piątek, 22 maja 2020

Na Rożnów

W Rożnowie rowerem byłem dziesiątki razy... serio! Tyle że wodnym ;). No tak się składało, często jeździłem do Tabaszowej na Uroczysko, bo tam Azoty miały swój ośrodek wypoczynkowy. Praktycznie całe dnie pływałem na kajaku lub plątałem się po górkach, a wieczorami brałem znajomych i płynąłem z nimi do Rożnowa. Czemu właśnie tam? Bo tam był najbliższy sklep z alkoholami!!!  Zdarzało się że i w ciągu dnia pływałem tam z ludźmi którzy z jakiś przyczyn bali się płynąć sami - a w Tabaszowej mieli takie duże rowerki wodne z platformą - więc mogłem zapakować ojca, matkę i dzieci i razem ich przeprawić - potem oni szli do sklepu, a ja na placki ziemniaczane... i ta miłość do placków została mi do dziś.

Tym zwykłym, to jeszcze nie byłem wcale! Więc gdy padło hasło "jedziemy na Rożnów" moja reakcja mogła być wyłącznie entuzjastyczna.  Co nieco studziła mój zapał myśl że będę po nocy, bo wolnego nie dostanę, ale co mi tam... jedziemy.

Rankiem po pracy, pędem do samochodu i do domciu, tu szybka zmiana ciuchów, kawa - przepakowanie plecaka i w drogę.

Trzon grupy odpala z Rynku gdzie mają punkt zborny. Ela, Kasia która przyjechała nieco wcześniej i jeszcze była u Marka na kawie, Ania, Marek i Wiesiek. Ja miałem dołączyć pod kościołem św Stanisława w Skrzyszowie, a  Robert pod kościołem w Łękawicy. W rzeczywistości spotkaliśmy się idealnie pod wiaduktem obwodnicy, czyli w miejscu gdzie nasze drogi się łączą - powiedzmy sobie szczerze - jak byśmy tak planowali, to by się nie udało. Robert jednak chwilę na nas musiał czekać.

Wszakże zacznijmy od trasy - tradycji przecież musi stać się zadość.


Zapis pochodzi od Wiesława, z jego endomondo, bo mój rwał na każdym postoju i w efekcie zrobiła się z tego nieedytowalna sieka. Cóż było czynić wgrałem trasę w Traseo, edytowałem przebieg (A co? Ja piszę, to i swoje przebiegi zamieszczam - jakiś się przywilej autorowi należy), dodałem zdjęcia oraz punkty drogowe i jako tako to teraz wygląda.

A skoro już przy zdjęciach jesteśmy... No to mam ich nadmiar! Robili wszyscy a potem wszyscy powrzucali na messengera i każdy sobie pościągał - ma to ten ogromny plus że dysponuję swoimi zdjęciami i swoimi fotografiami - przypadek pierwszy to zdjęcia które ja zrobiłem a drugi to te które mi zrobiono. Notabene... nie wiedziałem jak bardzo koślawy jestem, póki nie ujrzałem siebie na zdjęciach innych, nie tych pozowanych ale tych zwykłych z trasy, gdy coś mówię, pokazuję, albo tylko stoję lub jadę na rowerze. Zgroza!!!!

Więc z tego nadmiaru  musiałem dokonać ostrej selekcji. Uwierzcie nie było lekko! A oto efekt:



św. Stanisław Biskup męczennik na prawym słupku i Chrystus frasobliwy na lewym
(tak wiem kiepsko widać... ale to celowo, żeby głód podsycić)

Pierwszy poważny postój wypadł w Rzuchowej w Centrum Produktu Lokalnego - Ela która zna wszystkich gospodarzy tego typu miejsc na terenie sporego szmatu Rzeczypospolitej Polskiej załatwia nam kawę i zwiedzanie obiektu. A powiem Wam że warto tu przyjechać - choćby jak się jest miłośnikiem ziołolecznictwa i produktów naturalnych (dostrzegacie lekki oksymoron? Ja też, ale nie mam lepszego określenia), albo na kawę lub tylko w odwiedziny zdjęcia pooglądać. 





I co? nie mówiłem? Jest klimat... a jaki zapach!

A potem kawusia i drugie śniadanie na świeżym powietrzu.

