazimierza Wielkiego. 
Być może także jako wotum za utopienie Marcina Baryczki w Wiśle? 
Obecnie poddany tylu przeróbkom i przebudowom, że nie wzbudza zachwytu.


Choć z daleka prezentuje się całkiem przyzwoicie. Podobno wewnątrz jest piękny ołtarz - nie dane nam było sprawdzić, świątynia zabarykadowana na amen i nie ma zmiłuj. 

Daleko mi by domagać się sprzedaży majątków kościelnych, po to by pieniądze rozdać biednym, swoją droga to dziwne, osoby które najgłośniej pomstują na "pińcetplus", najgłośniej też nawołują do rozdawnictwa...
Z drugiej strony - Domy Boże powinny być dostępne, przynajmniej ich przedsionki, Ja miałem ochotę na krótką modlitwę, ale nie miałem ochoty wystawać na silnym wietrze... To tak do przemyślenia dla proboszczów, tych kilku, bo większość kościołów które odwiedzam jest albo całkiem otwarta, albo ma otwarte przedsionki - zwłaszcza te które stale są "na widoku" z plebanii. 

A potem ruszamy na spacer po Lanckoronie - jest wietrznie śnieżnie i pięknie.   

Galeria - Niestety czynna dopiero od wiosny...

Łosie

I niech mi co poniektórzy fotografowie nie ściemniają że łosie to tylko w nadbiebrzańskich bagnach!
Jak ktoś chce to i w Beskidzie Makowskim znajdzie! 
Inna rogacizna wszakoż też się znajdzie! 

Co dwie głowy to nie jedna. 

Postanawiamy przeczekać śnieżycę w Cafe Arka

Polecam wszystkim z całego serca!
Pyszny sernik - wielka porcja, musiałem kończyć po Miłoszu i Marzence... uwierzcie mi, potrafię pochłonąć ogromne ilości słodyczy, a on dał mi radę... no prawie - zmogłem go, ale resztką sił ;-) 

Płonący kominek, zaciszne wnętrze, stylowy wystrój, przyzwoite ceny!
A co najważniejsze!!! 
Spokojnie można tu wejść z psem i NIKT nie robi wstrętów! 
No to, to ja rozumiem. 
Właśnie jak wchodzimy to wewnątrz jest śliczny golden labrador i jakiś mały huncwot, ale cichutko, łagodnie, głosu nie dają, za to atmosferę owszem. Wewnątrz można posiedzieć, poczytać, kupić kartki pocztowe (ściana obok schodów - wolne datki, a kartki niebanalne).
Jedyny minus to brak szarlotek i pieczątek  turystycznych - ale i tak jest super.
Tu obchodzimy moje imieniny - dostaję świetną książkę
(zrecenzuję ją na tym blogu).

Niechaj Biebrzanie wżdy postronni znają
że Pogórzany nie kpy i swe łosie mają! 

Śnieżyca mija - wychodzi słońce, a my wychodzimy na spacer.

Rynek - jeszcze do 1934 - Lanckorona była miastem.


Ale cieplutko, pomimo zimna...

Portret rodzinny we wnętrzu... lustra. 
Brakuje Mikołaja (jest w Beskidzie Sądeckim na zimowisku harcerskim w Chacie Magóry)
Aury i MasKotki też, ktoś musi domu pilnować...



Wreszcie otwierają się widoki na wzgórza Beskidu Makowskiego


Aniołów Ci w Lanckoronie opór. My też przywozimy sobie jednego - jak z innych miejsc które aniołami słyną, choćby z Kazimierza Dolnego. A propos - wszelkie skojarzenia Kazimierza i Lanckorony - są jak najbardziej uzasadnione.

Cafe Pensjonat.
Niebanalne, przytulne wnętrze, świetny klimat i 
mają tu pieczątki!!! 
Kolejne miejsce które koniecznie musicie w Lanckoronie odwiedzić! 

