czwartek, 25 stycznia 2018

Jak wrócić do formy?

Trening, moi drodzy, trening. Jak sporą część lechickiej populacji w tym roku dopadła mnie "grypa" czyli jakiś wirus, który powoduje pewne dolegliwości, tyleż intymne, co wymagające uzewnętrznienia. do tego nie był to szczep działający szybko i szybko, niczym Tatarzy z łupem" uciekający, ale rodzaj okupacji połączonej z anschlussem. Na szczęście działające siły Straży Jelitowej, pokonały najeźdźcę i teraz jako tako do formy wracam. Choć ciało jeszcze mdłe, a zdarza się że i konwulsjami wstrząsane.

Przez końcówkę grudnia i ponad połowę stycznia, odczuwałem głęboką awersję by iść gdziekolwiek dalej, nawet marsz dwukilometrowy do autobusu napawał mnie niechęcią. A waga rosła...

A pomysły się rodziły, bądź były podrzucane i już mam w planach kilka fajnych tras rowerowych - oj będzie co pokazywać, będzie. A trasy piesze? Długo by gadać - ale najpierwsza pewnie będzie ta w okolice góry Styr i miejscowości Bieśnik - Stanisław - Najlepszy bloger wśród leśników, przerwał milczenie, znów publikuje. A przy okazji zgadaliśmy się o ciekawej formacji gruntowej na tamtym terenie, którą On interpretuje jako grodzisko. Faktycznie na naturalną wygląda w tym samym stopniu co tama na Dunajcu... I właśnie tam się wybieram. A waga rosła...

Zatem wczoraj, korzystając z zawieszenia broni między SJ a wirusami dżihadystami, wybrałem się na rajzę po "Marcince". założenie było proste - jak najmniej ścieżek, młócę się przez młodnik, ostrzę z ostrężynami, głuję na głogu, trę na tarninie. Zawsze skrajem lasu i bez wstępu na prywatne posesje.
W sumie jestem zadowolony, całkiem nieźle mi to wyszło.







 Futurystyczne (co jak co ale "wodników" to w Tarnowie od setek lat mamy z fantazją i polotem - kiedyś muszę zrobić trasę, tylko o obiektach "wodociągowców") zbiorniki wyrównujące ciśnienie w tarnowskich kranach.
 Dąb piorunem rażony - całkiem niedawno zresztą, jak widać do wycięcia, w sumie słusznie, bo jak walnie to akurat uderzy w jeden ze zbiorników wyrównawczych.
 Lodospad... taki mały, mikry, ale!
Ale każdy ma taki lodospad na jaki go stać, a ten jest nasz, rodzimy i wrogim zakusom na naszą lodospadowość mówimy stanowcze No Passaran! 

 Młaka - kolejna nowość, jeszcze jesienią jej nie było. 
Flisz karpacki, z którego zbudowana jest "moja" Góra, ma swoje humory, i nie raz mu wybije woda, całkiem w niespodziewanym miejscu.
 Panorama Tarnowa. 

M-ruczaj leśny - na mapach zaznaczony, ale bezimienny, za kilometr i kilkaset metrów łączy się z potokiem Strusinka, potem z Wątokiem, następnie z Białą, która wpada do Dunajca, i już razem z nimi wszystkimi do Wisły by skończyć w Bałtyku.  
Zastanawiam się czy sarny i dziki które tu sikają w jakimś znaczącym stopniu nie wpływają na zasolenie wód Bałtyku? 

Jedna z nielicznych wciąż stojących chatynek pogórzańskich - jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, ale ktoś się tym zaopiekował i doczekała remontu - ładnie tam, choć na zdjęciach tego nie widać.
Ciekawe miejsce, innymi porami roku tego nie widać, ale kopczyk wydaje się usypany ludzką ręką, jako rodzaj romantycznego wzniesienia - X. Sanguszkowie mieli ku takim inklinacje, dziś już niewiele z tego zostało, ale kilka z drzew które tam rosną wygląda także na ogrodniczą rękę, a nie samosiejkę.  

prehistoryczna skamieniała ryba głębinowa, prawdopodobnie z rodzaju Quisquiliae hortus
Dzicza ścieżka - zresztą znaczną część drogi pokonywałem właśnie ścieżkami wydeptanymi przez dziki lub sarny.

Pasieka.

A potem już odwrót - znalazłem miejsce skąd wypływa M-ruczaj i wygląda mi ono na rodzaj stawo, sadzawki przy jednym z domów. Nie robiłem zdjęć, bo o tej porze roku, ani by malownicze nie wyszły, a pewnie jakimś naruszeniem prywatności by mogły się okazać. 