Oczywiście nie był bym sobą gdybym nie pomyszkował po okolicy:

I nie znalazł na przykład tego


I takiej kolekcji ekslibrisów Norberta Lippoczego
A pośród nich choćby takie perełki.



Mówcie co chcecie, ale miał stary Węgier świetny gust nie tylko do wina ale i kobiecych kształtów...

Zmierzamy do Zakliczyna, no ale przecież nie po płaskim, więc i widoki się trafiają.


Dolina Dunajca

A potem zjechaliśmy do Zakliczyna

Jedna z najlepiej rozpoznawanych uliczek w Małopolsce, przegrywa chyba tylko z Floriańską w Krakowie i  Krupówkami w Zakopanem.

Za Zakliczynem kręcimy już doliną Dunajca - płaską, malowniczą z pięknymi widokami - o na ten przykład - powiększcie sobie to zdjęcie - na środku tych wzgórz widać ruiny zamku Melsztyńskich w... (no kto by pomyślał? ;) ) Melsztynie.
Zresztą ciśnie się takowa dygresja - potomkowie Spytki, to waleczny i rycerski ród był. Jeden w Melsztynie osiadł drugi w Tarnowie, obie gałęzie wielkimi się zasługami dla Króla Jegomości zasłużyły, aczkolwiek jedna tylko prócz zmysłu do wojaczki miała jeszcze zmysł do gospodarki. jak łatwo się domyślić, nie była to gałąź melsztyńska - bo wszak dziś Melsztyn to w zasadzie... no, gdyby nie tablice, to by człowiek nie wiedział że w Melsztynie się znalazł!  A Tarnów to, bądź co bądź, duże, stosunkowo zamożne (pomimo starań różnych gremiów zapatrzonych w metropolie) miasto.
Taka myśl mnie naszła złota (możecie kopiować... a co mi tam) -  majątek łatwo zdobędziesz mieczem, ale utrzymasz go wyłącznie lemieszem.


Już pojawiają się charakterystyczne dla tych terenów stożkowate wzniesienia. Podejrzewam iż swój kształt uzyskały w epoce lodowcowej, gdy pozbawione roślinności i gleby nagie piaskowcowe wzniesienia erodowały właśnie w ten sposób. Rozmywane od góry deszczem, szlifowane po bokach przepływającą wodą.



Całkiem nie powoli zbliżamy się do Czchowa, zapora jest jednocześnie mostem. przejedziemy po koronie. Żal mi że nie mogę poplątać się po instalacji i porobić nieco industrialnych fotek. No ale cóż, nawet gdyby mi pozwolono to i tak przecież muszę liczyć się z resztą ekipy, a powiedzmy sobie szczerze dla 99% ludzi, temat odpływów grawitacyjnych, albo jazów przelewowych jest ciekawy niczym grabienie liści.

Po przejechaniu tamy kierujemy się w stronę Wytrzyszczki (jak ktoś ma znajomego Niemca, to niech mu każe powtórzyć), by tam złapać prom do Tropia - w sumie to nie musimy go łapać - stoi i czeka - akumulatory ładuje!


A dla nas to okazja do przegryzienia czegoś i chwili relaksu. W zasadzie moglibyśmy jechać na kładkę ale... myślę że zrobili to dla mnie, wiedząc jak bardzo lubię promy! Kochana taka ekipa!

Robert - Kasia - mła - Ania - Wiesław - Ela i Marek... zaległ.


Uwaga kryptoreklama wolontariacka!


Inna sprawa że jeśli stosowna firma nie domyśli się i nie zasponsoruje nam czegoś, to zaczniemy robić kryptoreklamę innym, konkurencyjnym firmom...