I W Galerii ceramicznej byliśmy - stąd nasz anioł.
Miłosz oczywiście szalał za kotami ;-)




I szkoda tylko że kiedyś musieliśmy stamtąd wrócić...


piątek, 9 lutego 2018

Szlifowanie formy - z buta do pracy

W zasadzie to już nie muszę do formy wracać, bo wróciłem... choć jeszcze co nieco zostało do poprawy. z drugiej strony forma sama się nie utrzyma więc, może zmienię tytuł na szlifowanie formy? Tak właśnie zrobię... (klik klak klok i tytuł zmieniony).


Jak to jest iść do pracy piechotą? Fajnie... gdy się nie musi. Pamiętam opowiadania mojego Dziadka który chodził do pracy na Azoty za okupacji aż z Łowczówka - głównie wałami Białe - bo najkrócej, Pamiętam co mówiła babcia mojej Marzenki o swoim Tacie - który chodził tamże tyle że z Woli Rzędzińskiej - każdorazowo, codziennie dwadzieścia (prawie) km w jedną stronę!  Robi wrażenie? Więc jak tu chwalić się swoją niecałą dychą i to raz na jakiś czas? Z drugiej strony oni nie mieli wyboru! Czasy były takie a nie inne, ja wybór mam, mogę jechać autobusem, mogę swoim samochodem, mogę zadzwonić po kolegów i "zwiną" mnie po drodze. Co wartościowsze wymuszone marsze, czy marsz dla samej przyjemności z marszu? Czy to w ogóle trzeba wartościować?

Idę bo chcę, bo to lubię, bo podnosi mi to endorfiny, daje przyjemne zmęczenie nóg (tak potrzebne w pracy przy baterii monitorów komputerowych). Idę bo kto idzie ten żyje.


Zobacz trasę w Traseo


Trasa jak zwykle opłotkami, lumpenokolicami, błociarem, wałami... no tak jak lubię - chyba jestem mizantropem, skoro tak zdecydowanie i obsesyjnie unikam miejsc gdzie są inni przedstawiciele Homo sapiens?

Mam zresztą już w planach kolejną jeszcze bardziej "dziką". Zobaczymy jak się uda jutro?

Zdjęcia są te same co na Traseo - nie robiłem innych. Przy tych warunkach świetlnych i tak by nic ładnego nie wyszło, przy moich umiejętnościach i sprzęcie o czymś choćby zbliżonym do poziomu Gotkiewiczów czy Maziarskiego nie ma co marzyć, więc po co dźwigać dodatkową masę aparatu, skoro można na to miejsce potachać coś pożytecznego (jakiś konarek do kominka, lub... śmieci na wysypisko)?


 Wątok okolice Dworca PKP

 Teżsame okolice, tyle że z sarenką kryjąca się w trawie

 Klasyczna chata pogórzańska, z bali, szalowana od zewnątrz deskami, od środka tynkowana zaprawą wapienną, uszczelniana słomą. Niegdyś było ich mnóstwo, do dziś zostały niedobitki - jak na razie jeszcze w skansenach nie widziałem. 
 Wieża ciśnień przy dworcu - pisałem już o niej
 
 Tarnowski dworzec, od południa.

 A to ul. Monopolowa - jak nienawidzę monopoli wszelakich, to jednak słowo to kojarzy mi się jednoznacznie... ach jak ja doceniam tych co we własnym zakresie ów monopol łamią!

Wszak nie o bimbrownikach i przemytnikach chciałem pisać, a o siedzibie Watahy - najgłośniejszego klubu w Tarnowie ;-).
Ludzie w watasze super - zawsze dają oprawę uroczystościom patriotycznym!
   
 Ul Warsdztatowa - "panie tam nie ma przejścia" ... ile razy słyszałem już te naiwne wezwania, do zaprzestania mojego marszu - doprawdy niepoważne! Ja nie przejdę? ...
Przeszedłem! 

