piątek, 14 maja 2021

Para szczytuje dwa razy, czyli - duża przygoda w Małych Pieninach

Zdobywamy sobie z Anią korony... a tak, bo czemu nie? Koronę Gór Polski, ale też Koronę Beskidu Niskiego czy Koronę Pienin! To tak dodatkowo poza GOTem. Oczywiście moglibyśmy wbijać wszystkie pieczątki na raz... ale po co? Na Wysokiej w ramach KGP byliśmy jeszcze zimową porą, teraz na wiosnę wybieramy się w ramach Korony Pienin. Jak będzie trzeba (bo na przykład pojawią się jakieś nowe wyzwania do zdobycia to wybierzemy się po raz kolejny... bo czemu nie?)

Jednak podstawowym celem jest Wysoki Wierch, bo wiecie pogoda nie jest murowana, w tym roku w ogóle jest trudna do przewidzenia - ufam w to że jak jest Ania, to na pewno będzie ładnie, ale tak na wszelki wypadek planuję trasę tak by móc zejść wcześniej przy załamaniu pogody.


Jak widzicie wychodząc z Jaworek i idąc przez Szlachtową, po wejściu na Wysoki Wierch zawsze mogliśmy "ewakuować" się przez schronisko pod Durbaszką, gdyby pogoda załamała się później schodzilibyśmy przez Homole - ale że ładnie było... zrobiliśmy trasę Max+ - znaczy zeszliśmy  przez górną stację kolejki linowej "Homole" ale dochodząc tam całkiem poza szlakiem, dróżkami leśnymi.

Samochód zostawiamy na parkingu pod Homolami, wolę zapłacić te dwie dychy i mieć spokojną głowę, niż ryzykować że komuś stanę na jego posesji albo inną krzywdę wyrządzę. W ogóle drążnią mnie ludzie którzy w Warszawce lub Krakówku gotowi są przegryźć gardło za źle zaparkowany samochód (już szczególnie na ich posesji) a w górach sami stawiają swoje pojazdy w najbardziej absurdalnych miejscach, nie zaważając na zagrożenia jakie tym powodują! Często jest to zresztą zwykła nieuczciwość i tanie cwaniactwo (bo gminy ponoszą koszty związane z infrastrukturą na szlakach, które są pokrywane choćby z części pieniędzy za parkowanie). Ale dość. Zaparkowane i idziemy.

 Z Jaworek do Szlachtowej kroków kilka, a po drodze mnóstwo atrakcyjnych widoków choćby naturalnej wielkości figura górala pomalowana na... złoto (oszczędzę Wam tego widoku), a potem już tylko niewyczerpujące zdobywanie wysokości.


Po drodze, w Szlachtowej, mijamy takie miejsce, warto zapamiętać, na jakiś wypad ze znajomymi, wpierw jakiś solidny rajdzik, a potem wieczorna gawęda przy tradycyjnym grillu (ersatz ogniska i wyżery ze świeżo upolowanego mamuta ;) )

Takimi drogami chce się chodzić bez końca.

A to już grań... od tej chwili nie ma wspinaczki, jest spacer

Wysoki Wierch. Zdjęcie takie sobie ale Tatry widać. Osoby które obserwują mnie na fejsie miały możliwość zobaczenia znacznie lepszych, z telefonu Ani.

Tamże tyleże w drugą stronęż

Motor nie mój, przyjechał na nim bardzo sympatyczny Ukrainiec, który pożyczył go od swojego pracodawcy. A zdjęcie z hasztagiem #czytamwszędzie trafiło oczywiście na instagram. Nie żebym tak czytał na szlaku, choć gdy wędrowałem sam, to się w różnych okolicznościach zdarzało.

Durbaszka

Schronisko pod Durbaszką




Ty tylko kilka zdjęć ze schroniska pod Durbaszką - najfajniej będzie jak po prostu sami tu traficie - warto... tyle że piwa nie ma! Ale poza piwem jest wszystko co w schronisku być powinno i tak jak w schronisku być powinno.

W opcji full - już tu mieliśmy schodzić... no ale to przy Aneczce nie przejdzie (rany ale mnie to cieszy! Taka kobieta to SKARB) - pogoda piękna - idziemy na opcję max - czyli na Wysoką (drugi raz w ciągu dwóch miesięcy... ale takie miejsca się nie nudzą.