Ale w końcu, prom rusza - pakujemy się absolutnie najpierwsi, jeszcze w zasadzie brodząc przez wodę - niczym Zagłoba z Helenką za chłopca przebraną. Jeno krzyku "spasajtjes ljudi Jarema idut" zabrakło... no i nie spaliliśmy promu na przeciwległym brzegu... Myślę że potomni docenią nasze poświęcenie ;)


Kościół w Tropiu p.w. Świętych Pustelników Andrzeja Świerada i Benedykta  (Świerad to nie nazwisko! Świerad to imię!!! - Czy to ważne? Tak to BARDZO ważne, bo pokazuje kontekst wydarzeń. Świerad mógł być chrześcijaninem od kilku pokoleń, bo tereny te były chrzczone w obrządku Cyrylo-Metodiańskim  na sto lat przynajmniej przed tzw. "Chrztem Polski" z 966 roku. Nosił jednak imię Świerad, więc przyjęcie chrześcijaństwa nie wiązało się z terrorem w kwestiach obyczajowych i zmuszaniem do nadawania dzieciom "prawomyślnych" imion)
A i jeszcze jedna dygresja - jak się kto w młodości Potockiego naczytał, to na starość... już mu nie przejdzie - no więc dygresja:  św. Benedykt nie wiedzieć na jakiej zasadzie chodzi na naszych terenach pod imieniem św. Urbana, a niekiedy nawet św. Urbanka. Jak dla mnie dość niejasna sprawa, to co można napisano na tablicach informacyjnych, choćby przy źródełku św. Urbanka przekonuje mnie cokolwiek mało...

A sam obiekt? No cóż w wiki możemy przeczytać "jeden z najstarszych w tej części Polski" - no to mi pokażcie starsze! Ten ma tysiąc lat i na pewno stoi na miejscu czegoś starszego - być może pustelni, być może kaplicy.


Matka Boża Skalna to także Tropie.



To Tropie nadal - ale widok na drugą stronę Dunajca - na zamek Tropsztyn w Wytrzyszczce.

Tzw. "zamek dolny" w Rożnowie - nazwa mało (delikatnie mówiąc) precyzyjna!
Zamek to budowla łącząca cechy mieszkalne i obronne - tu mamy do czynienia z twierdzą! Zresztą jedną z pierwszych twierdz sensu stricto w Europie - oczywiście wcześniej bo już w późnym średniowieczu, powstawały tzw. palazzo in fortezza  - ale jak sama nazwa wskazuje były to rezydencje obronne - w pewnym sensie twierdzami były zamki zakonne, ale to tyle - nowożytne twierdze czyli założenia wyłącznie obronne, obsadzane stałą zawodową załogą to renesans - a w renesansie to właśnie hetman Tarnowski zasłynął z jednego z pierwszych podręczników sztuki wojennej!

Ten konkretny obiekt nosi nazwę beluardu - składał się z dwóch poziomów - górnej działobitni i dolnego poziomu "technicznego" oraz będącego punktem poru gdyby nieprzyjacielowi jakimś cudem udało się wedrzeć do okalającej go fosy. Myśl Hetmana była prosta i genialna jednocześnie - wyprzedzała swą epokę o dobre sto lat - obiekty nie broniły siebie samych, ale sąsiadujących towarzyszy - ten na zdjęciu był w stanie pokryć gęstym ogniem cały teren wkoło "zamku" i wszystkie podejścia doń. Planowany zaś drugi podobny mógł by kryć ogniem całą dolinę Dunajca w tym miejscu, samemu będąc osłanianym przez ten pierwszy - mordercze połączenie - nie ma twierdz nie do zdobycia - ale w tym wypadku jedynie Rosjanie byli by w stanie zaakceptować wielkość poniesionych strat.

Niestety obiekt niszczeje - na tarczach zdobiących narożniki budowli były onegdaj profil "Turka" i herb Leliwa - dziś już tylko są w mojej pamięci i jeśli tu ktoś nie był ćwierć wieku temu, to się ich nie domyśli.

Zamek Górny
Tu nazwa jest w zasadzie prawidłowa, Czasami równolegle mówi się o zamku Zawiszy Czarnego - która jest w zasadzie (z naciskiem na "w zasadzie") prawidłowa. W rzeczywistości to zamek Rożnowskich, który Barbara z tegoż rodu wniosła w wianie Zawiszy z Garbowa. 


Ściana zapory - nie robi takiego wrażenia jak ta solińska, ale i tak fajnie.



Taaaaaaka ryba.
Serio duża była. Nie pytajcie mnie o gatunek! Nie znam się - w sprzyjających warunkach odróżnię gupika od karpia, ale już niewiele więcej.



