poniedziałek, 21 maja 2018

Wały


Nie nie jest to post o polityce!

Wałem nazywany jest podłużny garb terenu, właśnie wał przypominający, z definicji wygląda to tak że po obu stronach wału jest obniżenie terenu. Czym zatem  różni się wał od grani? Poza graniami skalistymi, w zasadzie różnica polega na punkcie widzenia - jeśli podłużne wyniesienie terenu biegnie wzdłuż naszej drogi to jest to grań, a jeśli w poprzek... wał. ;-) Geomorfolodzy mogą mieć na ten temat setkę odmiennych zdań i zasypać nas definicjami, co jednak nie zmienia faktu iż ogólnie rzecz biorąc moja definicja jest prosta i zrozumiała. 

Zatem mamy wały - na południe od Tarnowa są dwa - Wał Rychwałdzki i Wał Lichwiński - stanowią w sumie jedno pasmo wałów, ale ze względów administracyjnych podzielono je tak a nie inaczej.    

Zbudowane są z łupków, pokryte warstewką ziemi i poza jako tako płaskimi kawałkami, porasta je las. W trakcie I wojny światowej dwa razy były świadkami i polem krwawych bitew. Pobliskie wzniesienie, zostało nazwane "głową cukru" (Zuckerhut nie mylić z Zuckerbergiem ;-) ). Wcześniej nosiło polską nazwę "Gródek" i prawdopodobnie była tam jakaś ogrodzona osada, bo takie toponimy mało kiedy są  nieadekwatne. Szaleństwo wojny przetaczało się tędy w 1914 roku - gdy wojska Austro-Węgierskie bohatersko i rozpaczliwie próbowały kosztem ogromnej daniny krwi zatrzymać rosyjską ofensywę zwaną "Walcem Parowym", a drugi raz gdy w maju 1915 roku same rozpoczęły operację Gorlicko-Tarnowską by odrzucić "Carskich" daleko na wschód, poza granice Galicji. Do dziś zostały tu na okrutną pamiątkę cmentarze kryjące szczątki poległych i okopy (powoli zarastające, ale wciąż jeszcze pomimo ponad stu lat czytelne). 

Ja wybrałem się tam, w celu skonfrontowania opowieści kolegi z pracy o atrakcjach agroturystycznej Chaty pod Wałem z moimi wyobrażeniami, aby sprawdzić czy w kamieniołomach wciąż są traszki oraz by odnaleźć "Diabelski Kamień". Powiedzmy odniosłem połowiczny sukces... Traszki są w kamieniołomie. A reszty dowiecie się z tekstu.


 

Zobacz trasę w Traseo

Mapka nieco edytowana, bo po pierwsze primo sprzęt mi nawala, znaczy bateria i wyłączył się tak w okolicach 4/5 trasy, a primo drugie GPS wariował jak pijana ciotka w Pradze i odchyłki od rzeczywistości miał rzędu kilkudziesięciu metrów ("jedź prosto" powiedział uroczy głos z nawigacji, "nie widziałeś człowieku tej skarpy?" zapytał św. Piotr).

Do tego wilgotność w granicach 125% (z trendem wznoszącym) bo było po deszczach a wyszło piękne beskidzkie słońce i las zaczął parować niczym puszcza amazońska na Borneo. Ale dałem radę... a byłby zapomniał, kij trekkingowy też mi się rozkleił i rączkę musiałem trzymać w ręce...A aparat fotograficzny wziąłem, tyle że karta pamięci została w komputerze...

Ale że harcerz nie pęka, zresztą popatrzcie sami:


Ukryte na skraju lasu miejsce pamięci. Pokazywał mi je Dziadek, gdy jeszcze było oznakowane ledwie kamykiem i to bez inskrypcji. 
Potem kamień zmieniono, dodano napisy, pojawił się krzyż, na końcu gmina oznakowała to miejsce tabliczkami. 
Nie będę opisywał zawartości tablic - są dobrze czytelne na zdjęciach.
  
Polecam tylko zapoznać się z historią Sęka, zapamiętać ją i powtórzyć tym którzy bezrefleksyjnie głoszą tezę o skrytobójczych zamachach dokonywanych przez "wyklętych" i "walczących z otwartą przyłbicą UBekach" - świetnie zadaje kłam tej propagandowej narracji. 