Wysoka

Mini wodospad
I znów... moglibyśmy teraz wrócić przez Homole... tylko po co? Wybieramy opcję max+ czyli wracamy przez górną stację kolejki linowej i oczywiście... daleko poza szlakiem, po prostu idąc leśnymi duktami, tak by mniej więcej trzymać azymut. 

Wiata na punkcie widokowym nad Bacówką u Wojtka


Kopijnik - w kulturze Seklerów (Wołosi i Seklerzy są najprawdopodobniej spokrewnieni) służył do upamiętnienia miejsca, zdarzenia lub człowieka bardzo ważnego dla społeczności. Jak chcecie zobaczyć więcej to zapraszam do Tarnowa i pobliskich Koszyc.

Górna stacja wyciągu narciarskiego.

Takie widoki, swoją drogą to plątamy się tu dłużej niż potrzeba, obje wiemy że to już koniec na dziś  trasy, jeszcze tylko zejść i wsiąść do samochodu.

Wracamy ale serce zostało w Pieninach.





















wtorek, 11 maja 2021

Dwa dni z Dunajcem w tle - czyli... szlak dwóch pogórzy.

Mówisz Dunajec w kontekście rowerów i praktycznie każdy choć trochę związany z rowerami bez zastanowienia wymieni Velo Czorsztyn czy Velo Dunajec i oczywiście będzie miał rację, bo to piękne malownicze świetnie przygotowane szlaki. Ale Dunajec to także całe mnóstwo dróg i ścieżek praktycznie nieznanych. Na szczęście od kilku lat promuje się EnoVelo (szlak winnic dla nieobeznanych), w zeszłym roku Marek przy pomocy kilku osób z Korby tyczył "szlak śliwkowy, ale to wciąż nie obejmuje wszystkich wartych rowerowego wysiłku miejsc. 

Dunajec jest naturalną granicą, pasm pogórzy Wiśnickiego i Ciężkowickiego i choć geomorfologicznie specjalnie się nie różnią, to zawsze jednak fajniej brzmi "szlak dwóch pogórzy" ;) 

W ogóle do tej akcji przygotowywaliśmy się praktycznie pół roku! Nie nie chodziło o poznanie trasy, bo tę znamy od lat, ale o... to jednak w swoim czasie. 

Sobotnie zorze budzą mnie ze snu... szybciej niż budzik! Mycie, karmienie inwentarza (dwa koty, dwa psy - w tym jeden pies to "dzikus", drugi wyjada kotom, kotka wpierw musi na pole zrobić siku po nocy, a kot żre swoją i jej porcję wespół z psem - więc to wszystko wymaga solidnego logistycznego zorganizowanie, kiedy kogo na taras wyrzucić, tak aby inny mógł sobie pojeść), parzenie kawy i... jazda do Ani. U Ani pakowanie jej betów i roweru, powrót do Tarnowa, szybkie zakupy w Decathlonie (kurtki mnie się pokończyły)  i Auchan (drobiazgi potrzebne na... o tym oczywiście później) - potem do Marka zabrać jego rzeczy (toboły reszty już leżą u mnie na holu - Mikołaj je dowiezie o określonej godzinie) u Marka kawa i jeszcze tytułem premii udało się odwiedzić pole żonkilowe!  Jest dobrze.


Odpalamy z Anią na Plac Kościuszki, tam już czeka Marek, szybki objazd Parku Strzeleckiego i śmigamy po resztę teamu Agatę, Wojtka i Bartka. 

Park Strzelecki - Mauzoleum Bema


Razem z nimi przez Mościce i Buczynę (mały trening terenowy - przyda się na następny dzień) - do Janowic (pałac) - przez Zakliczyn i wreszcie popas w Zawadzie Lanckorońskiej. 

 
A tu... Już czeka na nas Ela, Marta i Staszek. Ela nie mogła jechać na rowerze po kontuzji w "Niskim" - Stachu by mógł, ale przecież Eli nie zostawi, a Marta to Mama Marka i ewidentnie polubiła Korbowe towarzystwo.  Jest też Mikołaj ze sprzętem który Martę przywiózł - powiem Wam że dobrze mieć takiego Syna!
Jest kawa na tarasie i jest... spacer do zachodzącego słońca. Spacer tym wartościowszy że cała góra u podnóża której przycupnęła Zawada Lanckorońska to dawny gród wczesnosłowiański, podzielony na dwa obiekty "Zamczysko" i "Mieścisko". 