Przerwa na jedzenie.
Już nawet nie zamawiam kawy, nie ma sensu, czuję że i tak mi nie pomoże. Zamawiam placki ziemniaczane zmamiony wspomnieniami z młodości... W rzeczy samej wspomnienia bywają złudne - albo sami je upiększamy (w tym wypadku doprawiamy), albo rzeczywistość tak dalece uległa wykoślawieniu - zamiast fajnych smacznych placuchów, dostajemy po dwa kółka "rozmrożeńców", bezsmakowych (no chyba że za smak uznajemy wysokie nasączenie olejem) ale za to w paskarskich cenach! No trudno cena sześciu złotych za naukę i tak nie jest wygórowana, niektórzy płacą znacznie większe.


Pojedli, popili to jadą dalej. Tym bardziej że stale dojeżdżają nowe porcje spragnionych "wypoczynku nad wodą" pipoli i staje się naprawdę gęsto. Lekki ból jest z faktem że trzeba wracać tą samą drogą. Pewnie pieszo wzdłuż brzegów zalewu udało by się gdzieś dotrzeć, ale z rowerami to raczej niewykonalne.

Zatem znów jesteśmy w "centrum" Rożnowa co wykorzystuję na zrobienie kilku zdjęć jakoś dotychczas omijanej przeze mnie figurze maryjnej.

Typowo barokowy przerost formy nad treścią

Figura jak figura, ale na uwagę zasługuje herb na cokole - nie jestem heraldykiem, ale tak pokrótce. Przed nami herb "Szreniawa bez krzyża", czyli "Drużyna" - jeden z najstarszych, najbardziej rdzennych dla tych terenów herbów rodowych. Tak stary że już nawet do końca nie jest pewnym czy to zakola rzeki Szreniawy (skądinąd świetnie pasujące do meandrów Dunajca) czy jak chcą niektórzy stylizowana zakrzywiona laska (rodzaj pastorału), znamionująca w początkach polskiej państwowości  funkcje przywódcze.
O ile nazwisko Drużyna dość szybko znikło z kart polskiej historii o tyle herb przetrwał a pieczętujący się nim Lubomirscy byli przez wieki jednym z najpotężniejszych rodów magnackich Rzeczypospolitej. Zapamiętajcie ten Herb bo na pewno często będziecie go widywać w Małopolsce i nie tylko.

Ps. Nie przeceniajmy Piastów! Małopolscy Toporczykowie czy Lubomirscy właśnie, byli rodami co najmniej równie zacnymi a na pewno przez wieki wykazali się i większą żywotnością i czymś co można by nazwać instynktem historycznym.

Cały czas, tą samą drogą jednak nie jedziemy, w pewnym momencie odbijamy na prawo i sporym podjazdem zdążamy do miejscowości Dzierżaniny - wioseczka jak wioseczka - ale na uwagę zasługuje stary kościół będący dziś kaplicą cmentarną. Jego właśnie chciał nam pokazać Robert i dobrze chciał. Naprawdę godny jest zatrzymania się i obejrzenia - szkoda że nie możne wejść do wnętrza.

To co obecne widzimy w postaci kaplicy pw. Matki Bożej Częstochowskiej to zaledwie absyda i prezbiterium dawnej świątyni, (plus kruchta i zakrystia). Był to bowiem duży, parafialny kościół w Lubczy p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego, który kolejami losu w 1909 roku trafił do Janowic a potem aż tu. Na uwagę zasługują zwłaszcza portale drzwiowe i okienne. Uprzedzę pytania - tak oczywiście mam więcej zdjęć, ale celowo nie zamieszam żeby rozbudzić w Was ochotę do samodzielnego odwiedzenia miejsca.


To zresztą nie jedyny drewniany budynek w tamtych okolicach.

Z Dzierżanin mamy kilka dróg, ale wszystkie prowadzą na Paleśnicę i Zakliczyn. Przynajmniej te sensowne.

Kościół i klasztor O.O Franciszkanów w Zakliczynie.

No cóż można by po płaskim ale nam się widoki marzą, więc śmigamy po górkach.


Nawet na takim zdjęciu widać że pochyłość jest spora z tendencjami do znacznej.


Ale za to widoki, nawet pomimo gęstniejących chmur deszczowych robię wrażenie.