Zdumienie budzą te "regularne działania partyzanckie" - dla ludzi którzy liznęli teorii wojskowości (czyli np. ochotniczo zostali wcieleni do LWP w celu wypełnienia zaszczytnego obowiązku czyszczenia schodów sznurówkami) brzmi to mniej więcej tak jak ciężarowe cinquecento... niby można sobie wyobrazić, ale już na skraju onirii.

Barbara została podzielona na dwa oddziały Regina I i Regina II. Regina I to byli ci którzy mogli wrócić do w miarę legalnego życia, bo nie zostali namierzeni przez Niemców (rolnicy, i ludzie z małych ośrodków, którymi mało kto się interesował), Reginę II tworzyli "spaleni" - głównie harcerze z Mościć, bo ich nieobecność została szybko odkryta, a po pierwszych ofiarach po stronie partyzantów Niemcy błyskawicznie wytypowali z jakiego środowiska wywodzą się najwaleczniejsi - oczywiście z Szarych Szeregów - więc brak młodego mężczyzny na miejscu zamieszkania był natychmiastowo odnotowywany. Chłopcy z Reginy II znaleźli potem zagładę w lasku Dąbry pomiędzy Ostruszą a Rzepiennikiem Strzyżewskim, niedobitków Niemcy zamordowali w obozach koncentracyjnych...

Kawalątek dalej, dosłownie kilka kroków  i stajemy przed masztem.
  

Te maszty, obok wież kościelnych to doskonałe punkty orientacyjne. Są widoczne z daleka i świetnie pozwalają rozeznać się w terenie, a jak ktoś zna metody triangulacyjne, to i odległości sobie oszacuje. 

Taki zakątek przydrożny, z oznaczenie drogi ku Chatce pod Wałem. 

A potem kilkanaście metrów w bok od szlaku, zobaczyć można sporych rozmiarów cmentarz z czasów I Wojny.
Cmentarz nr. 187


krótka epitafijna płyta i autoportret...
Miał zaledwie 20 lat... Wyobrażacie sobie naszą stratę, że Malczewski ginie od jakieś przypadkowej kuli w wieku 20 Lat? 
Z drugiej strony ile wspaniałych artystycznych, twórczych istnień straciliśmy w szeregu powstań, z hekatombą warszawską na ostatku?

Ale droga wzywa...
I wkrótce spotykam rozstaje, akurat problemu z nawigacją nie mam, znam tereny świetnie... no prawie świetnie. Wiem że trzeba iść w prawo, za Wał.  

I faktycznie wkrótce doczłapuję do Chatki Pod Wałem, która wszakże ma jeden feler... jest zamknięta. Głucho i dobitnie. W sumie się nie dziwię, to w końcu agroturystyka a nie schronisko, czy bacówka. Choć myślę że przekształcenie tego obiektu w bacówkę właśnie znacznie ożywiło by życie turystyczne tych okolic.  

A tak to wygląda od drogi. Może nie imponuje zagospodarowaniem, ale na pewno jest przyjemnie i spokojnie. 
Choć fajnie było by sobie wpaść na kawusię, szarlotkę i wbić pieczątkę...
Ale nic - idę szukać owego Diabelskiego kamienia 
schodzę szukam kierunkowskazu, włażę w las
znajduję czosnek niedźwiedzi  (choć pewnie Stanisław stwierdzi że to co innego i będzie miał jak zwykle rację)

i malownicze uroczyska,

i miejscowego biesa, który na moje oko podkradał drewno, a komary się go nie imały, gdyż oddech jego siarką przepełniony, niczym wyziewy z czeluści piekielnych, wypalał im zmysły, jeśli nieszczęsne zbliżyły się nadto...
A ówże miejsce mi wskazał tajemne, zaroślami pokryte, szlabanem zastawione...
Tablicę magiczną posiadające...

Ale kamienia wskazać nie umiał...
Widać diabli wyższej szarży go przysiadły i onże wsiowy bies nic na to poradzić nie mógł.

Orlica pospolita... jak mniemam...


I kawałek młodego lasu...
Ale kamienia NIE MA !!!!!! 

Za to wdrapuje się pod sam przekaźnik
Przekaźnik jak przekaźnik...

Ale te widoki...

Ino przejżystość mglisto, to nie widać tego na co so widoki! 
haj! 

A tu widać że gdyby było widać to na co są widoki, to były by było na co popatrzeć... 

Za to okopy widać wciąż po stu latach z okładem. 