Trening wyszedł zadowalająco, sześć kilometrów z poślizgami, obsuwami i innymi utrudniającymi marsz przygodami. ani nie byłem zmęczony, ani mnie nic nie bolała - znaczy... Styrze idę do Ciebie!

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Raptularz Świętokrzyski

Nie  nie mój - Świętokrzyskie to piękna, magiczna, stara kraina, którą jednak znam za mało by móc o niej pisać pamiętnik. A przecież tęsknię do tamtych miejsc już od czasu lektury Czarnych Stóp i ich Nowego Śladu. Na szczęście ta kraina rozkochiwała w sobie ludzi pióra i intelektu, literatów miary najwyższej ale i sowizdrzałów jednocześnie. Reporterów będących gawędziarzami i gawędziarzy o zacięciu reporterskim - słowem ludzi niebanalnych jak ona sama.

Jednym z nich był - (nawet nie sprawdziłem czy rzeczywiście już "był", ale faktycznie nie żyje - trochę szkoda, bo jak kogoś wezmą za umrzyka to mu długie życie pisane, a człowiekowi co tak pięknie o Świętokrzyskim opowiadał najdłuższe życie się należy) - Świętosław Krawczyński.
On to właśnie ów raptularz był popełnił.


Chcecie wiedzieć jak to było z Emerykiem? Jak to się stało że skamieniał? A może interesują Was zagadnienia prób odwracania atomowego końca świata (dodajmy że udanych) za pomocą stopowania, lubo wręcz wykręcania owego posągu? Szmaglewska nie fantazjowała, to działo się naprawdę!
Znacie historię żony Emeryka? Nie? ... ja też nie znałem...
A może historia Tumlina jest dla Was zagadką i nawet nie wiecie jakie tajemnice skrywa Grodowa Góra? Albo chcecie poznać Feliksa Przypkowskiego, najlepszego astronoma pośród lekarzy i najlepszego lekarza pośród astronomów? Człowieka który własną przemyślnością i technicznymi umiejętnościami miejscowych rzemieślników tworzył teleskopy nie ustępujące możliwościami tym z najbogatszych uczelni, a kosztujące ułamek tego co tamte?
Te i inne historie w Raptularzu Świętokrzyskim  Świętosława Krawczyńskiego znajdziecie, o ile oczywiście zechce Wam się iść do biblioteki lub wyasygnować całe 10 złotych na zakup w internetowym antykwariacie.

ps. Raptularz to de facto dwie książki w jednej, pierwsza to właśnie owe historyczne reportażo-pamiętniki. Druga to już niestety PRLowska siermięga, ubarwiona nieco opowieściami teatralnymi, dykteryjkami, anegdotami ale jednak już nie tak barwna, soczysta i treściowa jak pierwsza. Oraz krwawa i tragiczna historia kieleckiej partyzantki, akcji zbrojnych i walk.
Ps 2 - znalazłem też w czasie lektury osobę z moim nazwiskiem... ciekawe.        

piątek, 5 stycznia 2018

Noworoczny spacer po Krakowie

Pomysł od początku do końca Marzenkowy, ja jedynie skwapliwie nań przystałem. Po przepracowanym Bożym Narodzeniu i  sylwestrze, coś się nam należało. A Kraków to zawsze spore "coś", nawet jeśli z konieczności czasowych, bardzo krótko i zdawkowo. A krótko bo trzeba było odespać witanie Nowego Roku, zaś na popołudnie byliśmy zaproszeni do rodziny i głupio było przyjść na końcówkę.

Padło na jazdę pociągami. Pewnie autem było by ciut szybciej, ale pociąg to raz że luzik dla mnie, a dwa że całkiem inny klimat i bądź co bądź atrakcja. Tym bardziej że ostatnimi czasy na tej linii są naprawdę fajne nowoczesne składy, a jazda jest bardziej komfortowa niż w aucie.

Tam śmigamy InterCitem - godzinka i już na miejscu


 Bez martwienia się korkami, policyjnymi łapankami, wypadkami itp. a cena niewiele wyższa niż jazda prywatnym samochodem. 

Wysiadamy na dworcu głównym i...
No właśnie, trzeba wyłączyć intuicję! Na nic się zda. Pozostają oczy i pilne czytanie oznaczeń kierunkowych, bez tego błądzić można w kółko.  
Nie żeby było źle - ale to kilkupoziomowe podziemie i nie widząc zewnętrza trudno nawigować "na rozum".  nie powiem deprymuje mnie to, bo wciąż pamiętam stary dworzec i łopatologicznie proste jego rozwiązania - rzecz jasna nic a nic nie przystające do nowych potrzeb. 