A wiecie że nie wolno przez takie "okna czarownic" patrzeć? Bo po drugiej stronie może nam się pokazać wiedźma i przepowie nam przyszłość od której nie będzie już odwołania.
Mi się nie pokazała... pewnie dlatego że chaszcze po drugiej stronie były zbyt duże...


"Narada wojenna" na jednym z pośrednich szczytów. Kto żyw kurtki wdziewa, bo tam już ewidentnie chłodem po kościach przeciąga.

Ale też wiatr chmury co nieco rozgonił - widok w kierunku Beskidu Niskiego - jak by się kto wpatrzył to by Chełm tam gdzieś na środku kadru ujrzał.


Ale stąd Dunajca już nie widać.


Jedna z przydrożnych kapliczek

Ostatni dłuższy odpoczynek na Lubince. Stąd przez Dąbrówkę Szczepanowską śmigamy Baaaaaaaardzo ostrymi zjazdami do doliny Białej a stamtąd już unikając podjazdów prosto do Tarnowa. Jeszcze tylko Marek z Anią i Kasią wejdą na wieżę w Dąbrówce i wywołają konsternację pośród zgromadzonych tam osób gdy będą głośno komentować, wskazując na ledwie widoczne na horyzoncie punkty "tam byliśmy, stamtąd jechaliśmy tam, a potem znów do góry...". Ale ogólnie rajd ma się ku końcowi.

Starym zwyczajem Marek z Kasią urywają się znacznie wcześniej, tak aby Kasia zdążyła na pociąg do domu, a reszta dociąga chwilę potem. Rozstajemy się przy dworcu.

Następny dłuższy wyjazd za tydzień.

czwartek, 14 maja 2020

Trzy Velo i raz WTR

Marek jest wielki! Serio! To co dziś opiszę to jego autorski pomysł, na bieżąco zresztą modyfikowany, tak aby wszystko przebiegło sprawnie, byśmy zobaczyli jak najwięcej, i by wszyscy którzy muszą na coś zdążyć... zdążyli. 

A cała przygoda zaczęła się już dzień wcześniej, a nawet dwa! Dwa, bo Markowi urwał się hak od przerzutnika i plan jazdy do Krakowa na rowerach szosowych upadł. Gdyby więc nie ten wypadek, to ja najprawdopodobniej pojechał bym całkiem gdzie indziej i z całkiem kim innym, bo nie ma szans bym dał radę nadążyć za Elą, Kasią i Markiem śmigającymi na "szosach", na krótkim dystansie pewnie tak, ale do Krakowa już nie. Zdarzyło się jednak jak się zdarzyło, na prędce zmodyfikowano plany i trasę, dokooptowano do grupy Anię i Wieśka i w ten sposób sześcioro rowerzystów ruszyło na podbój szlaków rowerowych Niziny Nadwiślańskiej i Podgórza Bocheńskiego - a tak w ogóle, Mało kto zdaje sobie sprawę, że już jakiś czas temu dokonano modyfikacji podziału fizyczno geograficznego naszego kraju i pojawił się szereg nowych mezoregionów - dlatego polecam zajrzeć na tę mapkę - warto! 


Wyglądało to tak, mniej więcej... ale szczerze mówiąc... czytajcie dalej, bo będziecie mieć niedosyt.



A dzień wcześniej przyjechała Kasia i odbyło się wielkie konspiracyjne strzyżenie owiec ;)


A potem nocna wizyta w ruinach zamku Tarnowskich

(gdyby komuś wyrwało się "ach..." to nie się nie krępuje - wolno wzdychać -
tu naprawdę jest pięknie).

Piękny czas. Trzeba było jednak iść spać i grzeczne wypoczywać przed dniem następnym, albowiem czekało nas naprawę sporo kilometrów!
Kasia ma załatwiony nocleg w TCI - (czytają tego bloga osoby, które też tam nocowały i mogą potwierdzić że to fajne miejsce). Rozwożę towarzystwo po domach, wracam i wreszcie mogę i ja uraczyć się piwem...

A nazajutrz...


Tak,tak...140 kilometrów, niektórym ciut mniej bo startowali z innej lokalizacji i na powrocie też mieli nieco bliżej... ale ogólnie kilometrów sporo. Inna sprawa że diabli raczą wiedzieć jakim cudem się udało wykręcić taki wynik w różnicach poziomów - skoro trasa biegła w zasadzie cały czas równinami?