A tam, daleko, łoj daleko, taki blady, w dulinie przysiadły, to nosz Tarnów, ino co go na tym zdjenciu, okropnie do d..y widać, bo aparat żem mioł, ale bez karty, to żem robił phabletem, a on aparat także do d..y mo, i jeszcza ta mgło, no to już za wiele tych d.p na roz!
 
A Aura wyraźnie parcia na szkło dziś nie miała...
Ten przekaźnik co go widać, to jest ten na zdjęciu z początku postu, jak widać droga prosta tyle że trzeba iść za droga, bo na zdjęciu nie widać, że na prosto, to przez pola, paryje (by się dało) i ogrody (a to by mogło być nerwowo).

A potem szukanie kamieniołomu.
I znowu wtopa. Miał być skręt w lewo, bo tak pamiętam, był! A jakże tyle że nie ten, za wcześnie, ale Gipies pokazuje że tu!.- No to skręcam, a tam nic! Wracam, rozglądam się, dalej kicha!  Włażę w paryję, w zielsko, błocko i pomiędzy kleszcze. Nadal NIC!!!
Dzielna Aura mi towarzyszy, ale prycha i chrząka wieloznacznie - nie pasują jej takie tereny.
Wygrzebujemy się na drogę i ... idą kawałek dalej w stronę Gromnika, a tam... Siurpryza!!!
Otóż i jest kamieniołom, łupkami znaczony!
 
O tak właśnie wygląda! Zarasta, ale wciąż czytelny.
Największe skamieniałe drzewa ktoś sobie zabrał na ozdobę posesji.  
Ale i tak jest ciekawie. 

Teren kamieniołomu został zarównany ciężkim sprzętem, ostało się więc tylko jedno oczko wodne, ale jest, a w nim i żaby i tropione przeze mnie traszki. Że nie widać na zdjęciu? Żabę widać, a traszki tez tylko na dnie w mule zagrzebane to i w oczy się nie rzucają, pewnie innym aparatem były by zdjęcia lepsze, ale... 

Wychodzę poza teren kamieniołomu i namierzam znane mi mniejsze kawałki skamieniałych dębów.

Te są, nawet widać słoje i zarys kory
Znaczy rzecz jasna nie na tych zdjęciach - ale jak kto ciekaw, to ugadujemy się i śmigamy tam razem.
A potem ostatni punkt. W planach było więcej, ale sprzęt mi padł (Larki nie słyną z super wytrzymałych baterii - minął okres gwarancji, zresztą nawet nie wiem, czy na baterię także jest gwarancja, i mój phablet rozładowuje się w mgnieniu bitów). Trudno, podarują sobie jeszcze jeden odcinek - zapamiętany - trafimy tam jeszcze kiedyś.  
na koniec cmentarz wojenny nr.186
Skryty w lesie, pogrążony w ciszy, z dala od dróg. Kiedyś był otwarty, z widokiem na Beskidy i Tatry, kiedyś... sto lat temu. Teraz zarósł. Może to i dobrze? Może tym co tu leżą widoków nie trzeba, bo piękniejsze mają?

I las krzyży, ktoś to miejsce pamięta, krzyże są odnowione, teren zadbany. 

A ja wracam na ścieżkę, i potem ta samą droga do samochodu zaparkowanego w Lichwinie pod sklepem ABC. 
No cóż, na dziś tyle, do zobaczenia na szlaku.

czwartek, 17 maja 2018

Piosenka w oczekiwaniu - Alannah

Piszą się... no uwierzcie że się piszą. Nie same, ale się piszą i Alfabet wędrowca (zamówiony przez Wojtka) i Nowy post z wypadu na Wał (nie zamawiany) i nawet post o moim parafialnym kościele św. Trójcy (długo by wyliczać listę "zamawiaczy" ;-) ) Się piszą a szybciej się nie da, bo jak mam wenę to nie mam czasu, a jak mam czas, którego zazwyczaj i tak nie mam, to mam masę innych rzeczy koniecznych do zrobienia i wena idzie sobie w paryje...

Ale na osłodę teledysk Kasi Kowalskiej - normalnie ludzie bomba!!!! Co prawda, jak na beskidnika przystało wolał bym zamiast ćwiczeń jogi, wprawki  z szablą lub kata... ale z racji iż Kasia Kowalska jest bez wątpienia dziewczyną, a nie wszystkie dziewczyny dały się ogłupić, tedy wybrała taniec i jogę, a mi pozostaje schylić łeb w uszanowaniu i zachwycać się widokami oraz muzyką...
Czego i Wam życzę.

piątek, 4 maja 2018

W poszukiwaniu czerwonego szlaku.