 Woda tu cokolwiek żelazista ;-) 
Ciekawe czy to efekt warunków hyudrogeologicznych, czy może spoczywającego tu od ponad su lat żelastwa?
Dawno dawno temu, gdy powstawały Warsztaty Kolejowe w Tarnowie - obecnie Zakłady Mechaniczne, zauważono iż kadra techniczna to ludzie o których trzeba dbać. Prostego "fizola" można zwerbować na byle wiosce, inżynier sobie dojedzie dorożką czy automobilem, ale techników trzeba mieć na miejscu, bo to oni znają odpowiedzi na trzy najprostsze pytania co, jak i kiedy (co się zepsuło, jak to naprawić, kiedy będzie sprawne)? 
Prócz nich, byli jeszcze pracownicy nastawni kolejowych. Specjalnie dla tych ludzi powstało Osiedle Kolejowe, dziś już mało czytelne, ale kiedyś obiekt westchnień. Nowoczesne (na swoje czasy) szeregowce, z ogródkami, z wodą bieżącą, bardzo estetycznie wykonane z klimatem. 
Czasami mi przykro że w rejestr zabytków wpisano Nikiszowiec, ale "zapomniano" o takich osiedlach, czyżby dlatego ze Nikiszowiec z cegły, a tu z drewna? 
 
A to już całkiem współczesna próba rekultywacji pobojowiska jakie po sobie zostawił remont magistrali kolejowej. Osobiście nie cierpię opon, te wszystkie "łabędzie" ogrodowe wykonane z nich budzą u mnie głęboki i wewnętrzny skręt kiszek, te gazony, te oponowe place zabaw... koszmar minionych PRLowskich lat...dziś powraca! 
Tu widać ktoś dołożył starań, serca... zabrakło mu talentu, ale tego zabraknąć musiało - pewnie nawet geniusze miary Warhoła musieli by paść na twarz przed tak niewdzięcznym tworzywem jak opona. 
 
Kolejny raz bunkierek kolejowy.

I podmoście...

I Biała - wygładzona, wyrównana - a jeszcze kilka lat temu było tu malownicze kamienisko.
Pamiętam jak wialiśmy z "grandy" (pasożytowanie na ogródkach działkowych - wyjadanie malin, porzeczek, jabłek itp) tędy na rowerach z kolegami, wszyscy przez stary most kolejowy, a jeden z rowerem w bród... i się mu rower utopił. Nawet działkowcy którzy nas gonili, zaprzestali pościgu i patrzyli na sirotę w nurtach Białej, rozpaczliwie usiłującego  wydobyć "maszynę" spomiędzy kamorów zalegających dno...
Po jakimś czasie poszli, myśmy wrócili i wspólnymi siłami rower wydarli, al;e legenda tego zdarzenia trwa pośród starych wyjadaczy już prawie 40 lat. 
  
A na "Azotach" w najlepsze trwa "produkcja chmur"... ;-)

Kryty basen, ale przechodzę obok.

Hotel "Cristal Park" - szumna nazwa... ktoś się "Dynastii" naoglądał?
To dawny hotel robotniczy - a o pijackich festiwalach i maratonach na jego terenie, to już nawet nie legendy - to całe mitologie powstały.

I park w Mościcach z plenerową wystawą rzeźby - że to niby ludzie będą sobie po pracy spacerować, napawać się sztuką i poprzez to napawanie przenosić się w wyższe poziomy człowieczeństwa...
Tyle ze jest monitoring i lumpenkoneserzy (sztuki rzecz jasna - bo chyba nie sądzicie że taniego wina?) sobie poszli gdzie indziej, wiec już nikt nie nagabuje by przystąpić do spółki zOO.

A potem jeszcze tylko kilometr Chemiczną i jak zwykle tłumaczenie znajomym, że oto idę bo chcę, i nie liczę na podwózkę, gdyż czasu mam dość, a zmęczenia nie.

Na dziś tyle, Młodzi mi się pochorowali, na Styr jak na razie wiec się nie wybieram - może się uda dziś kolejna trasa piesza do pracy, także totalnym zadupiem - zobaczymy.