Startujemy spod dworca. Kasia, Marek i ja. pierwsze część trasy, to wielokrotnie pokazywane już tu miejsca - nie robię zdjęć, bo i po co? - gdyby komuś zależało, to znajdę w archiwum wpisy gdzie takie zdjęcia są.
Z drugą grupą Elą, Anią i Wiesławem spotykamy się w Klikowej koło zakładów mięsnych, Marek jeszcze obgaduje z dziewczynami trasę - ja z Wieśkiem wolimy obgadywać dziewczyny ;)

W zasadzie aż do Biskupic Radłowskich trwa wyłącznie dojazdówka - dopiero tam pierwsze zwiedzanie, pokazuję części ekipy cmentarz wojenny nr 257. Miejsce tragiczne ale dziś piękne i romantyczne - choć słabo utrzymane - błaga o kosiarkę i oczyszczenie ogrodzenia z zarośli. Wszyscy tu spoczywający to polegli w trakcie zastoju frontu na linii Dunajca w pierwszych miesiącach 1915 roku, oraz w trakcie operacji Gorlicko-Tarnowskiej, gdy linia ta została przerwana.

W oddali pomnik centralny na cmentarzu nr 258
Przy okazji konkurs na spostrzegawczość - kto jeszcze jest na tym zdjęciu?

Następny postój wypadł nam także w Biskupicach Radłowskich ale już przy pomniku Bitwy Radłowskiej.

Tak wiem, powtarzam to niczym Katon swoje słynne "Ceterum censeo Karthaginem delendam esse" - ale takie miejsca boleśnie uzmysławiają nam że bezprzykładne męstwo polskiego żołnierza nie jest w stanie zrekompensować bezprzykładnej głupoty polskiego dowództwa i polityków!

Wiecie, kilka dni wcześniej II batalion 16 pp został dosłownie rozjechany przez czołgi, w czasie bitwy pszczyńskiej, podczas idiotycznego ataku na formację pancerną Niemców!  A "Szesnasty" to był pułk rekrutowany w Tarnowie i okolicach - o wartości tarnowskich chłopaków niech świadczy fakt że strzelali od pierwszego do 18 września pod Rawą Ruską, Tokarami i Psarami (czyli już głęboko na terenach dzisiejszej Ukrainy) - Natomiast Tu pod Radłowem gros poległych to chłopcy z okolic... Pszczyny, Cieszyna, Bielska Białej... takie szyderstwo historii.

No nic, coś jemy, coś pijemy - Marek jak zwykle konsultuje się z telefonem i mapami. Mamy umówione spotkanie w Uściu Solnym... czas w drogę. Marek odgwizduje "wsiadanego".
Velo Dunajec powoli zbliża się do końca, Już widać wieże kościoła w Otfinowie, wkrótce po prawej pojawia się wieża kościoła w Wietrzychowicach - na równinach wieże kościelne to najlepsze punkty orientacyjne.
Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej
Późny, już widać że udziwniony, neogotyk - kościół budowano w latach 1917/24 (co wiele tłumaczy, bo ewidentnie widać tu już wpływy modernizmu, a nawet jakieś ciągotki do neobaroku) po tym jak w trakcie I Wojny ostrzał artyleryjski uszkodził poprzednią drewnianą świątynię pw. św Leonarda. Być może podobnie jak w przypadku Wojnicza było to wezwanie związane z faktem spławiania Dunajcem wielu dóbr z Węgier w głąb Polski? Kwestia jest rozwojowa, jak coś bliższego doczytam, albo dogadam, to Was poinformuję w następnym poście z tamtych terenów.


Na razie zajęcia z łaciny - odczytywanie daty zapisanej w formie MDCCCLXIX - spróbujcie sami, ja dałem radę! Ela po prostu przeczytała ten sam tekst po Polsku ;)

A potem... no cóż - jedziemy dalej !
Drewniana zabudowa Wietrzychowic


Drogowy odcinek WTRki
Wiślanej Trasy Rowerowej - dla mniej kręcących.
Wcześniej był jeszcze pobyt w sklepiku i dobranie sobie tego i owego na drogę. Wkrótce wjeżdżamy na wały i wtedy już w pełni czujemy urok tej trasy. Owszem wiaterek zawiewa, czasem pchnie, czasem zatrzyma - ale przynajmniej z wałów widać urodę okolicy. Niestety nie ma czasu zajechać na "cypel" czyli miejsce gdzie Wisła łączy się z Dunajcem - no cóż będę musiał tu przyjechać specjalnie jeszcze raz. Nic to!
A droga na wały, wiedzie zaraz za tą kapliczką.