Jak większość szanujących się miast także Tarnów już od dziesięcioleci, posiada okalający go szlak i jak większość szlaków okalających ma on oznaczenie czerwone. Nie pokrywa się z granicami administracyjnymi (i słusznie) ale wiedziony jest malowniczymi zakątkami i w okolicach miejsc wartych zobaczenia. Rowerem to całodzienna eskapada, piechotą trzeba by poświęcić ze dwa dni, i to pod warunkiem dobrego tempa i wytrenowania.
Wiedzie przez góry, doliny, rzeki, parowy, równiny, potoki, pola uprawne, tereny przemysłowe, wały nadrzeczne (tudzież pewne miejsca niedorzeczne ;-) ). Naprawdę warto go poznać.

Połowę od "Marcinki" do ujścia Białej już pokazywałem po kawałku (ot chociażby Tu), ale tej na wschód jeszcze nie (no kawalątko przy okazji spacerów w okolice Kruka, na Krzak, czy do św. Mikołaja w Łękawicy.  Więc naszła mnie ochota na skok w drugą stronę. Fragment już pokazywany omijam i śmigam do Skrzyszowa przez Harcerską i wzdłuż obwodnicy. Teoretycznie powinienem tam odnaleźć znaki szlaku bez żadnego problemu... i owszem odnajduję ich sporo tylko że żaden nie jest tym którego szukam. Oczywiście z mapy i z innych wypadów wiem którędy biegnie, więc mógł bym jechać bez potrzeby patrzenia na znaki, ale celowo ich szukam, bo tak robił by ktoś kto terenu nie zna.  

Jadę więc dalej, do miejsca w którym przebiega szlak w/g dawnej marszruty (został przemieszczony kilka lat temu, chyba słusznie), tam już znaki odnajduję (choć powinny być zamalowane).  Szlaki mają się znów zbiegać, więc nie powinno być kłopotu, ale jest, bo tu też ślady giną i w efekcie nadkładam kilka kilometrów - nie żałuję wszak bo tereny naprawdę piękne, asfalt miły dla kół, albo twardo ubity szuter, ruch samochodowy bliski zeru, fajnie jest! 

No ale zobaczcie na mapce:


Zobacz trasę w Traseo

Od tego pierwszego wykrzyknika do następnej w kolejności gwiazdki powinna być w miarę prosta linia, no ale jej nie ma bo jechałem przecież inaczej. Wróćmy jednak  do

SKRZYSZOWA  

 Pomnik poległych w trakcie wojen z roku dwudziestego i w latach 1939/45. Nie bardzo wiem czemu nie ma ofiar z lat I W.Ś ?

 
W pomnik wmurowana urna zawierająca ziemię z Pszczyny i Katynia. Ta ziemia faktycznie została zroszona krwią moich krajanów. Pamiętacie jak pisałem o chłopakach z Bielska i Cieszyna którzy ginęli pod Radłowem? No to wcześniej chłopaki z Tarnowa i okolic ginęli na ziemi cieszyńskiej i bielskiej. 
A Katyń? 16PP z Tarnowa srodze się Bolszewikom do skóry dobierał, mieli się za co mścić...

W zasadzie właśnie koło tego pomnika powinienem skręcić, no ale skoro jednoznacznego znaku nie było, to pojechałem dalej, by wkrótce dotrzeć pod nasyp pięknego kościoła 
pw. świętego Stanisława Biskupa Męczennika.

I znów daruję sobie (czego darować sobie nie umiem) wnętrze, z racji niestosownego ubioru. To w ogóle dziwna sprawa. Nie mam oporów przed zaglądaniem do kościołów i na cmentarze, pomimo wdzianych na tyłek krótkich spodenek i sportowej koszulki, rzecz jasna na msze się nie pcham, ale co się da zobaczyć, to zobaczam, a tych lokalnych w ten sam sposób traktować nie umiem? Ani parafialnego, ani "Szkaplerznej" na Burku, ani Starego Cmentarza" czy św. Mikołaja w Łękawicy, lubo św. Józefa w Tarnowcu. Macie podobnie? To chyba jakaś odmiana xenofobii, a może szowinizm wręcz? No sam już nie wiem. 