Jak łatwo dostrzec, nie dość że zapomniałem włączyć nagrywania trasy w stosownym momencie (czyli na wyjściu) to jeszcze... mocno pobłądziliśmy na powrocie - no cóż już zmierzchało i będąc STO metrów od naszej lokacji, odbijamy w las, by zatoczyć jakąś szaloną pętlę. No cóż chyba tradycji musiało stać się zadość - jakoś tak to już z Aneczką bywa, że zawsze wracamy po zmroku ;) 
 


A na miejscu...gra muzyka jest IMPREZA! Ognisko płonie, papu się grzeje, piwo się leje bo oto Stachu obchodzi 50-te urodziny!!!! Jest co obchodzić! 
 
 

Siedzimy do głębokiej nocy, miejsce jest naprawdę świetne - zadbane, wypielęgnowane, pomyślane o wszystkim. Jak by kogoś interesowało (a polecam ze szczerego serca i jako wolontariusz, bo nikt mi za reklamę nie płaci, to wystarczy u Wuja Googla wpisać "agroturystyka Zawada Lanckorońska" i Oferta Anny Różak powinna pojawić się jako pierwsza) 
 

 
Następny dzień witamy siedząc na tarasie z kubkiem kawy w dłoniach, dojadamy resztki rogalików i mini pączków zrobionych przez Anię i jej Mamę, potem kto chce i może dojada wczorajsze potrawy na śniadanie i... jedziemy.



 
 
 
Kierunek Melsztyn!


 
Solidna przeprawa - wpierw wpychanie rowerów w górę, potem zjazd przez las, potem prowadzenie przez las, potem przeciskanie się przez las, a na końcu rozpaczliwe sprowadzanie rowerów z górki o nachyleniu w okolicach 45 stopni tylko po to by na samym dole trafić na... rozlewisko! Nieźle jak na początek. Za to późnej już "tylko" solidna wspinaczka pod górę melsztyńską i odpoczynek na ruinach zamku. 

A tu muszę zrobić restart aparatu, bo przestał mi robić zdjęcia... więc trasa się rwie - ale oto kontynuacja:

To już ostatnia trasa, więcej Was w tym poście wlepkami z Traseo męczył nie będę, obiecuję.
Na samym środeczku, pomiędzy garbami pogórza Wiśnickiego zobaczycie... Tatry.

 
 
Z Melsztyna kręcimy na Charzewice - trzy cmentarze z czasów I Wojny Światowej, malowniczo położone w lesie, oczywiście cały czas podjeżdżając do góry - ale za to za moment jest zjazd do Wymysłowa, lecz tylko po to by po krótkim odpoczynku na względnie poziomej drodze rozpocząć wspinaczkę na przełęcz w Zawadzie Lanckorońskiej i móc zjechać do Olszyn. Za chwilę jesteśmy na stacji benzynowej Circle K i krzepimy się kawą. - przyda się! Przed nami podjazd pod Sukmańskie Góry i potem najtrudniejszy technicznie odcinek przez Panieńską Górę. Tam robimy sobie chwile postoju, tak by móc pogadać o historii miejsca, pokazać relikty murów i zaczynamy zjazd w dół... nie jest lekko. Aby nie niszczyć morale ekipy nie wspomniałem im że to odcinek po którym prowadzone są trasy Dare2B Maratonu - czyli nielekkiej imprezy dla zaawansowanych amatorów lub zgoła zawodowców ;) ... tak wiem, jestem potworem ;) 
 
Za to potem już lajcik... kilometry po płaskim kręcą się same... podjazd pod Zgłobice? Jaki podjazd? Ot lekkie nachylenie powierzchni.

Grupa dzieli się w Zbylitowskiej Górze, Agata, Wojtek i Bartek jadą w kierunku Mościć. Ania, Marek, Kuba i ja zawadzamy jeszcze o klasztor Sercanek, a potem już grzecznie do domków. Jeszcze tylko kawa i po spakowaniu części sprzętów Ani (kobiece roztargnienie czy kobieca przemyślność? ;) ) odwożę Ją do domu...

Sam po powrocie przysypiam pod prysznicem...