A oto i Wisła rzeczona ona.

A tak wygląda WTR'ka z siodełka.

Górka - bardzo ciekawy dwór ziemiański - ale niestety bez opisu i z tego co widać, chyba bez pomysłu na przyszłość.

A potem już prosto meandrami do Uścia Solnego - miejsce to istnienie swe zawdzięcza... a jakże... Kazimierzowi Wielkiemu - który wyśmienitym gospodarzem był (daj nam Panie - 10 lat monarchii i takiego króla, a Polska znów będzie krajem mlekiem i miodem płynącym, co prawda pierwej spłynie krwią zasrańców i szkodników, ale akurat to mnie nie martwi). Nazwę są zawdzięcza zaś faktowi że tędy spławiano sól, z bocheńskich kopalń do Wisły i dalej w świat. Swoją drogą w średniowieczu już umiano tak silnie higroskopijny towar jak sól zabezpieczyć przed wodą, a kilkaset lat później imć Zabłocki rozpuszcza swą fortunę w mydle... Upadek techniczny szedł w parze z postępującym upadkiem społecznym i politycznym. 

Kościół św. Apostołów Piotra i Pawła.
Napisać by się chciało że to skromny barok - ale przecież wszyscy wiemy że "skromny barok" to oksymoron - więc należy napisać - skromny jak na barok ;)

Uście Solne przez setki lat było miastem, niestety przemiany administracyjne i komunikacyjne nieuchronnie zepchnęły je na skraj niebytu - dziś królewskie niegdyś miasto ma wielki pusty rynek bez handlu, ale za to otoczony rozsypującymi się drewnianymi chałupami.
To ilustracja jak by kto nie wierzył.
To także Uście Solne
Choć marzenia i pamięć o historii zostały!

W Uściu Solnym spotykamy Magdę i Piotra oraz ich synka Wojtusia, wspaniali ludzie, BARDZO zasłużeni dla tarnowskiej turystyki rowerowej. Tym razem podjechali samochodem a my prócz ciekawej rozmowy, wymiany doświadczeń, mieliśmy też szansę podzielić się doświadczeniami fotograficznymi, coś zjeść, wypić (Piotr dzięki za kawę!!!!) i odpocząć w cieniu... aczkolwiek nie wszyscy...

W Uściu solnym porzucamy Wisłę i dalej na południe poruszamy się Velo Rabą. To już trzecia z naszych czterech dróg rowerowych którymi przyszło nam jechać tego dnia. Velo Raba nie ma nawierzchni asfaltowych na wałach, ale całkiem zgrabny szuterek i wiedzie krainą równie malowniczą co trasa wiślana.
A wygląda tak!

Na moście w Uściu widziałem kajakarza śmigającego po Rabie, a moje serce przeszył bolesny skurcz! No cóż pozostaje czekać aż Mikołaj (mój starszy syn) zrobi w końcu prawo jazdy... albo... trafi się jakaś załogantka z samochodem, bo uwierzcie lub nie, ale dźwiganie dwudziestokilogramowego pakunku na plecach przez kilka kilometrów, a potem proszenie by kierowca autobusu raczył zabrać, o ile tam jakikolwiek autobus jeździ?!  Nie należy do fajnych akcji, zwłaszcza gdy człowiek już zmęczony zabawą z nurtem i wiosłami...
Jak wygląda Velo Raba widzieliście na poprzednim zdjęciu
a na tym zobaczycie jak wygląda...

Kasia w Rzepaku ;)
Po drodze także mijamy perełki małej architektury sakralnej. 

Wielce zasłużony dla naszej wycieczki sklepik "SMYK" w Mikluszowicach. Sklepik otwarty jest w niedziele, dlatego polecam go wszystkim rowerzystom, jako pewne miejsce gdzie może liczyć, na coś do picia, zjedzenia albo ochłodę lodami...