Wejścia na teren świątyni, "strzegą" figurki św. Stanisława BM i Chrystus frasobliwy.
No cóż a ja jadę dalej.
Odnajduję stare znaki szlakowe i oto po wzejdzie na garb między Skrzyszowem a Ładną widzę takie oto pejzaże:

To zdjęcie to zoom wcześniejszego, bo na tamtym "Marcinki" praktycznie nie widać. Takie krajobrazy będą mi towarzyszyć kilka kilometrów, jak się zapewne domyślacie, jazda pośród nich nie męczy.   

W tym miejscu zachęcam do wejścia poprzez kliknięcie na mapę do serwisu Traseo - tam opis tej trasy jest prowadzony z nieco innego punktu widzenia i jest też kilka zdjęć, których tu nie ma.  Nie zamieszczam ich tu, bo nie wniosły by wiele do opowieści, a na Traseo, mają sens jako wskazówki dla kogoś kto koniecznie chciał by jechać tamtędy. 

Ja sobie tak kręcę i jadę, a jedzie mi się znakomicie, bo nie dość że lekko z górki to jeszcze wieje mi teraz w plecyki (wcześniej wiało w twarz ale bez "babskiej" złośliwości Hypatii czy Madlen)  i powolutku zbliżam się do nieprzyjemnie ruchliwej trasy 94 - to stara "czwórka", obecnie nieco rozluźniona przez autostradę A4 ale nadal pełna motomatołków i dość często jest to czyjaś ostatnia droga... A będę musiał nią kawałek przejechać. Na szczęście obyło się bez tragedii i przede mną.

POGÓRSKA WOLA
A tu pomnik pomordowanych przez Niemców Polek.

Na tablicy wymienione:
Helena Marusarz - Mistrzyni sportu
Jandura Maria - urzędniczka
Ziętkiewicz Maria - nauczycielka
Pająk Józefa - robotnica
Sermak Maria - lat 17
Kwaśniak Eugenia
i inni nie rozpoznani.
 
 Wjeżdżam w lasy? zarośla? zagajniki? no sam nie wiem jak to nazwać, na Pogórskiej woli. Przez pewien czas szlak jest znów nieźle widoczny, ale dość szybko go gubię.
Natrafiam za to na kopalnię gazu ze złóż łupkowych - jak widać nie jest to odkrywka ;-) 

Oraz zostaję zaatakowany przez groźną bestię z lasu
Bestia jest krwiożercza i nienasycona, wkrótce zaczynają mnie boleć ręce od głaskania...

Po drodze jeszcze przejeżdżam przez teren Koła Łowieckiego "Dzik", nawet nie strzelali - pewnie ich nie było, przy okazji odnajduję dzikie leśne wysypisko śmieci, trudno mi uwierzyć by "Dzikowie" o nim nie wiedzieli, skoro jest kilkadziesiąt metrów od ich siedziby! Gotów jestem nawet iść o zakład że to ich "pamiątki", gdyż głównie mamy tam do czynienia z butelkami po napojach i niekoniecznie są to napoje orzeźwiające. Srodze się odgrażają na tablicach że teren monitorowany, jeśli zatem będą mnie chcieli ścigać za "naruszenie" to mam co nieco do pokazania...

I tak błąkając się po lasach, niepostrzeżenie docieram na szczyt Sztorcowej Góry (że też nikt nie wpisał jej do korony gór Polski ;-) ) i potem zjeżdżam sobie wsiowymi dróżkami, przez pola, laski, i obok niesamowitego składu paliw WitosPolu (tu autentycznie żałuję że nie zrobiłem zdjęć - bo imponuje ta inwestycja!)  Aż w końcu.

WOLA RZĘDZIŃSKA

A tam żniwiarka, która wszak sierp trzyma w takiej pozycji i w oczach ma coś takiego iż niekoniecznie urzynanie akurat kłosów przychodzi mi na myśl gdy na nią patrzę ;-) 

W chwile potem zataczam się pod neogotycki kościół pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
 
A tam zaadoptowana na gazon misa na święconą wodę...
I sam kościół - całkiem ładna, jednonawowa, ale utrzymana w stylistyce bazylik budowla z ceramiczną mozaiką na fasadzie.
I grota maryjna.
Aniołek na drzwiach - ciekaw snycerka, mało pamiętam podobnych zdobień drzwiowych. 