Od razu zaznaczam - wypad jest rodzinny, nie krajoznawczy - owszem popisuje się przed Marzenką i Miłoszem, swoją wiedzą na temat Krakowa, jego zabytków itp. ale z racji na niedoczasowość wszystko jest szalenie szybkie, powierzchowne i ma za zadanie raczej zaszczepić w Miłoszu zainteresowanie, niż zaspokoić jego ciekawość. 

Po drodze mijamy też mnóstwo miejsc o których im opowiadam (choćby kładka nad Lubiczem autorstwa genialnego Teodora Talowskiego)  - ale nie robię zdjęć, i nie będę tu o nich wspominał. 

  
 Barbakan - przy okazji mały wykład na temat rozwoju fortyfikacji miejskich, ich rozwoju w Średniowieczu i Renesansie. Czasach świetności i wreszcie upadku. 
Oczywiście nie obyło się bez kilku słów na temat Kleparza - który stamtąd doskonale widać i tego jak współczesny Kraków zrastał się z kilku oddzielnych organizmów. 

 Planty - Lajkonik

 Planty - Matejko - pomnik rewelacja - coś naprawdę świetnie przemyślanego. Brawa! 

 Nagrodzona szopka - kolejny świetny pomysł na promocję miasta - swoją droga trudno się było doń dopchać - tak wielu zainteresowanych (masa rosyjskojęzycznych - ale nie jestem w stanie wychwycić Rosjanie czy Ukraińcy) - dlatego zdjęcie źle wyostrzone. 

A swoja drogą - takie mnie naszły refleksje na temat Majchrowskiego - facet zupełnie "nie z mojej bajki" - ale dla Krakowa zrobił naprawdę wiele! Myślę że Krakowianie doskonale mu to pamiętają i ma przed sobą kolejne dwie kadencje, bez żadnych obaw przed wyborami. 


 Floriańska. 

 Adaś na rynku
 I kościół Mariacki - rzecz jasna byliśmy na modlitwie, a teraz Marzenka z Miłoszem czytają "Historię żółtej ciżemki" 

 Szamanko na Rynku.

 Katedra wawelska. 
I znów wykład o historii tego miejsca - byliśmy też na dziedzińcu zamkowym, ale trwa remont i obleśnie to wygląda. 
 
 Smok - smocza jama i ... 
Największe zainteresowanie wzbudziła w Miłoszu opowieść o labiryncie jaskiń pod Wawelem - trudno w to uwierzyć - bo brak śladów - ale tam jest co najmniej kilka kilometrów korytarzy a wiele z nich prowadzi od podnóża na sam wierzchołek - tak zresztą zdobyli Wawel Konfederaci Barscy.

Nie mogło też zabraknąć etymologii słowa "wawel" - a to od białego bąbla skalnego doskonale widocznego z okolic - na którym posadowiono zamek.   Wbrew temu co powszechnie uważamy - cechą charakterystyczna języków słowiańskich nie jest "szeleszczenie" czy "świszczenie" ale "bąblowanie", "gląbląwląbęłtanie" - Wawel - to wąwel, 

A potem znów bieg na dworzec i ... spóźnienie, i czekanie na następny.
i znów refleksje.
Międzynarodowy tłum osób które przybyły tu witać Nowy Rok, praktycznie co drugi to niepolak, miejscami Polaka trudno uświadczyć. A jednak... 
A jednak nie ma "stref bezpieczeństwa dla kobiet" i nikt ich nie molestuje, nie ma betonowych zapór na ulicach, placach a nikt w tłum ciężarówkami nie wjeżdża. Nie ma policji z długą bronią (prawdę powiedziawszy w ogóle policji nie widziałem)...
Ba nie ma też tych 60 tysięcy "faszystów" jacy uroili się w chorej od marksizmozy łepetynie Verhofsztadta...  (swoją drogą jak by do mnie od dziecka - "Ty Guju" wołali to też bym pewnie na coś zapadł) - którzy wszak być powinni i bić to międzynarodowe towarzystwo w ramach krzewienia ksenofobii, nietolerancji itp. 
No nie ma i co zrobić? 

Za to jest TLK - fajny polski Impuls - klima, wyświetlacze, komfort i 
prawie jak w domu. 

Myślę że po takim początku roku - uda nam się kilka naprawdę solidnych akcji. A Plany już są.. nie zdradzę, ale może być ciekawie.