W ogóle Mikluszowice to ciekawa lokacja jak zaraz zobaczycie. W Mikluszowicach właśnie, Marek postanowił "ukąsić" Puszczę Niepołomicką. Kęsek maleńki, dający ogromny niedosyt, ale jednak kęsek - zaliczono - poważyli się i dali radę... pytanie brzmi czy dadzą radę wrócić?  ;)
A puszcza zaczyna się zaraz za sklepikiem...więc daleko nie mieliśmy.


Trzy Gracje i... ... no sami wiecie kto z Gracjami swawolił... ;)

A Puszcza wygląda tak.

A tak wygląda kościół św. Jana Chrzciciela w Mikluszowicach.


I św. Florian zaraz za świątynią
A potem przed nami mega ciekawe miejsce w postaci
Góry św. Jana
Dawne grodzisko, być może strażnica brodu na Rabie z czasów państwa Wiślan, miejsce gdzie stał kościół...
Warto poznać tę historię, warto tu przyjechać.
U stóp wzgórza... (no wiecie śmiech nie pozwala mi mówić o górze) ... mamy fajną - choć barokową figurę św. Jana Chrzciciela.
hmmm - popuśćmy wodze fantazji... być może za czasów działalności Cyryla i Metodego na terenie państwa Wiślan właśnie w tym miejscu, w Rabie odbywały się chrzty? Bo my tu wszak sto lat z hakiem przez Mieszkiem chrzczeni byli! Jeno że był to chrzest w obrządku cyrylometodiańskim a nie "europejskim" to wielu nie chce o nim pamiętać!

Jest też czas na mini warsztaty zielarskie - tym razem w roli głównej
Glistnik jaskółcze ziele

Tu też ostatecznie porzucamy Velo Rabę i dumnie, wkraczamy na Velo Metropolis...
(wkrótce otwarcie Velo Titanicus, Velo Solarionensis i Velo Gelactis... to tak na marginesie dumnych i szumnych nazw)
Kładka na Rabie
oficjalnie zamknięta dla ruchu wszelakiego...

No to się nie ruszamy... ;)

A potem ruszamy na wschód.

W Bogucicach taka urokliwa kapliczka maryjna z bardzo bogato płaskorzeźbionym cokołem.
wartościowy zabytek - jak by kogoś interesowało.

A kilka kilometrów dalej


Taki, równie wartościowy krzyż przydrożny, choć za ogrodzeniem.



Zaczyna się pojawiać zmęczenie, ból pośladów, nadgarstków i krzyża...
odpoczynek krótki ale intensywny.


Bez zatrzymywania mijamy Okulice i ichniejsze sanktuarium czy izbę pamięci gen Leopolda Okulickiego. Nie ma już na to czasu.


W przelocie fotografuję figurę Chrystusa w Dąbrówce i mkniemy dalej. Wkrótce docieramy do serwisówki wzdłuż autostrady i fotografowanie w ogóle traci sens, bo z tej trasy chyba już wszystkie możliwe miejscówki pokazywałem. Zresztą zaczyna liczyć się czas - Kasia ma pociąg do domu i on nie będzie na nią czekał. A było by głupio spóźnić się minutę. Prowadzi jednak Marek i kosztem ogromnego wysiłku tak nawiguje w przestrzeni i czasie, że jesteśmy na styk. Znaczy nie wszyscy - On z Kasią w Zbylitowskiej Górze przyśpieszają - jadą przodem, odjeżdżając nam znacznie a wkrótce całkiem. Ela z Wieśkiem urywają się na ulicy Zbylitowskiej i jadą do domów, a ja z Anią powoli zjeżdżamy śladem Kasi i Marka. Rozstajemy się przy Pułaskiego. Zajeżdżam na dworzec - Marek siedzi na ławce i... dogorywa. Widać dopiero teraz ile Go ta akcja kosztowała - ale zdążyli!

No cóż tym się różni prawdziwy wódz i lider, od malowanego że na siebie bierze najwięcej podczas gdy ten drugi to najczęściej zwykły buc spijający śmietankę z pracy i wysiłku innych.

Ps. W domu wypiłem trzy piwa, dwie kawy na raz, a pizzę zagryzałem batonikiem czekoladowym... smakowało!!!