I wnętrze. Zdjęcie robione przez kratę.

Na zewnątrz współczesne stacje drogi krzyżowej wmurowane w słupki ogrodzenia. 

A na ścianach, cegły z sygnaturą cegielni. Ciekawostka - bo kilkaset metrów stąd mieli lokalną cegielnię (a może w czasach gdy powstawała świątynia to jeszcze tej cegielni tu nie było, albo nie mogła nastarczyć z produkcją? -  temat do rozeznania) - wszak Rudy to cegielnia z Tarnowa, obecnie już nie istniejąca, albo istniejąca w stanie rozkładu i będąca składowiskiem odpadów. W kilku postach nadmieniałem o tamtej okolicy - ale trzeba będzie zrobić dłuższy wypad i porządny opis terenu. 
No w każdym razie cegły z Tarnowa.

Zaraz na przeciwko kościoła, Wiejski skwer, a tam oprócz fontanny także pomnik poległych.
Przepisywał zawartości tablicy nie będę, bo chyba sensu to nie ma? 

A zaraz za pomnikiem Cmentarz z I wojny nr 204 projektu Gustawa Rossmanna.
Pochowani to głównie żołnierze carscy, choć jest kilku cesarskich.

I potem znów w drogę, znanym już odcinkiem z Woli poprzez Lipie i tu fenomenalne oznaczenie szlaku - na każdym drzewku, krzaczku i kamyku... problem w tym że droga jest tylko jedna i nie sposób zabłądzić... co innego gdy szlak wjeżdża w lasek i ... znów się gubi. 
Ale jakoś sobie radzę, w końcu znam tereny - co innego gdybym był przybyszem z innego miasta który koniecznie chce objechać na rowerze Tarnów dookoła... 

Tak czy siak, mniej lub bardziej olewając znaki i przepisy docieram do Klikowej

KLIKOWA
A tu Kapliczka św. Huberta przy Stadninie. 
Pamiętam jak ten dąb jeszcze żył, ale kruszył się z roku na rok, coraz straszniej, i przy tym groził upadkiem na w sumie dość ruchliwą szosę prowadząca do Białej.  Nie wiem czy przerobienie drzewa na kapliczkę spodoba się ekologom, ale jak dla mnie to pomysł na medal - i nawet jakoś toleruje i patrona i myśl że wyfundowali ją ludzie którzy przynajmniej w pewnej liczbie strzelają do zwierząt. 
 
No ale tu to już pełny szyk. Wiadomo jak jechać na kopulację to tylko wypasionym nowoczesnym modelem roweru z Decathlonu!

A kawałek dalej w kierunku Białej
Powozownia - to zdaje się sprzęt sportowy nawet...
No ale nie z Decathlonu, więc się nim na kopulację jechać nie da ;-)

A przede mną już tylko 
BIAŁA
I kolejny skansen na żywo.

A potem przez kładkę, a na kładeczce rodzinna "wyprawa" lokalsów z gośćmi (panie z wózkami, panowie ściskający za szyje... butelki z piwem) i jakieś opowieści o tym że tam to jest to, a tam tamto i że owam to jeszcze owamto - sporo ich, więc chcąc nie chcąc słyszę wypowiadane mądrości (zwłaszcza w temacie "Azotów"), na szczęście udaje się przebić nim pęka moja bariera immunologiczna (mam alergię na głupi bełkot) i nim doszło by niechybnie do awantury.

Kilka ruchów korbą i już "moja" strona rzeki Białej, potem znów nieco kręcenia i już jestem w pracy. Rozkulbaczam rower i zasiadam przed baterią monitorów czynić swe obowiązki służbowe.

A w drodze powrotnej jeszcze... pęka mi łańcuch! Nie żeby tam się rozpiął, po prostu strzela całe ogniwko i nie ma szans na sensownie szybkie opanowanie awarii. Przypinam go przy bramie głównej, przerzucam cały rynsztunek do plecaka i pędzikiem na autobus. Na szczęście udaje się dobiec, wygrzebuje z kieszeni jakieś monetki groszowe ale Antonio zabiera mnie po znajomości choć brakuje mi koło złocisza do pełnej odpłatności.
Na drugi dzień pojadę do pracy autem i zwiozę rower na bagażniku.

Ps. Już naprawiony i przetestowany ;-)